Rozczapierzanie i Cwał
"Trylogia" - reż. Jan Klata - Stary Teatr w KrakowieNie wiem, na czym polega mechanizm złudzenia, ale i mnie, trzeźwego czytelnika, zachwyca ten baśniowy, bezbronny kraj, którym żywią się czarne orły, głodni cesarze, Trzecia Rzesza i Trzeci Rzym
Adam Zagajewski
1.
"Rozczapierzania" nie ma w Wikipedii. A powinno być, bo jeszcze, nie daj Boże, w zapomnienie pójdzie to historyczne już, ukute w stanie wojennym, określenie symbolicznego gestu, który w pewnym sensie już od czasu rozbiorów jest fundatorem polskości. Istota gestu rozczapierzania polega bowiem na wspólnotowym przerabianiu narodowych upokorzeń w uniesienia. Hasło w Wikipedii powinno brzmieć tak:
Rozczapierzanie lub rozczapierzanie się - gest polityczny, w Polsce wykonywany zbiorowo podczas demonstracji patriotycznych i niektórych uroczystości religijnych, polegający na wyciąganiu w górę rąk z palcami, wskazującym i środkowym, ułożonymi w kształt litery "V". Litera "V" oznaczać ma Victorię, czyli Zwycięstwo, lecz gest rozczapierzania/rozczapierzania się wykonywany był najczęściej ku pokrzepieniu serc w chwilach dla Polski szczególnie trudnych - w stanie wojennym podczas antyreżymo-wych manifestacji i mszy za ojczyznę. Władza komunistyczna zwalczała rozczapierzanie/rozczapierzanie się przy pomocy ZOMO oraz SB, argumentując, że znak "V" to litera, której nie ma w polskim alfabecie.
Inna sprawa, czy w polskim słowniku znajdziemy pojęcie "victorii"? A gdyby nawet, to czy nie zdziwiłaby nas jego definicja, z której - inaczej niż z obcojęzycznych leksykonów - dowiedzielibyśmy się, że:
Victoria - najczęściej pośmiertna, moralna lub symboliczna -jest uroczystym określeniem narodowych klęsk, w rodzaju przegranych wojen, zdławionych powstań, masowych represji politycznych. Oznaczana bywa symbolem "V" w geście rozczapierzania/rozczapierzania się.
Alternatywne definicje "victorii", rozumianej jako sukces, tryumf, radość, Polaków z reguły nie pociągają. "Powstrzymywaliśmy się przed triumfalnym tonem. I dziś myślę, szkoda, że się powstrzymywaliśmy" - przyznał jeden z liderów opozycji! po wielkim zwycięstwie Solidarności w wyborach 4 czerwca 1989 roku, które doprowadziło do odzyskania przez Polskę niepodległości. W polskiej historii miało wprawdzie miejsce wiele zwycięstw, ale uważane są z różnych przyczyn za kłopotliwe. Najlepszy dowód, że w ekranizacji "Ogniem i mieczem" Jerzego Hoffmana zwycięstwo pod Beresteczkiem puentujące powieść Sienkiewicza, zastąpiła informacja o mających nadejść sto lat później rozbiorach Rzeczypospolitej.
Rozbiory - jedna z największych "victorii" w polskim rozumieniu tego pojęcia - stworzyły idealne warunki do wykonania symbolicznego, a zarazem najbardziej monumentalnego gestu rozczapierzania, jakim była "Trylogia" Henryka Sienkiewicza. Przerabianie klęsk politycznych w narcystyczną narrację narodową, pokrzepianie serc patriotycznymi uniesieniami i budowanie sentymentalnej wspólnoty to właśnie rozczapierzanie się Sienkiewicza. W ten sposób "Trylogia" wyposażyła Polaków w liczne cytaty, wizerunki przodków, wzorce bohaterstwa oraz, co najważniejsze, w skrzydła husarskie, które dzisiaj "jak garb ogromny / skrywają pod płaszczami".
To garb tęsknot indywidualnych, aspiracji zbiorowych i kulturowych uwikłań. Jakim jest ciężarem, pokazał podejrzliwy wobec polskich mitów, a zarazem je utrwalający, film Andrzeja Wajdy "Wszystko na sprzedaż". Jego bohater, Reżyser, w poszukiwaniu inspiracji do własnego filmu, trafia na plan "Pana Wołodyjowskiego". Tam Wiesław Dymny z przyczepionymi do ramion husarskimi skrzydłami opowiada mu scenariusz filmu prawdziwie "europejskiego" - coś o nocnym życiu paryskim, o dwojgu pogubionych ludziach i miłości niemożliwej - ale Reżyser słucha nieuważnie, tęsknym spojrzeniem wodząc za oddziałem polskiej jazdy. Jego rozmówca zaś już za chwilę będzie biegał wokół kamery filmującej szarżę husarii. "Wyżej, Wiesiek, skrzydła wyżej" - krzyczy operator, który chce, by skrzydła pojawiły się w kadrze w odpowiednim zbliżeniu. Skrzydła husarskie na plecach Wieśka bez zbroi i bez konia - są drwiną, ale przecież to właśnie za ich sprawą nie będzie nowofalowego filmu, tyko ekranizacja trzeciej części "Trylogii" i "Wszystko na sprzedaż" - nostalgiczno-ironiczna opowieść o uwiedzionych przez mity.
Jadą husarze od pracy
z połamanymi skrzydłami
Które jak garb ogromny
Skrywają pod płaszczami
- śpiewała Danuta Rinn piosenkę, która stała się w 1989 roku nieformalnym hymnem Solidarności, rozpoczynającym audycje jej studia wyborczego. Uwznioślenie codziennych trudów i kondycji prostego człowieka, obdarzenie go siłą, bojowością i determinacją, potraktowanie go jako depozytariusza narodowych wartości możliwe staje się dzięki przypięciu mu skrzydeł husarskich, choćby i połamanych.
"A te skrzydła połamane
Deszczem ogniem wysmagane
A te skrzydła jeszcze grają
Jeszcze polskie pieśni znają
A te skrzydła jak sztandary
Niepodległej starej wiary
Jeszcze mają blask
A te skrzydła okrwawione
W tylu bitwach poranione
Choć zmalały, spopielały
Jeszcze siły nic straciły
Jeszcze są jak dawniej były
Jeszcze skrzydła dawnej chwały
Mogą unieść nas
Teczki w spoconych rękach
Trzymają tak kurczowo
Jakby w nich były zwinięte
Sławne chorągwie bojowe
Kołyszą się w pekaesach
Tramwajach, brudnych wagonach...
2.
Czy ci, co dali sobie wmówić, że w teczkach mają chorągwie bojowe, na plecach skrzydła zdolne ich unieść przy wtórze polskich pieśni, nie zostali przypadkiem sportretowani w "Trylogii Jana Klaty" jako pacjenci szpitala psychiatrycznego, lazaretu albo pensjonariusze przytułku dla ubogich? W każdym wypadku są ofiarami narcystycznego mitu narodowego, a zarazem jego depozytariuszami.
Raczej nie są już tacy młodzi. Zbyt rośli albo za mali, o zanadto obfitych kształtach lub chorobliwie mizerni, zaniedbani, tandetni, śmieszni. Charakteryzacja nie wydobywa i nie podkreśla walorów ich urody, raczej przeciwnie. Ubrali się najpewniej w sklepie z odzieżą na wagę. Chodzą w zadeptanych kapciach, tanich dresach, powyciąganych flanelowych koszulach, kusych podkoszulkach. Wydają się chorzy, biedni albo pomyleni. Aktorka ma zabandażowane nadgarstki, więc może się cięła? Inna nosi bandaż na szyi -czyżby zakrywała ślady przemocy domowej? Jeden z aktorów miał chyba operację woreczka, inny kontuzję kolan. Ale bandaże mogłyby też świadczyć o odniesionych w boju ranach. Może to kombatanci wojenni, może powstańcy? Widać, że są zmęczeni, znużeni życiem, że niejedno przeszli, że jeśli nie stali na barykadzie, to najeździli się w pekaesach, tramwajach i brudnych wagonach.
Teraz leżą na szpitalnych metalowych łóżkach, pogrążeni w letargu. Jeśli coś jeszcze sprawi, że zerwą się na równe nogi, to wiadome zaklęcie: "a ty się nie zrywasz, szabli nie chwytasz, na koń nie siadasz?". Na to zawołanie z miejsca wcielą się w swoje ulubione role. "Jam jest Skrzetuski" - woła nobliwy starszy pan. "Jam jest Wołodyjowski" - rezerwuje sobie rolę niepozorny emeryt o gołębim sercu. "Jam jest Kmicic" - krzyczy zadziorny grubas. "Jam jest Baśka" - zaklepuje temperamentna matrona. Odegrają swoje role całkowicie wbrew warunkom, a zarazem w pełni wiarygodnie i w zgodzie z literackimi pierwowzorami - czasem realistycznie, a czasem karykaturalnie, czasem wcielając się w postać, a czasem ujmując ją w cudzysłów. Odgrywają sceny z "Trylogii" z przekonaniem, bo ich skrzydła husarskie "choć zmalały, spopielały / Jeszcze siły nie straciły" i dlatego język Sienkiewiczowski uwodzi ich jak żaden inny.
I to jest temat tego przedstawienia.
Znane na pamięć sceny z "Trylogii" pozwalają zwyczajnym ludziom śnić ów sentymentalny sen o potędze, w którym przeplatają się oleodrukowy patriotyzm z pogardą dla obcych, egzaltacje miłosne z gotowością na śmierć, rycerskość z oszołomstwem, kiczowata religijność z przeczuciem klęski, a nade wszystko poczucie wyższości z infantylizmem. Za sprawą "Trylogii" bohaterowie przedstawienia Klaty mogą więc przekroczyć swą mizerną życiową kondycję i rozczapierzają się na całego. Ich identyfikacja z postaciami Sienkiewicza, przeżywanie fabuł, przepowiadanie cytatów stanowią kod porozumienia z widzami, których kondycja jest może trochę lepsza niż bohaterów scenicznych, ale emocje niejednokrotnie tożsame. Jan Klata nie jest pierwszym, który - dając się uwodzić "Trylogii" - poddał zarazem intelektualnej refleksji skutki tych emocji, reperkusje kultywowania Sienkiewiczowskich sentymentów, konsekwencje noszenia skrzydeł husarskich pod płaszczem.
Dyskusja na temat Sienkiewiczowskich strategii uwodzenia zainicjowana przez Stanisława Brzozowskiego przetoczyła się w polskiej prasie już w 1903 roku. Młodzi literaci, oddając sprawiedliwość urokom tej prozy, dystansowali się zarazem od jej ducha i przesłania, przy wsparciu choćby Wacława Nałkowskiego, który już wówczas wykazywał, że twórczość Sienkiewicza "zaważyła fatalnie na psychospołecznym rozwoju naszego społeczeństwa"4.1 już wówczas polemiści autora "Potopu" wytoczyli przeciw niemu niemal wszystkie działa, które w następnych latach miały wypalić jeszcze nie raz. Od wieku z okładem każdy Polak - niekoniecznie Gombrowicz czy Kołakowski - czuje się w obowiązku określić swój stosunek do Trylogii: uwielbiam albo nie znoszę, albo uwielbiam i nie znoszę zarazem.
Taka ambiwalencja postawy kryjąca dziecięcą fascynację i światopoglądowe odrzucenie towarzyszyła Jackowi Kaczmarskiemu, kiedy pisał swój cykl trzech piosenek: Pan Podbipięta, Pan Kmicic i Pan Wołodyjowski - prześmiewczych, ironicznych, ale i na swój sposób czułych. Opłakując pana Podbipiętę, z Ogniem i mieczem wydobył zarazem okrucieństwo i żądzę mordu, ulokowane wysoko w rycerskim kodeksie wartości:
Rycerz bez skazy, co jak smok gruchotał
Czerń (co jest czerń? Dzisiaj nie ma czerni)
Lecz przecież krew ta jest tak miła Bogu,
Że zaraz kreskę w niebieskim rejestrze
Zarabiał szlachcic siekąc tępych wrogów.
"Potop" streścił wiernie, ale dając się porwać awanturniczej narracji, położył nacisk na sukcesywną legitymizację pana Kmicicowych zbójeckich skłonności: od "po łbie kto się napatoczy" przez "swoich siec czy obcych, jedna praca" po "masz Tatarów, w drogę ruszaj / raduj Boga rzezią w Prusach". Jeśli jednak w Panu Podbipięcie demaskował ideologię, a w Panu Kmicicu strategie narracyjne, to w Panu Wołodyjowskim dał wyraz przede wszystkim swoim wzruszeniom, pisząc nostalgiczne epitafium Sienkiewiczowskiego bohatera:
Do nieba leci Mały Rycerz,
Do nieba jest najbliżej - z Polski.
Swoje odsłuchał i odsłużył
Wiatraczkiem, sztychem, fintą płytką
I oto dzieło jego - w gruzy...
Więc chyba rację miał, że - Nic to!
Nie znał mądrości swej żołnierzyk
Zajęty Baśką i szabelką:
Nie wątpić, w sens ofiary wierzyć
Jest rzeczą łatwą - bywa wielką.
"Wobec tak niepojętej śmierci / O której Michał rzekł, że - Nic to!" - Kaczmarski traci swój szyderczy kontenans. Pisze o "niepojętej śmierci", ale czy przypadkiem nie bezsensownej? Pisze o wierze w sens ofiary, ale czy nie ojej absurdalności? "Umrzeć łatwo, żyć jest trudno" - wymyka mu się jakby mimochodem. Ironia ustępuje wzruszeniu.
Wydaje się, że Jan Klata, przenosząc "Trylogię" na scenę, w planie emocjonalnym odbierają bardzo podobnie. Tyle że poważnieje nie, jak Kaczmarski, wobec ofiary Pana Wołodyjowskiego, ale wcześniej - wobec politycznego i miłosnego dramatu Azji Tuhajbejowicza. Dotąd bawił się wątkami powieści, demontując jej ideologię i struktury fabularne, by wydobyć podejrzane z tego, co pociągające. W "Panu Wołodyjowskim" - w chwili, gdy Azja zdaje sobie sprawę, że szansa na przymierze z Rzecząpospolitą jest niemożliwa - Jan Klata wprowadza ton serio, a nawet patos. Z demontażu Sienkiewiczowskiej narracji wyciąga radykalne wnioski dotyczące "psychospołecznego rozwoju społeczeństwa", nie poprzestając na sentymentach.
Jego serio polega na pokazaniu historycznych skutków ujawnionej w "Trylogii" ksenofobii i pogardy; psychotycznych skutków Sienkiewiczowskiej poetyki okrucieństwa; emocjonalnych skutków uwznioślania rzeczywistości w narracjach narodowych i osobistych; politycznych skutków mitolo-gizacji postaw heroicznych i straceńczych. Klata przedstawia drastyczne konsekwencje
dyskursów megalomanii, heroizacji, okrucieństwa i wzniosłości, z których skonstruowany jest światoobraz "Trylogii".
Megalomanię, butę i brak empatii, którymi grzeszono w "Trylogii", a zarazem i w Rzeczypospolitej, Klata rozlicza wtedy, kiedy Azja, uosabiający upokarzane narody Wschodu, strzałami w tył głowy uśmierca po dwakroć wszystkich bohaterów, którzy tanecznym krokiem i z uśmiechem na ustach do wtóru pieśni Boże, coś Polskę na śmierć idą po kolei jak wiadome kamienie na wiadomy szaniec. Okrucieństwo, ocierające się o seksualną perwersję, dociera do widzów przez rezygnację z pośrednictwa teatralnych środków i oddanie głosu samemu Sienkiewiczowi, kiedy przy całkowitym wyciemnieniu odczytany zostaje opis wbijania Azji na pal. Te dwie następujące po sobie sceny - martyrologii i bestialstwa, przedstawiające Polaków w roli ofiar i oprawców - podważają mesjanistyczną perspektywę patrzenia na polski los jako splot ofiarności, wyjątkowości i słuszności.
