Rosyjska szpilka

"Miłość na Krymie" - reż. Jerzy Jarocki - Teatr Telewizji

„-Tułów biega po salach na Kremlu, szuka głowy. A głowa lata w powietrzu, szuka ciała.
-Biedna Rosja..." - cytat z Miłości na Krymie

Teatr to nie zawsze rozrywka lekka i przyjemna. Miłość na Krymie należy właśnie do tych sztuk, które nie są proste w odbiorze i wbijają w nas „szpilkę", długo uwierającą pointą. To próba uchwycenia istoty rosyjskiej duszy.

Główną, choć niewidzialną bohaterką napisanej w Meksyku w 1994 roku sztuki jest Rosja XX wieku. W trzech aktach Mrożek opowiada nam historię bohaterów, którzy muszą dopasować się do zmieniającej się rzeczywistości ojczyzny - carskiej, a następnie komunistycznej i współczesnej. Niektórzy z nich nie potrafią się w niej odnaleźć się i stają się ofiarami systemu. Utwór łączy w sobie elementy fantastyczne oraz brutalny realizm. Pozornie nieistotne dialogi pokazują obraz społeczeństwa rosyjskiego, lecz nie bezpośrednio.

Kluczowe dla kompozycji Miłości na Krymie były kostiumy wraz ze scenografią, płynnie zmieniające swoją stylistykę w każdym z trzech aktów. W pierwszej części artyści ubrani są w eleganckie stroje stylizowane na te z początku wieku XX, a stonowana kolorystyka zarówno kreacji jak i dekoracji daje efekt sepii, która kojarzy się ze starymi fotografiami. W drugim akcie dominują szarości oraz symboliczna, bolszewicka czerwień. Ostatni akt to współczesność pełna popkulturowych elementów takich, jak coca-cola. Lecz współczesność wcale nie przynosi radosnych zieleni i żółci. To nadal ten sam szary świat. Twórcy zgrabnie operowali kolorem, podkreślając stan emocjonalny postaci.

Twórcy nie przesadzili z nadmiarem dźwięków, które pojawiają się sporadycznie, tylko jako dodatek. Efekty dźwiękowe np. echo lub elementy grane na instrumentach perkusyjnych zostały zrealizowane na najwyższym poziomie, tworzą zgraną kompozycję z akcją. Światło współgrało z nastojem scen, jednak czasami mogłoby lepiej oświetlać aktorów.

Mistrzowskie wykonanie „Jamszczika" na miarę rosyjskich bardów takich, jak Bułat Okudżawa lub Włodzimierz Wysocki wywołało u mnie ciarki na plecach. Pawłowi Paprockiemu, który wcielił się w rolę Piotra Aleksiejewicza Sjejkina udało się uchwycić kwintesencję rosyjskiej pieśni w swojej interpretacji.

Aktorzy musieli przedstawić różne twarze bohaterów. Małgorzata Kożuchowska jako nauczycielka, Tatiana Jakowlewna Borodina swoimi zgrabnymi ruchami i delikatnym głosem uosabiała delikatność, żeby już w kolejnym akcie stać się silną i niezależną kobietą. Dla towarzyszki Tatiany kaprysy są istotniejsze aniżeli uczucia, a kochać można tylko partię. Podobnie jak Lily Karłowna Swietłowa (Jolanta Fraszyńska), początkowo uczuciowa (choć czasem zadziorna) aktorka przeistacza się w zdecydowaną, pewną siebie divę.

Największą uwagę widza przykuwa postać Iwana Nikołajewicz Zachedrynski (Jan Frycz), który być może w pewnym stopniu uosabia umęczoną Rosję. Niejasna postać z początku odnajduje się wśród ludzi, lecz pod koniec każdego z aktów pada ofiarą - nieszczęśliwej miłości, systemu, postępu.

Nie sposób policzyć symbole i metafory obecne w Miłości na Krymie. Choć historia z założenia odnosi się do Rosji możemy w niej odnaleźć problemy dotyczące każdego z nas. Sztuka to komedia, ale tragiczna, uderza swoją problematyką z całą siłą pozostawiając odcisk w postaci refleksji nad społeczeństwem i samym sobą.

Beata Zwierzyńska
Dziennik Teatralny Warszawa
29 czerwca 2020
Portrety
Jerzy Jarocki

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia