Rozczarowana codziennością

Anna Polony: Aktor powinien być dla widza tajemnicą

Grała u największych - Swinarskiego, Wajdy i Lupy. Wychowała całe pokolenia aktorów. "Szalenie wymagająca, zwolenniczka twardego rzemiosła" - wspomina ją Magdalena Cielecka. O jej odejściu ze Starego Teatru usłyszeli wszyscy. Po niemal 50 latach porzuciła krakowską scenę na znak protestu wobec kadencji Jana Klaty. Mówiła o niegodnym wykorzystywaniu postaci Konrada Swinarskiego i poniewieraniu Józefa Piłsudskiego. Ciągle pracuje, ciągle jest. Nie pozwala sobie na emeryckie nicnierobienie. Anna Polony ciągle ma coś do zrobienia.

Wielka dama polskiego teatru. Ktoś kiedyś powiedział, że prawdziwą gwiazdę poznaje się po tym, że gdy tylko wchodzi, wszyscy kierują na nią wzrok, nie musi niczego mówić. Anna Polony z przyciąganiem setek spojrzeń nigdy nie miała najmniejszego problemu, ale za to z milczeniem - owszem. Gdy coś jej się nie podoba, mówi, lub krzyczy, głośno i dosadnie. Wzbudza respekt, a nieraz, jak sama przyznaje, paraliżujący strach.

Studenci krakowskiej PWST (obecnie AST) traktują spotkania z nią jako poważne wyzwanie. Nie ma pochwał za byle co. Zamiast głaskać po głowie, prof. Polony goni do roboty, potrafi ostro skrytykować, a "dukanie pod nosem" budzi w niej prawdziwą wściekłość. Jednocześnie wielu ją uwielbia, jest wzorem i wsparciem. Ale z dzisiejszej perspektywy ocenia, że z młodzieżą ma coraz większy problem, bo przestała ją rozumieć. "Jest kłębowiskiem sprzeczności" - mówi prof. Józef Opalski.

"Starość jest obrzydliwa"
Niezwykle zdyscyplinowana, tak w życiu, jak i w pracy. Tego samego wymaga od innych. Ceni rzemiosło w starym stylu. Podkreśla, że nie rozumie awangardy, dlatego nie po drodze jej ze współczesnym, poszukującym teatrem. Udowodniła to, opuszczając po 50 latach zespół Starego Teatru. "Teatr zmienił się w kabaret wykpiwający rzeczywistość, niestety, często w nie najlepszym stylu" - komentowała.

Na dużym ekranie pojawia się rzadko, a w serialach, jak mówi, tylko zarabia. Uważa, że kamera jej nie lubi, bo ma zbyt wyraziste rysy. Nienawidzi się oglądać, unika premier filmowych ze swoim udziałem. "Opatrzność obdarzyła mnie hojnie - dała mi zdolności, intuicję, wrażliwość – wszystko to, co potrzebne jest artyście. Natura natomiast obeszła się ze mną niedobrze. Nie otrzymałam od niej wzrostu, urody, kondycji" - twierdzi Polony

Dziś, jako aktorka seniorka, nadal przyciąga do teatru tłumy Krakowian - w ostatnich latach na "Arszenik i stare koronki" Krzysztofa Babickiego, a od zeszłego roku na "Miłość" (wcześniej "Spóźnieni kochankowie") w reżyserii Błażeja Peszka. W spektaklu na podstawie prozy autora "Ptaśka", Williama Whartona, gra niewidzącą miłośniczkę muzyki klasycznej, Mirabellę. Na scenie Teatru Słowackiego partneruje jej Jan Peszek. Grają zakochanych. "O starości, która na starość nie może już sobie – z braku czasu – pozwolić" - przekonują twórcy. Zgadza się, Anna Polony i starość do siebie nie pasują. Energię ma większą od niejednego nastolatka, a gdy staje przed publicznością, może wreszcie spożytkować tę swoją legendarną "nerwicę". "Starość jest obrzydliwa" - mówi z pełną stanowczością.

Rodzi się kilka miesięcy przed wybuchem II wojny światowej, 21 stycznia 1939 roku, w Krakowie Ale niespecjalnie lubi wracać do okresu dzieciństwa. Pamięta przede wszystkim biedę i strach. "Wzrastaliśmy w niepokoju. Nawet przyroda się bała" - wspominała. "Bardzo szybko dowiedziałam się, kim są Niemcy, hitlerowcy, zaczęłam bać się mundurów, śmierci".

Gdy przychodzi na świat, jej matka ma 46 lat. Ojcu nie doczekał urodzin córki, zmarł, chorując na serce. Oprócz Anny w domu jest jeszcze czwórka rodzeństwa - dwóch braci i dwie siostry. Z powodu dużej różnicy wieku, bardziej niż jak rodzeństwo, traktuje ich jak rodziców. Marząca o aktorstwie siostra zaraża ją miłością do poezji. Ale na pierwsze przedstawienie - do teatru Słowackiego - zaprowadza ją matka. Później zaczynają się akademie i wierszyki "ku czci". Patriotycznych okazji nie brakuje, a Polony wykorzystuje każdy nadarzający się moment, by wzruszyć panie nauczycielki. Nieraz do łez.

"Wajda to był mój mąż opatrznościowy"
Studia w krakowskiej PWST kończy na początku lat 60. Jeszcze jako studentka debiutuje u Jerzego Kaliszewskiego jako Mała Poliksena w "Wojny trojańskiej nie będzie". Po skończeniu szkoły przez cztery lata jest aktorką Teatru Słowackiego (1960-64), by później, prawie na pół wieku, związać się z Narodowym Starym Teatrem, gdzie zagra swoje najważniejsze role. Rachelę w "Weselu" Jerzego Grzegorzewskiego, Ofelię w "Hamlecie" Andrzeja Wajdy, Annę Andriejewną w "Rewizorze" Jerzego Jarockiego, Ernę Korn w "Lunatykach" Krystiana Lupy, Królową Małgorzatę w "Iwonie księżniczce Burgunda" Grzegorza Jarzyny, Carycę Katarzynę w "Termopilach polskich" Krzysztofa Babickiego, Siostrę Przełożoną w "Chłopcach" Adama Nalepy, czy Panią Orgonową w "Damach i huzarach" Kazimierza Kutza. Za tę ostatnią otrzymuje w 2002 roku Złotą Maskę.

A oprócz tego spotyka na swojej drodze kogoś wyjątkowego. Gra w przedstawieniach mistrza i jednego z najważniejszych, jeśli nie najważniejszego człowieka w swoim życiu - Konrada Swinarskiego.

Zrealizowała kilkadziesiąt spektakli Teatru Telewizji. Za rolę Maman Liedermeyer we "Wiośnie Narodów w Cichym Zakątku" Tadeusza Bradeckiego, uhonorowano ją nagrodą im. Aleksandra Zelwerowicza. Odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Medalem "Zasłużony Kulturze Gloria Artis" czy Medalem Komisji Edukacji Narodowej. W 2015 roku ZASP przyznał jej Nagrodę Gustawa za wybitne zasługi dla środowiska teatralnego.

Andrzej Wajda podejmuje artystyczne ryzyko i jako czterdziestolatkę postanawia obsadzić ją w roli Ofelii. W Hamleta wciela się Jerzy Stuhr ("Aktorzy Starego Teatru w scenach i monologach z Hamleta"). "To był mój "mąż opatrznościowy". Nie tylko obsadzał mnie w spektaklach, ale także pozwalał je reżyserować. Zawsze będę mu wdzięczna" - mówiła po latach.

"Dlaczego Ofelia wariuje w Hamlecie? Nie wiadomo naprawdę. Wajda odpowiada na to wraz z Anną Polony – bo ta kobieta wszystko wie, zna całe bagno, które ją otacza i wie jak bardzo sama jest w nie wciągnięta. Szaleństwo Ofelii jest brzydkie w tym spektaklu bo jest wynikiem brzydkiego procesu – walki konformizmu z nonkonformizmem: to szaleństwo jest figurą dla nihilizmu moralnego" - pisał o Polony Maciej Szybist w "Gazecie Krakowskiej".

"Myślałam, że aktorstwo się skończyło"
Spotykają się przy okazji "Nie-Boskiej komedii" w 1965 roku. Polony dostaje rolę Orcia. Nie od razu "iskrzy", bo jak przyznaje aktorka, z każdym ma trudne początki - zwłaszcza z mężczyznami. Gdy okazuje się, że oto trafiła na artystyczną bratnią duszą, nie ma wątpliwości - nie może skończyć się na jednym przedstawieniu.

Do dziś Polony uchodzi za ikonę teatru Konrada Swinarskiego. Była Claire w jego "Pokojówkach" (1966), Joasem w "Sędziach" (1968), Dziewczyną w "Żegnaj Judaszu" (1971). W 1973 roku wzięła udział w jednej z najważniejszych w historii polskiego teatru inscenizacji "Dziadów" Swinarskiego, w których rolę Gustawa-Konrada zagrał młody Jerzy Trela. To z nim Polony kilkadziesiąt lat później opuści Stary Teatr w ramach protestu.

"Czy ta drobna, elegancka, pełna energii kobieta o figurze nastolatki i idealnie zgrabnych nogach może mieć tyle lat? Urodziny urodzinami, wiek wiekiem – ważniejsze jest to, za co się Polony lubi, kocha, uwielbia. W początkach kariery zagrała dzieci. Chłopców – dwie role, z którymi w teatrze zawsze jest kłopot, bo kto może przekonująco zagrać Orcia w »Nie-Boskiej komedii« Krasińskiego i Joasa w »Sędziach« Wyspiańskiego? Aktorka, ale nie każda" - pisała o Polony Joanna Targoń w "Gazecie Wyborczej".

Po raz ostatni u Swinarskiego występuje w 1974 roku w roli Muzy z "Wyzwolenia". Gdy rok później reżyser ginie tragicznie w katastrofie samolotu pod Damaszkiem, Polony jest pogrążona w rozpaczy. "Myślałam, że aktorstwo się skończyło, teatr się skończył. Swinarski stworzył mnie jako aktorkę, i jako kobietę".

"Czasem aktorowi potrzeba pieniędzy"
Filmowo było jej dużo mniej, ale za to pojawiała się na ekranie regularnie. Zagrała Magdę Egri w "Dzienniku dla moich dzieci" (1982) Marty Meszaros i wystąpiła w jej kolejnych filmach - "Dzienniku dla moich ukochanych" (1987), "Dzienniku dla mojego ojca i matki" (1990) i w "Siódmym pokoju" (1996). Ma na koncie współpracę z Janem Łomnickim przy "Kontrybucji" (1966), Andrzejem Barańskim przy "Dwóch księżycach" czy Krzysztofem Kieślowskim przy "Dekalogu VII". Zagrała też w miniserialu "Z biegiem lat, z biegiem dni" (1980) Andrzeja Wajdy. Jej Aniela Dulska do dziś uchodzi za wzór w kreowaniu słynnej kołtunki.

Publiczność kinowa pokochała ją za rolę Babci Sabiny w nagrodzonym Złotymi Lwami "Rewersie" Borysa Lankosza. Wraz z Krystyną Jandą, wcielającą się w jej córkę, idealnie odnalazły się w czarnej komedii. Stworzyły duet, za który Polony została nominowana do Złotej Kaczki i nagrodzona Orłem 2010 dla najlepszej aktorki drugoplanowej.

Wystąpiła w kilku serialach, m.in. "Prawie miasta", "Stacyjce", "Trzech szalonych zerach", czy "Magdzie M.". Ale zawsze czuła, że to miejsce nie dla niej. Teatr Telewizji, w którym często można było ją zobaczyć, wydawał się jej jedyną akceptowaną formą zaistnienia na małym ekranie. Jednak, jak podkreśla, "czasem aktorowi potrzeba pieniędzy". "Udział w serialach odczuwałam jako coś przykrego" - wspominała.

"Zdradzona i oszukana"
Wychowuje się w Krakowie. Tutaj też się uczy, spędza całe zawodowe życie i tu także poznaje swojego jedynego męża. Z aktorem Markiem Walczewskim spotykają się w Starym Teatrze i pobierają niewiele później - w 1961 roku. Zamieszkują razem z matką Polony. Jak po latach będzie podkreślać aktorka, już samo to było nieprzemyślane, potęgowało dodatkowe konflikty. A tych w artystycznym małżeństwie, jak się wkrótce okazało, źle dobranym, nie brakowało. Zdaniem Polony, od początku było jasne, że do siebie nie pasują. "Ślub był błędem" - powtarzała. Przesądziły niedające się pogodzić różnice charakterów. On lubił rozrywkowy tryb życia, ona od zawsze była domatorką, dobrze zorganizowaną i ceniącą spokój. Najwybitniejsi polscy aktorzy nie potrafili ze sobą żyć.

