Rosja postkonfiturowa

"Rosyjskie Konfitury" - reż. Krystyna Janda - Teatr Telewizji

W jaki sposób widzimy współczesną Rosję? Przez pryzmat jej obecnych przywódców, mocarstwowych dążeń i konfliktów o podłożu ekonomicznym? A może jako kraj wielkich artystów - Dostojewskiego, Tołstoja i Czechowa? Postać tego ostatniego wyraźnie patronuje najnowszej premierze Teatru Telewizji, czyli "Rosyjskim konfiturom" w reżyserii Krystyny Jandy

I to nie tylko ze względu na podtytuł sztuki czy wyraźne odniesienia do „Wiśniowego sadu”, ale przede wszystkim poprzez poetykę spektaklu zawieszonego „gdzieś w Rosji”, gdzie, jak w pewnym momencie czytamy na ekranie, „czas nie ma znaczenia”.

Bohaterowie „Rosyjskich konfitur” żyją w niewielkiej drewnianej daczy na podmoskiewskiej wsi. Poznajemy ich pewnej nocy, gdy przypadkowo tłucze się rodowa karafka. I choć przedmiot ten nie ma większego znaczenia dla dalszej akcji spektaklu, wydarzenie to można odczytywać jako pewien symbol. Mimo braku pewności, czy była własnością ojca, czy  dziadka, sama pamiątka rodzinna sygnalizuje konieczność skonfrontowania się z przeszłością.   Wiecznie przeciekający dach, psujące się sprzęty i brak kanalizacji są ceną, jaką płaci się za trwanie, zakorzenienie we własnej historii. Trudno jednak zarazem uciec od pewnej bezsilności, które to uczucie zdaje się nieustannie towarzyszyć bohaterom przedstawienia Teatru Telewizji. I właśnie na przecięciu tych dwóch płaszczyzn – bezczasu trwania i wierności rodzinnym tradycjom oraz (pozornego) bezsensu tego stanu – rodzi się niesamowity, groteskowy klimat spektaklu oraz charakterystyczny humor.

Sytuacja, z jaką zmierzyć się muszą bohaterowie, bardzo przypomina tę z „Wiśniowego sadu”. Zubożała inteligencja staje przed wyborem sprzedania swojej rezydencji bądź też  pozostania w przestrzeni od pokoleń należącej do rodziny. Zestaw rekwizytów – od telefonów komórkowych, przez laptopy, po dobrej klasy samochody – przenosi ten dylemat w czasy współczesne. Nie jest to jednak unowocześnianie na siłę, jeśli w ogóle o „unowocześnianiu” można tu mówić. Sposób aranżacji przestrzeni scenicznej i specyficzna atmosfera daczy, w której pod miskę na wodę podstawia się stosy książek, tworzą świat odrębny i nieco anachroniczny wobec współczesności.

Ludmiła Ulicka (twórczyni sztuki) stawia przed nami całą galerię niezwykle barwnych postaci. Pojawia się więc stonowany, arystokratyczny Diudia, tłumaczka Natalia Iwanowna, uduchowiona Wawa, rozerotyzowana Lela wraz z mężczyzną swojego życia – niespełnionym muzykiem, czy przezabawna, nieco postrzelona Liza. Nie brak również czarnych charakterów – Rościsława i jego żony,  Ałły. Duże znaczenie dla ostatecznego wydźwięku spektaklu ma także cykliczne zjawianie się Semiona – specyficznej „złotej rączki”. Postaci te nie stanowiłyby może tak silnych, ciekawych osobowości, gdyby nie fakt, że zostały perfekcyjnie zagrane. Wspaniałą rolę odegrali tu nie tylko znakomity Ignacy Gogolewski, Krystyna Janda, Agnieszka Krukówna, Rafał Mohr czy Cezary Kosiński, ale również aktorzy mniej znani, jak chociażby Weronika Nockowska we wspominanej już roli Lizy czy Agnieszka Mandat jako Makania.

„Rosyjskie konfitury” to spektakl najeżony odwołaniami do znanych tekstów, o nieco nostalgicznym, a zarazem komediowym zabarwieniu (trzeba przy tym pamiętać, iż sztuki Czechowa również miały podtytuł  „komedia”). Nie tyle dowodem na literacką proweniencję spektaklu, ile raczej dodatkowym smaczkiem, może być fakt, ze zdjęcia do tej produkcji zrealizowane zostały w dawnej willi należącej do Jarosława Iwaszkiewicza.

Stagnacja, w jakiej znajdują się bohaterowie nie oznacza wcale braku dynamiki spektaklu.  Zebranie takich osobowości w ciasnym mieszkaniu musi owocować wytworzeniem napięcia. Wpływają nań również świetnie napisane dialogi. Przestrzeń domu to przestrzeń ciągłego ruchu. Sprzyja temu nietypowy (przynajmniej jak na Teatr Telewizji) sposób filmowania, który, choć może drażnić, doskonale odzwierciedla rytmikę przedstawienia.

Pojęcie rytmu jest tu wręcz kluczowe. Wyznacza go pojawiająca się co jakiś czas miaucząca kotka, która od miesięcy nie może zejść z drzewa, wyznaczają krzesła rozstawiane w potencjalnie niebezpiecznych dla domowników miejscach, wyznacza go wreszcie sam ruch postaci kręcących się wewnątrz stołowego pokoju. Niebagatelną rolę pełnią tu również plansze informujące widza o przesunięciach czasowych, nawet jeśli akcja spektaklu dzieje się „chwilę później”. Dodatkowy smak (ale też i dodatkowy temat do refleksji, zwłaszcza w kontekście konfrontowanych ze sobą wartości) niesie fakt, że akcja spektaklu koncentruje się wokół Świąt Wielkanocnych, co wpisuje ją w pewien odwieczny cykl – nie tyle religijny, ile naturalny.

Schemat rytmiczny ulega rozluźnieniu w momencie, gdy zbliżamy się do finału. Ten niesie  ze sobą nie tylko wyjaśnienie pewnych wątków czy kolejną intertekstualną grę z Czechowem, lecz również pytania o to, co dalej. Czy cokolwiek może mieć sens, jeśli w rozwiązaniu problemu nie pomogło nawet smażenie rosyjskich konfitur? I jaką przyszłość może mieć rodzina, jeśli pozbawi się ją pamięci o przeszłości? Są to przecież pytania uniwersalne. Warto wszak jeszcze raz przypomnieć napis pojawiający się na ostatniej planszy włączonej w akcję spektaklu: „czas nie ma znaczenia”.

Barbara Englender
Dziennik Teatralny Katowice
8 marca 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia