Rozczarowanie
"Solaris" - XIII Ogólnopolski Festiwal Sztuki Reżyserskiej Interpretacje"Solaris. Raport" w reżyserii Natalii Korczakowskiej zaskakuje. Nie formą, nie treścią, ale tym, że znalazł się w konkursie sztuki reżyserskiej. Owszem - jest to interpretacja, ale nieudana
Nie uważam się za osobę złośliwie nastawioną do sztuki teatru, jak zdarza się to niektórym recenzentom. Wręcz przeciwnie – kocham tę dziedzinę sztuki, uwielbiam oglądać spektakle i każdego sezonu staram się oglądać ich wiele. Zdaję sobie sprawę, że przeważająca większość z to prace przyzwoite, czasem – nieudane, rzadko – bardzo dobre, bardzo rzadko – wybitne. Przyzwyczajona do tych statystyk nie zrażam się inscenizacjami mniej udanym – szukam w nich zawsze pozytywnych stron. Dlaczego nie potrafię znaleźć usprawiedliwienia dla „Solaris” Korczakowskiej? Mogłabym, gdyby był to spektakl obejrzany ot tak, bez konkursowego kontekstu. Jednak umieszczenie go wśród spektakli walczących o Laur Konrada zmienia punkt widzenia. Nie wierzę, aby na teatralnej mapie Polski nie było ani jednego spektaklu powstałego w 2010 roku, który zastąpiłby to nieudane dzieło.
Trudność z przełożeniem powieści Lema na język teatru (i filmu, co potwierdzają dwie nie do końca udane ekranizacje) tkwią w samej powieści, której istotą są rozmyślania, wewnętrzne monologi Krisa, czyli słowa, które ciężko zainscenizować. Problem stanowi również wielowątkowość powieści – każdy twórca zawsze będzie zmuszony do wyeliminowania pewnych wątków i poczynienia dużych skrótów. Tak też dzieje się w przypadku spektaklu Natalii Korczakowskiej – spektakl przede wszystkim skupia się na relacji Kris – Harey, co sprawia, że oglądamy mało pociągający melodramat inkrustowany jedynie scenami z Sartoriusem i Snautem, z którymi bohater prowadzi dywagacje na temat istoty Oceanu, tworów F czy przyczyny samobójstwa Gibariana.
Reżyserka umieściła bohaterów w bardzo dziwną i jednocześnie trudną przestrzeń. Kwadratowe pole gry okalają z przodu i z tyłu pewnego rodzaju ramy – zbudowane z pleksi, podświetlone od wewnątrz jarzeniówkami, ograniczone kosmosem (ekranem) i Oceanem, który tworzyli nie kto inny a widzowie (był to chyba jeden z nielicznych, dość oryginalnych pomysłów reżyserki). Od prawej i lewej strony granicę pełniły podesty, na których z jednej strony znajdują się skafandry, z drugiej – fotele imitujące biuro, mini-spiżarnia, sypiania Krisa. Miałam wrażenie, że przez cały czas trwania spektaklu aktorzy mieli problemy z odnalezieniem się w tej niezbyt korzystnie urządzonej przestrzeni – włóczyli się z kąta w kąt lub też, dla odmiany, miotali z prawej strony na lewą. Bardzo ich ograniczała, i co więcej – wizualnie również nie wypadał najlepiej: futurystyczne elementy pomieszczenia i kosmiczne gadżety „gryzły” się ze starym kocem czy PRL-owską lampką.
Jak już wspomniałam, osią spektaklu były relacje łączące Krisa z Harey oraz filozoficzno-kryminalistyczne rozważania na temat Oceanu. Oba wątki wypadły niezbyt przekonująco, gdyż, mam wrażenie, aktorzy, oprócz wypowiadania swoich kwestii, nie mieli za wiele roboty. Słowom zabrakło działań – prócz chodzenia, stania, siedzenia, leżenia. Same słowa również nie miały odpowiedniej siły rażenia, gdyż aktorsko spektakl też nie wypadł najlepiej. W roli Krisa wystąpił Marcin Czernik, aktor Teatru Polskiego we Wrocławiu. W „Solaris” występuje od niedawna, bo od kilku tygodni, zastępując Cezarego Kosińskiego. Cóż – było widać, że aktor dopiero wchodzi w tę postać, stara się ją zrozumieć i jej nauczyć. Nie popisała się również partnerująca mu Katarzyna Warnke jako Harey. Aktorka, starając się, by jej bohaterka była niematerialna, nieludzka, przedobrzyła i chwilami zachowywała się jak robot, co sprawiło, że dramatyczne sceny z jej udziałem (pytanie o epilepsję) brzmiały śmiesznie, nieszczerze, sztucznie. Na chwilę swoimi kreacjami pewne ożywienie wprowadzili Sebastian Pawlak w roli Sartoriusa oraz Eryk Lubos jako Berton.
Było jednak kilka elementów godnych uwagi. Zasługiwały na to na pewno muzyczne akcenty pełne niepokojących tonów, które świetnie oddawały specyfikę stacji jako miejsca tajemniczego, klaustrofobicznego, przerażającego. Dobrym pomysłem było również wciągnięcie widzów do gry w roli Oceanu – zdarzyły się nawet udane próby aktorów nawiązania z nami kontaktu.