Jednak nie historyczne racje, lecz właśnie owa mesjanistyczną perspektywa stoi za praktykowaną indywidualnie - choć niewykluczone, że genetycznie uwarunkowaną- dialektyką miłości i misji, wedle której wezwanie ojczyzny przedłożyć trzeba nad indywidualne szczęście. Jan Klata scenę przysięgi Wołodyjowskiego, że z Kamieńca ustąpi jeno pod ziemię, umieścił bezpośrednio przed rozmową pożegnalną z Baśką. Patos i zbiorowy rytuał przysięgi sakralizują służbę ojczyźnie. Nadzieja na szczęście wieczne sankcjonuje doczesne poświęcenie. Tylko odpowiednie uwznioślenie narodowej służby i osobistego poświęcenia pozwala się z tym pogodzić. W tej perspektywie wybór Wołodyjowskiego, jakkolwiek wydaje się absurdalny, jest naturalny. Splot patriotyzmu, religijności i bezrozumu przesądza po raz kolejny o polskim losie.
Mały Rycerz odkręca właz i ze słowami "Pamiętaj, Baśka, nic to" schodzi do kanału. Za nim Ketling: "Pamiętaj, Krzysiu, nic to". Za nimi Skrzetuski: "Pamiętaj, Helenko, nic to"... Sienkiewiczowski dyskurs heroiczny zyskuje wyrazistą straceńczą wykładnię przez odwołanie do powstańczego mitu.
Dziwnej aktualności nabierają więc w tym kontekście słowa Antoniego Langego z 1903 roku:
Epos bohaterskie było koniecznym w literaturze polskiej jako zamknięcie dnia wczorajszego, ale duch przeszłości (moment historyczny), zarówno jak duch bitewny - nie wystarczają nam dzisiaj. Przeciw temu duchowi bitewnemu występuje do walki, że tak się wyrażę, duch cywilny - i to jest właściwą treścią sporu przeciwników Sienkiewicza z jego twórczością.
Jan Klata wpisuje w "Trylogię" cywilnego ducha. Choćby empatię w stosunku do kobiet, które zostają same na żelaznych łóżkach, kiedy mężczyźni znikają pod ziemią. I współczucie dla Heleny, której zazula wykukała aż dwunastu chłopczysków. Duch cywilny Klaty jest mimo tego współczucia zdecydowanie prorodzinny. Husarskim skrzydłom obrońców Rzeczypospolitej przeciwstawia bowiem wielkie brzuchy ich ciężarnych żon. I Skrzetuski, i Kmicic są troskliwymi mężami, którzy wsłuchują się w bicie serc swoich nieuro-dzonych jeszcze dzieci i niczym w szkole rodzenia wspólnie z żonami wykonują ćwiczenia przygotowujące do porodu.
Dystans Klaty wobec ducha bitewnego ujawnia się jednak tak naprawdę w transowej scenie cwału, powtarzającym się po wielekroć refrenie spektaklu. Wszyscy bohaterowie "Trylogii" co pewien czas ulegają duchowi bitewnemu i cwałują na swych szpitalnych łóżkach w zapamiętaniu. Cwał, obok rozczapierzania, to jeszcze inna podstawowa forma uprawiania polskości. Bo czym jest cwał?
Cwał - w Polsce stan ideowego, moralnego i emocjonalnego pobudzenia objawiający się psychofizyczną nadaktywnością zbiorową w sferze polityki i życia publicznego. Określany także mianem "zrywu", wywoływanego w sposób
nagły w wyniku katastrof narodowych, konfliktów zbrojnych czy konfrontacji społecznych. Cwał charakteryzuje się przekonaniem o słuszności własnego kierunku, nierozglądaniem się na boki oraz niemożnością przejścia w kłus lub w stęp. Można go uznać za łagodną formę fanatyzmu. W niektórych wypadkach jednostkowych opisywany jest jako "oszołomstwo", a w odniesieniu do większych grup obywateli określa się go jako "siłę polityczną". Cwał krótkotrwały może przybrać formę patriotycznej histerii, a trwający zbyt długo - formę psychozy maniakalno-spiskowej.