Zawodowo też stali po przeciwnych stronach barykady, ona - nazywana "muzą Konrada" (Swinarskiego - przyp. red.), on - aktor Jerzego Jarockiego. Ona uwielbiana przez krytykę, on często pomijany. Z perspektywy czasu przyznaje, że nie miała do niego cierpliwości. Rozstają się po 13 latach, w kiepskich stosunkach. Walczewski wdaje się w romans z aktorką Małgorzatą Niemirską. "Gdy nagle zadzwonił z prośbą o rozwód, to jakbym dostała w twarz. Poczułam się zdradzona i oszukana" - wyznawała Polony. O ich rozstaniu mówili wszyscy.

Dziś Anna Polony mówi otwarcie, że uważa swoje życie uczuciowe za kompletnie nieudane. Zawsze zdawało się stać w opozycji do zawodowego - spełnienia artystyczne konsekwentnie nie szły w parze z miłosnymi. Winą za to obarcza przede wszystkim siebie - swój trudny charakter, skłonność do zazdrości, apodyktyczność i nerwowość. "Musiałabym mieć za towarzysza uległego mężczyznę, a tacy mnie kompletnie nie interesowali".

"Chciała, by studenci się jej bali"
To w Starym Teatrze reżyseruje swoje pierwsze przedstawienie - "Dwoje na huśtawce" (1974) Williama Gibsona. Wtedy też zaczyna się jej długa i niełatwa przygoda z nauczaniem. Wychowuje całe pokolenia aktorów, na czele z Janem Fryczem, Krzysztofem Globiszem, Sonią Bohosiewicz, czy Magdaleną Cielecką. Tej ostatniej, jako jedyna z kadry profesorów, nie daje przejść z drugiego na czwarty rok, i jak sama pół żartem przyznaje, "bardzo ją gnębi". "Szalenie wymagająca, zwolenniczka twardego rzemiosła i klasycznie pojmowanego teatru" - wspominała ją Cielecka.

Ostra, wymagająca, bezpośrednia. Jako pedagog nie od razu daje się lubić. Ale we wspomnieniach studentów krakowskiej PWST (obecnie AST) jedno pozostaje niezmienne: Prof. Polony nie sposób zapomnieć! "Polony jest po prostu cudownym człowiekiem i będąc kruchą istotą o gołębim sercu chciała, by studenci się jej bali" - mówiła Sonia Bohosiewicz.

Zajęcia z prof. Polony przynosiły pożądane rezultaty, ale nieraz okupione były solidnymi kłótniami. "Krzyczałam, złościłam się, rzucałam czym popadnie. Jeśli ktoś nie spełniał zadań, wpadałam szał i waliłam jak smoczyca ogonem - wspomina Polony. Ale jednocześnie potrafiła poświęcać maksymalną uwagę sprawom studentów, żyć ich kolejnymi zaliczeniami i spektaklami. Zachwycać się i kibicować, gdy wreszcie za którymś razem się udawało. Nazywali ją włoską matką. Kochającą i temperamentną.

W 1984 r. kończy reżyserię, by piętnaście lat później (1999-2005) zostać prorektorem krakowskiej PWST. Dziś, jak sama przyznaje, coraz trudniej jej zrozumieć młodych ludzi, na których często się zawodzi. Z poczuciem klęski przyjmuje ich gołosłowność, skoro słowo zawsze było dla niej święte.

