Rozmowa niewypowiedziana

"Wszystko o mojej matce" - reż. Michał Borczuch - Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie

Takich unikatowych projektów jak „Wszystko o mojej matce" Michała Borczucha, które przywracają utraconą wiarę w moc materii scenicznej, polski teatr niezwykle silnie potrzebuje. Stutrzydzestominutowe spotkanie na intymnej płaszczyźnie kontemplacyjnej pozostawia jej uczestnika w niemym zachwycie i sprawia, iż niejako staje się trzecim podmiotem lustrzanym, przeżywającym w tle swoją własną historię.

Doświadczenie teatralne tegoż nie-manifestu o znamionach manifestu artystycznej wrażliwości, dzięki uczestnictwie w zbiorowej psychoanalizie, angażuje bez reszty i operuje na wysokim rejestrze emocji połączonych z uruchamianiem mechanizmów postpamięci. To feeria przeżyć i kobiecości, podróż do podświadomie skrywanych pokładów człowieczeństwa, dla której pretekstem stał się film Pedro Almodovara.

W monologu fenomenalnego Krzysztofa Zarzeckiego słyszymy słowa: „jesteśmy w połowie swojej drogi. Wiele spektakli już za nami, wiele też przed nami. Czas, by opowiedzieć o sobie". Mamy do czynienia z prowadzoną w pierwszej osobie narracją, próbującą dokonać rekonstrukcji szczególnych doświadczeń, gdyż mówią do nas „ja" – jako aktor Zarzecki – oraz „ja" – jako reżyser Borczuch. Powoływanie do życia światów na poły niemożliwych, tworzenie cielesnych odzwierciedleń dla przestrzeni empirycznie abstrakcyjnych, konstrukcja pozornie z niczego – oto ich specjalność. Z otoczenia, za które odpowiedzialna była Dorota Nawrot wyziewa ascetyczny chłód w połączeniu z błękitem pruskim skrzącym się na powiekach aktorek i ich cudownymi strojami wprost ze schyłku PRL-u.

Tandem Borczuch-–Zarzecki o swoich zmarłych na raka matkach tworzy dwie historie, o zupełnie odmiennej wrażliwości, operujące różnymi środkami artystycznym. Pierwsza posługuje się aurą poetycką, by wybrzmiała w jej osnowie historia Zofii, mamy Michała, pracowniczki Zakładów Kosmetycznych Miraculum. W tle mamy mieszkanie M-3 w bloku z wielkiej betonowej płyty, katastrofę w Czarnobylu i historię błękitu pruskiego, która wybrzmiewa w fenomenalnym monologu Haliny Rasiakówny. Zaś Zarzecki o Krystynie usiłuje mówić w sposób bardziej dosłowny, czasem nawet zakrawającym o wydźwięk biologiczny, przywołując codzienne zdarzenia z życia. Wszystkie te okoliczności ukształtowały Michała jako reżysera i Krzysztofa jako aktora, gdyż wpłynęły w sposób najważniejszy na ich życiorysy.

Wspaniały kolektyw aktorek, będących stale w dystansie do roli, budujących swoje postaci w zupełnie odmienny sposób, doskonale rezonuje na scenie zamysł twórców. Są oni ciągle obecni, niejako uczestniczą w przywoływaniu widm swojej przeszłości, przedstawiają ją i opisują minione wydarzenia. Podobnie jak w filmie będącym hołdem dla matki Almodovara, każda z nich zyskała odmienny rys charakteru przywoływanych postaci – Zofii oraz Krystyny. Jest to wielki pean na cześć kobiecości, pochwała miłości macierzyńskiej, portret wspaniałych, acz zwyczajnych matek. Borczuch podobnie jak twórca „Wysokich obcasów" z ogromną czułością i ciepłem potrafi uwydatnić najwspanialsze cechy swoich aktorek, sprawić, aby wszystkie błyszczały na scenie. Są to: Iwona Budner, Monika Niemczyk, Ewelina Żak, Halina Rasiakówna, Dominika Biernat oraz Marta Ojrzyńska, która swoim pojawieniem się na wideo buduje kolejne piętro narracji na temat macierzyństwa, a także kondycji aktorstwa i znużenia brakiem zaskakujących propozycji reżyserskich.

Dramaturg Tomasz Śpiewak skorelował wszystkie te części poszczególnych narracji w całość, zespolił je i nadał unikatowy kształt. Dzięki tekstowi umożliwił inscenizacji łagodną pulsację, która nie zmierza w określonym kierunku, do celu, lecz płynie w sposób jednocześnie melancholijny, ale także wystarczająco skoncentrowany. Zaś Bartosz Dziadosz dzięki świetnym kompozycjom muzycznym dopełnił tego efektu w warstwie dźwiękowej. Podobnie również Jacqueline Sobiszewski swoją reżyserią świateł sprawiła, iż wielka post-industrialna hala z widocznymi maszynowniami i zimnymi konstrukcjami, stała się nagle mikroskopijną i intymną płaszczyzną, na której mogło mieć miejsce zwykłe-niezwykłe spotkanie.

Intymne spotkanie, pociągające za głęboko ukryte w człowieku struny miało znamię niezwykłej rozmowy, która była możliwa dzięki wszystkim, genialnie współgrającym ze sobą rozwiązaniom inscenizacyjnym. Lecz nie słowa w tej wymianie były najważniejsze, gdyż nie sięgnięto po wielkie teksty literackie. Odbyła się bowiem na poziomie emocjonalności, intymności, meta-narracji, na operacjach na poczuciu utraty, na jednostkowych przeżyciach, osobistych traumach, które w sposób całkowicie nie ckliwy i nie tani potrafiły wybrzmieć i sparaliżować. Jak pisał Paul Celan w swoim wierszu „Liść" dedykowanym Brechtowi – „Cóż to za czasy,/gdy rozmowa/jest nieomal zbrodnią/tyle zawiera w sobie/wypowiedzianego". Mamy jednak twórców takich jak Michał Borczuch, dzięki którym intymna rozmowa, operująca na spiętrzonych płaszczyznach „niewypowiedzianego" może zaistnieć i przypomnieć, dlaczego wciąż wierzymy w teatr i szukamy w nim swojego lustrzanego odbicia.

Kinga Kurysia
Dziennik Teatralny Kraków
21 maja 2016
Portrety
Michał Borczuch

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...