Sienkiewicz prowokuje do cwału. Jan Klata przeniósł "Trylogię" na scenę z pełną świadomością, że cwał ma swój urok, ale że urok ma także narodowa mitologia, która do cwału porywa. I pozostawił nas z pytaniem: jak żyć z tą mitologią, jadąc stępa?
3.
Nie trzeba niewoli, by retorykę rozczapierzania zaprząc do kultywowania polskości - uwznioślania katastrof, do wpisywania ich w porządek ofiarniczy i do głoszenia pośmiertnych zwycięstw. Nie trzeba Sienkiewicza, by ulec duchowi bitewnemu i puścić się cwałem ku mitom i zbiorowym wzruszeniom. Ale nie trzeba też Gombrowicza, by cwałować w kierunku przeciwnym. W polskim pejzażu społecznym widać liczne grupy i grupki cwałujące w rozmaite strony. Cwałowali obrońcy krzyża. Cwałowali przeciwnicy Wawelu. Cwałowali Solidarni 2010 i cwałowała Krytyka Polityczna. Cwał jako zasada życia społecznego jest niebezpieczny, jako zasada życia intelektualnego jest zgubny.
Co nas może zniechęcić do rozczapierzania się? Kto nas powstrzyma przed cwałem? Ustrzeże przed przerabianiem upokorzeń w uniesienia i przed popadaniem w bitewne zapamiętanie? Kto? Błazen i dzięcioł. Wiadomo to nie od dziś.
Błazna przedstawiać nie trzeba. Ma dobre rekomendacje. Ta, którą przywołujemy, pochodzi sprzed półwiecza. Przeciwstawia postawę błazna, krytyka mitologii - kapłaństwu, które ją wyznaje, opowiadając się za przetrwaniem przeszłości w jej niezmienionym kształcie, za przewagąjed-nego świata rzeczy nad wielością światów możliwych. Postawa błazna, będąca stałym wysiłkiem refleksji nad możliwymi racjami idei przeciwstawnych, jest postawą negatywnej czujności. Postawa błazna jest zatem zaprzeczeniem cwału:
Jest to opcja za wizją świata, która daje perspektywę uciążliwego uzgadniania w naszych działaniach wśród ludzi żywiołów najtrudniejszych do połączenia: dobroci bez pobłażliwości uniwersalnej, odwagi bez fanatyzmu, inteligencji bez zniechęcenia i nadziei bez zaślepień.
Dzięcioł, tak jak błazen, podważa mity przeszłości, nie pozwalając, by wykorzystywano je jako alibi teraźniejsze. Kiedy w 1978 roku w Pen Clubie obchodzono sześćdziesięciolecie odzyskania niepodległości, zebrał się tam niemały tłum warszawskiej inteligencji, by dać wyraz swemu pragnieniu Polski niepodległej i uczcić jej pamięć. Innymi słowy, żeby uwznioślić przeszłość, a zarazem siebie jako tych, którym przyszło żyć w zniewolonym kraju. Spotkał ich jednak srogi zawód. Okolicznościowe przemówienie profesora Stefana Kieniewicza dalekie było od apologii Drugiej Rzeczypospolitej, wskazywało na współodpowiedzialność elit za jej grzechy i porażki. Co gorsze, profesor Kieniewicz zasugerował, że i obecne elity, a więc między innymi osoby siedzące na sali, ponoszą jakąś odpowiedzialność za poczynania peerelowskiej władzy. Nie uwznioślił, więc nie pozwolił na rozczapierzanie się w niewoli w imię Niepodległej. Zdaniem Kazimierza Brandysa, który historię tę opisał, publiczność poczuła się dotknięta wystąpieniem profesora Kieniewicza i uznała je za gorszące: "przyszli, żeby słuchać łopotu orłów, a usłyszeli stukanie dzięcioła".
Nasi Aniołowie Stróże: dzięcioł i błazen. Żeby trafic pod ich skrzydła, trzeba pozbyć się huzarskich. Połamanych.