Różewicz na pierwszym miejscu

"Nauka chodzenia" - reż. Paweł Miśkiewicz - Wrocławski Teatr Współczesny

Paweł Miśkiewicz w "Nauce chodzenia" podaje teksty Różewicza w sposób skondensowany. Wyciąga z nich sedno. Daje też możliwość obcowania ze znakomitymi rolami stworzonymi przez Krzesisławę Dubielównę czy Jerzego Senatora.

Scenariusz "Nauki chodzenia" mieści w sobie fragmenty kilku utworów Różewicza. Choćby "Wyszedł z domu" czy "Matka odchodzi". Z powodu bardzo odległego miejsca od sceny oglądanie było nieco utrudnione, skupiłam się więc na warstwie tekstowej. Nie ukrywam zarazem, że nie wszystkie słowa docierały do ostatnich rzędów, a te które dotarły były sukcesywnie zagłuszane przez grupę kręcących się i śmiertelnie znudzonych licealistów. Jednakże słowo tu grało pierwsze skrzypce.

Scena pierwsza, a w niej Przemysław Kozłowski - za swoją rolę zbiera ode mnie duże brawa. Muzyka Adama Skrzypka, nastrój i to "coś", co widziałam już wcześniej w Kozłowskim sprawiły, że weszłam w ten świat zaintrygowana. I trwałam w nim i trwałam czekając, kiedy wątek z pierwszej sceny będzie kontynuowany. Nie był. Początkowo spektakl miał tempo i dobrze się go oglądało. Niestety ze sceny na scenę coś przestawało działać. I nie wiem, czy wina leży po stronie reżysera, czy aktorów. Nie ujmując im talentu oczywiście. Zespół Wrocławskiego Teatru Współczesnego bowiem wszedł w nowy sezon z pewnego rodzaju siłą i nową energią, której brakowało mi w innych realizacjach. Nie sposób zresztą tej energii nie zauważyć u wspaniałej Eweliny Paszke-Lowitzsch, czy Marii Kani, które są dla mnie wyznacznikiem jakości.

Różewicz dla Miśkiewicza zdaje się być tu na pierwszym (ponad wszystko) miejscu. Reżyser korzysta z umiejętności swoich aktorów nie wykorzystując do końca ich potencjału. Mam wrażenie, że brak niektórym z nich czasu na opowiedzenie swojej roli znacznie bardziej interesująco, wiarygodniej niż wyznaczył reżyser. Przez to tracą ważność, nie wzbudzają emocji. Nie zapadają w pamięć. W pamięci zostaje Różewicz. Mądry i bolesny. W "Nauce chodzenia" przeszkadzał mi swego rodzaju nieład. Jakby wszystkich i wszystkiego było za dużo. Tu ktoś śpiewa, tam przejeżdża ściana, tu coś świeci, tam baletnice przy poręczy. Rozbujana koncepcja scenografa nie przekonała mnie i nie pasowała mi do postaci i tematów.

Zachwycająca natomiast była Krzesisława Dubielówna we fragmencie z "Matka odchodzi". Scena prosta i genialna w swojej formie. Nie było nic poza głosem, poza słowami, które siekały głowę i serce, poza otwartymi szeroko oczami. Przygaszone światła i ciężar każdego zdania wypowiadanego przez aktorkę sprawiał, że ja się wzruszyłam, a licealiści siedzący obok obudzili się. Krzesisławie Dubielównie nie ustępuje kroku Jerzy Senator. Jak zwykle w rewelacyjnej formie. Tych dwoje tworzy niezapomniany duet. Choćby tylko dla nich, to naprawdę warto zobaczyć ten spektakl.

Sabina Misakiewicz
www.dzielnicewroclawia.pl
15 listopada 2016

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...