"Teatr zmienił się w kabaret"
O jej odejściu z krakowskiego Starego rozpisują się wszystkie media. Prawicowa prasa bierze Polony na sztandary, walcząc z dyrektorem Klatą i urządzając happening ze słynną już "hańbą" w tle. Polony wraz z Jerzym Trelą postanawia opuścić zespół. Niedługo po objęciu posady dyrektora przez Jana Klatę. To z jego inicjatywy do repertuaru zaczyna wchodzić więcej spektakli młodych twórców - zaprasza podejmującego temat polskiego antysemityzmu Olivera Frljicia czy rozprawiających się z mitem Cudu nad Wisłą Monikę Strzępkę i Pawła Demirskiego. Po raz ostatni na deskach narodowej sceny publiczność ogląda Annę Polony na początku 2014 roku, w "Chłopcach" Adama Nalepy. Po trwającej niemal pół wieku współpracy aktorka wycofuje się z zespołu - mówi, że "nie podoba jej się ten styl" i "źle się czuje w takim teatrze".

"Uważam, że jest artystyczną bezczelnością wystawianie tekstu skompilowanego przez siebie pod szyldem znanego tytułu sztuki klasycznej. A tak, jak słyszę od kolegów z teatru, dzieje się z "Nie-Boską komedią" Zygmunta Krasińskiego. W jednym z nich (ze spektakli - red.) sponiewierano postać Piłsudskiego, a afirmowano Dzierżyńskiego, a to już mnie oburza również jako Polkę - mówiła Polony, argumentując decyzję o odejściu. Nawiązywała do "Bitwy warszawskiej 1920" Strzępki i niedoszłej "Nie-Boskiej Komedii" Oliviera Firlijcia. "Teatr zmienił się w kabaret wykpiwający rzeczywistość, niestety, często w nie najlepszym stylu" - twierdziła. "Postacie w ramach eksperymentu zamienia się płciami i mamy na scenie zniewieściałych mężczyzn i pozbawione kobiecości panie. Wszystko jest efekciarskie i ma zrobić wrażenie lub zbulwersować widza".

"Nie umiem mówić o sobie"
"Nie lubię i nie umiem mówić o sobie. Aktor powinien być dla widza tajemnicą" - przyznawała w 2016 roku w rozmowie z Mikiem Urbaniakiem w Instytucie Teatralnym. I po chwili dodawała: "Tysiąc razy sprzeciwiłam się tym słowom, nie będąc konsekwentną".

Udzieliła mnóstwa wywiadów, choć rozmowa z nią, jak sama przyznaje, to prawdziwe dziennikarskie wyzwanie. Swoich rozmówców potrafi onieśmielać. Szybko punktuje i puentuje. Zabawna, autoironiczna, błyskotliwa. I piekielnie inteligentna. Trudno za nią nadążyć, nie dać się zdominować. Gadatliwa, apodyktyczna, złośliwa, neurotyczna, chorobliwie zazdrosna, niecierpliwa - mówi o sobie. Dyskusja z nią może być intelektualną ucztą, ale spór wyczerpującym doświadczeniem.

"Obyczaje ludzi wydają się prostackie"
Mówi o rozczarowaniu codziennością, brutalnym, jej zdaniem, podejściem do sztuki i słowa, które coraz bardziej traci na znaczeniu. Snuje marzenia o życiu w XIX wieku. Wskazuje elegancję i dobre maniery jako przeciwieństwo dzisiejszej rzeczywistości. "Chwilami obyczaje ludzi wydają się prostackie" - komentuje świat, od którego coraz częściej chciałaby uciec. Od brzydoty i ogólnego bezguścia, jak przyznaje. Wytykając dzisiejszym reżyserom przenoszenie codzienności do teatru, epatowanie brutalnością, wraca do Polski z czasów komunizmu i teatru tworzonego w imię "wyższych wartości".

"Za czasów komuny ludzie, mimo że udręczeni codziennością, przychodzili do teatru, żeby odnaleźć sens i wiarę w to, że może być inaczej" - mówiła w rozmowie z "Gościem niedzielnym". I dodawała: "Teatr, tak jak Kościół, był wtedy enklawą wolności, mimo że cenzura starała się ją ograniczać".

Choć dystansuje się od seriali, w zeszłym roku postanowiła wrócić na mały ekran, wcielając się w seniorkę rodu, Emilię Biernacką, w "Drogach wolności" TVP. Ciągle powtarza, że urodziła się za późno, więc chociaż w ten sposób może wynagrodzić sobie ten ponury kaprys losu.

Dawid Dudko
Onet.Kultura
28 marca 2020
Portrety
Anna Polony

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia