Rozmaitość opowieści
Pilnuję, żeby program był urozmaicony. Żeby temat nie ograniczał, nie powodował, że spektakle będą do siebie podobne. I każdy z tegorocznych spektakli jest inny, choć w każdym ważny jest temat narracji - mówi Magda Grudzińska*.Magda Grudzińska: Chcemy się przyjrzeć, jakie typy narracji występują dzisiaj w teatrze. Można zauważyć, że po zachłyśnięciu się postdramatem, nielinearnym, fragmentarycznym sposobem opowiadania, teatr zaczyna powracać do tradycyjnie prowadzonej narracji. Ktoś nam opowiada historię: ciekawą, piękną, wzruszającą albo przerażającą. A jeśli chodzi o pomysł tegorocznego programu - wszystko zaczęło się od "Soni" Alvisa Hermanisa. Od razu wiedziałam, że chcę ten spektakl zaprosić. To jedno z najpiękniejszych przedstawień, jakie powstało ostatnio w teatrze europejskim. Przepiękna opowieść, bardzo tradycyjnie - w pewien sposób - prowadzona. Właśnie, tradycyjna, ale tylko w pewien sposób... - Oczywiście, Hermanis nie byłby sobą, gdyby nie wprowadził swoich pomysłów i zabaw scenicznych. I swobody, oddechu, tak fascynujących w jego spektaklach. To spektakl z duszą; Hermanis nie boi się odwoływać do naszych emocji, wywoływać wzruszeń. Gdy oglądałam "Sonię", co najmniej pół sali płakało. Pierwszy raz tego doświadczyłam w teatrze. Wiedziałam więc, że muszę zaprosić "Sonię". Szukałam tematu, który pasowałby do tego spektaklu. I tak pojawiły się narracje. Jak dobierałaś przedstawienia? - Pilnuję, żeby program był urozmaicony. Żeby temat nie ograniczał, nie powodował, że spektakle będą do siebie podobne. I każdy z tegorocznych spektakli jest inny, choć w każdym ważny jest temat narracji. Na przykład "Nordost" Grażyny Kani korzysta z techniki storytellingu, teatru dokumentalnego. Opowieść prowadzona jest niemal jak opowieść prywatna: ktoś po prostu siada przed tobą i opowiada historię swojego życia. W tym wypadku tragicznego wydarzenia ze swojego życia. Z kolei spektakl Matjaza Pograjca "Fragile" to opowieść o grupce emigrantów w Londynie, ale trochę zakręcona, bo narracja prowadzona jest na dwóch równorzędnych planach: poprzez teatr i wideo. Mamy też eksperyment sceniczny z Wielkiej Brytanii - "Romcom" teatru Rotozaza. Aktorzy przychodzą pół godziny przed przedstawieniem, dostają kilka wskazówek, kilka rekwizytów i iPoda z nagranym tekstem i wskazówkami. Nie wiedzą, w czym grają. Wychodzą na scenę, mają 50 minut - na scenie nic nie ma, scenografia to film, w którym jest cały rytm spektaklu: wyciemnienia, kolejne sceny, światła. Wszystko jest nagrane, perfekcyjnie zsynchronizowane. Ostatni spektakl Rotozazy, który widziałam, "Etykieta", obywa się bez aktorów. Trudno zresztą powiedzieć, że widziałam, byłam w nim, bo to widz dostaje iPoda i odgrywa sobie sam ten spektakl. Na Reminiscencjach mamy bezpieczniejszą wersję, z aktorami. - Uznałam, że "Etykieta" będzie zbyt hardkorowa... To będą polscy aktorzy? - Tak, i co wieczór inni, bo nie mogą wiedzieć, co grają. Mogliby mieć co wieczór inne nagranie. - Nie, tekst jest ten sam, bardzo zresztą dobry, napisany przez Glena Neatha, znanego, nagradzanego powieściopisarza. Będziemy wyświetlać tłumaczenie, bo aktorzy grają po angielsku. Aktorzy są lekko przerażeni. Wszystkie spektakle Rotozazy balansują na granicy ryzyka, co zresztą jest fascynujące. Oglądasz i masz wrażenie, że to za chwilę może runąć. Ale podchodzimy do tego wyzwania jak do zabawy - nie zawsze trzeba traktować teatr śmiertelnie poważnie. Myślę, że dobrze jest w takim zalataniu festiwalowym obejrzeć coś lżejszego. W programie jest jeszcze jeden improwizowany spektakl, do którego prowadzone były wcześniej warsztaty dla dzieci. - To projekt, który rozpoczął się w ubiegłym roku. Image Aigue to teatr, który pracuje z dziećmi i młodzieżą. Bardzo mi podoba ich sposób pracy, tworzenie międzynarodowych grup, szukanie możliwości porozumienia się w wielokulturowej, międzynarodowej grupie. Z dziećmi pracują i Arab, i aktor z Afryki, i Francuzi. Zaczynali rok temu od lekcji teatralnych, wzięło w nich udział kilkadziesięcioro dzieci z Bieżanowa. Obecnie jest to czwórka dzieci, pokażą wspólny spektakl, częściowo improwizowany. To niezwykłe, jak potrafią otworzyć dziecko, sprawić, żeby stało się twórcze. Dzieci były tymi warsztatami zachwycone. Co to za dzieci? - Zwykli uczniowie z Bieżanowa. Image Aigue dużo jeżdżą po świecie, prowadzą warsztaty głównie z dziećmi ze środowisk tzw. trudnych - emigrantów, biedoty. Ale chciałam, trochę przekornie, żeby tym razem pracowali z dziećmi ze zwyczajnych, porządnych rodzin. Gdy patrzy się na program Reminiscencji, widać, że niektóre zespoły to stali goście. Na przykład Komuna Otwock przyjeżdża regularnie. - Tak, przyjeżdżają co dwa lata z nową premierą. Komunę cenię wyjątkowo. Zawsze warto posłuchać, co mają do powiedzenia o świecie. Można się z nimi pospierać, pokłócić, ale zawsze ich wypowiedź jest osobista, własna, skierowana do nas. Czekam na Komunę z niecierpliwością, bo Grzegorz Laszuk zapowiada spektakl optymistyczny. Widziałam jego pierwszą, wstępną wersję i jakoś tego optymizmu nie zauważyłam, ale... W programie Reminiscencji od paru lat zestawiasz spektakle offowe i teatru zawodowego. Z polskiego offu są to właściwie wciąż te same grupy - Komuna, teatr Cinema, Strefa Ciszy - rozumiem, że najciekawsze. Jaka jest kondycja polskiego offu? Czy to jest jeszcze istotne zjawisko w polskim teatrze? - Wydaje mi się, że polski off trochę się pogubił, inaczej jest za granicą, gdzie często najciekawsze zespoły to te offowe. W Polsce stało się w pewnym momencie tak, ze ludzie, którzy wychowali się na teatrze alternatywnym, przeszli do teatru repertuarowego. Nie mówię nawet o takim przypadku jak Paweł Szkotak, który jest teraz dyrektorem Teatru Polskiego w Poznaniu. Ludzie, którzy byli widzami tego teatru, poszli do szkół teatralnych, wybrali tradycyjną ścieżkę. I pracują w teatrach repertuarowych, wykorzystując doświadczenia z offu. Język offu został przejęty przez teatry repertuarowe. - Tak, na przykład projekt TR Warszawa sprzed paru lat to przecież czysty off. Języki, jakimi posługują się młodzi reżyserzy to rozwinięcie języka offu. Jest jeszcze jedna sprawa, czysto praktyczna. Wejście kapitalizmu sprawiło, że teatrom zaczęło być naprawdę ciężko. Musieli walczyć o przetrwanie, co nie służy skupieniu się na działalności artystycznej. Teatry repertuarowe dają pewien komfort pracy. I można w nich robić to, co kiedyś się robiło w offie: pracować długo nad spektaklem, szukać, kombinować. Jeżeli oczywiście znajdzie się dyrektora, który na to się zgodzi. Takich dyrektorów jest sporo. - Tak. Nie widzę wielu ciekawych zjawisk w polskim offie. Ważne jest dla takich grup, czy znajdą sposób na stałą działalność. Tak jak Komuna Otwock, która bardzo prężnie działa w nowej siedzibie przy ulicy Lubelskiej w Warszawie, Strefa Ciszy, która prowadzi całoroczne projekty, tzw. baraki kultury, czy teatr Cinema i jego ośrodek w Michałowicach. Jeżeli teatry znajdą sposób na taką działalność, przetrwają. Bo jeżeli ludzie spotykają się od przypadku do przypadku, żeby zrobić spektakl, kończy się to zwykle amatorką. W tym roku mamy spektakl Zbyszka Szumskiego z Cinemy - ale zrobiony z Meksykanami. Zbyszka zaproszono do Meksyku, do szkoły aktorskiej na warsztaty. Zbyszek zachwycił się studentami, a oni nim. Chcieli z nim dalej pracować, zdobyli pieniądze, żeby go zaprosić, potem przyjechali do Michałowic, gdzie przez miesiąc pracowali nad spektaklem. Premiera odbyła się w Meksyku. Bardzo chcieli przyjechać do Polski, zdobyli na to pieniądze. Reminiscencji nie byłoby stać na ten spektakl. To teatr ruchu, tańca; można rozpoznać charakterystyczne cechy teatru Szumskiego, ale spektakl nie jest kopią Cinemy. Aktorzy są wspaniali - magnetyczni i energetyczni. Sprowadziłaś spektakl grany dla jednego widza - "Rashomon". Na Scenie na Sarego budujecie hotel... - Logistycznie "Rashomon" to dla nas szaleństwo - ale jakoś tak jest na Reminiscencjach. Nie potrafimy spokojnie, po bożemu zrobić festiwalu. Zawsze musimy znaleźć coś, co nam utrudni życie. Skoordynowanie spektaklu, który będzie grany dla stu osób, wchodzących do sali co kwadrans, jest bardzo trudne. Cieszę się, że się udało sprowadzić ten świetny spektakl - dzięki wsparciu Pro Helvetii, bo to kosztowne przedsięwzięcie. Co do budowania - budujemy też w Łaźni scenerię dla "Elektry" Natalii Korczakowskiej. Spektakl grany jest w Jeleniej Górze w całym teatrze - wykorzystane są loże, balkony. W Krakowie nie ma takiego miejsca, oprócz Teatru im. Słowackiego, ale nie było nas stać na wynajęcie. Wpadłam na trochę szalony pomysł - zbudowania balkonów i podestów w Łaźni. Byłam ciekawa, czy reżyserka to zaakceptuje, ale się udało. Cieszę się, że przyjedzie "Elektra". Rzutem na taśmę, bo spektakl miał premierę w połowie lutego. Dobrze jest pokazać nowe, gorące nazwisko, gorący spektakl. Myślę, że "Elektra" wzbudzi emocje, można się będzie o ten spektakl pospierać. Marek Fiedor też będzie stałym gościem Reminiscencji? W ubiegłym roku "Baal", teraz "Wyszedł z domu". - Fiedor robi ciekawy, osobny teatr - coraz bardziej doceniany i nagradzany. Warto też takich twórców dostrzegać i słuchać, co mają do powiedzenia. Fiedor konsekwentnie buduje własny teatr - "Wyszedł z domu" to przedstawienie inne niż te, które robił do tej pory, mocno polityczne. To polityka z ludzkiej perspektywy, z punktu widzenia człowieka, który jest w politykę wtłoczony i musi zająć jakieś stanowisko. O ludziach i polityce mówi też spektakl "little red (play): herstory" zespołu andcompany & co. - andcompany & co to młoda grupa niemiecko-holenderska. To ich pierwszy spektakl czysto teatralny, choć grupa działa już od kilku lat, i od razu wielki sukces. Od nas jadą na Wiener Festwochen. To bardzo przekorny, bardzo zabawny, bardzo osobisty spektakl, mówiący o końcówce wieku XX, o upadku wielkich utopii, o ludziach w te utopie zanurzonych. To twórcy bardzo młodzi, prawie debiutujący, ale już dostrzeżeni. Warto więc zobaczyć, co się dostrzega za granicą. *Magda Grudzińska - teatrolog, dyrektor Krakowskich Reminiscencji Teatralnych.