Rozmowa o teatrze

"Mewa" - reż: Gabriel Gietzky - Teatr Śląski iw Katowicach

Widz nie wchodzi do teatru bezkarnie -jego umysł, zmysł i ciało zostają poddane zabiegowi, jak u dentysty lub chirurga, wieszczył na początku XX wieku Antonin Artaud. Widz, który wszedł do teatru nie wyjdzie z niego wewnętrznie nietknięty!

Czy Gabriel Gietzky realizując "Mewę" Czechowa na deskach Teatru Śląskiego sprawił, że widzowie zaczęli krzyczeć, jak tego chciał Artaud? Wątpliwe. Na pewno Gietzky w swoim dialogu z Czechowem przypomniał dwa ważne pytania: o Człowieka Pielgrzyma i o Teatr rozdarty między konwencją a niekonwencjonalnym poszukiwaniem. Na wstępie trzeba sobie jednak jasno powiedzieć, że Gietzky nie formułuje żadnych nowych pytań, lecz prowadzony za rękę przez Czechowa na swój sposób poszukuje na te pytania odpowiedzi. Taka wędrówka i poszukiwanie w obszarze dwóch potężnych zagadnień, jakimi są Człowiek i Teatr wcześniej czy później prowadzi każdego pielgrzyma na rozdroże autentyczności i fałszu. 

Początek przedstawienia jest sygnałem, że reżyser wraz z zespołem podejmuje próbę przekroczenia niewidzialnej granicy między sceną a widownią. Nim rozpocznie się spektakl chodzą po pustej scenie "komedianci". Przedstawiają się publiczności - informują kim są, a kim staną się za chwilę. Ten gest w moim odczuciu to zaproszenie do współuczestnictwa. I choć na poziomie samego przedstawienia nie udaje się zespołowi przekroczyć granicy scenicznej iluzji to jednak mimowolnie my - widzowie przepracowujemy smutną kondycję swojej osoby i konfrontujemy się z ogólnoludzkim poczuciem strachu przed poznaniem. Czechow stworzył galerię postaci zniszczonych przez wiarę w fałszywy obraz samych siebie. Masza (Ewa Kutynia) to przygarbiona, skulona w sobie dziewczyna z papierosem w dłoni, w wełnianym swetrze, która nosi żałobę po swoim życiu. Marzenia nigdy nie zrealizowane, tęsknota nienazwana, miłość niespełniona stają się jej obsesją, chorobą. Sorin (Roman Michalski) jest sześćdziesięciokilkuletnim mężczyzną, któremu życie przepłynęło między palcami. Pozostało mu poczucie pustki i niespełnienia, Nina (Karina Grabowska) marzyła o karierze. Zrobiła pierwszy krok, a potem kolejny i wreszcie zrozumiała, że "najważniejsze to nie sława, nie blask, nie to, o czym marzyła, tylko po prostu wytrzymałość w cierpieniu. Trzeba dźwigać swój krzyż i wierzyć". Ona uwierzyła w swoje powołanie i przestała bać się życia. Kostek (Bartłomiej Błaszczyński) szukał nowej formy i w niej się zatracił "błądząc w chaosie marzeń i wizji".

Problem Człowieka leży w jego tchórzliwej naturze. Każdy nosi w sobie konstelację "wysp szczęśliwych". Trzeba tylko podjąć wysiłek, pokonać strach i odbyć pielgrzymkę w głąb siebie. Trud wędrówki wielki, ale zdobyć szczyt góry oznacza wygrać swoje życie. Zrezygnować z poszukiwania i wpisać swoje niepowtarzalne istnienie w proponowaną odgórnie geometrię świata to pustka, niespełnienie, żałoba, śmierć. W przedstawieniu Gietzkyego scenografia, która swą plastyką od początku przykuwa uwagę (tu gromkie brawa dla Marii Kanigowskiej) skonstruowana jest z licznych elementów geometrycznych, a zatem form zamkniętych. Gietzky zamknął swoich aktorów w ramach pięknych obrazów, które są dominantą tego przedstawienia, ale zignorował kryterium autentyczności i pozostał na poziomie powierzchownych form i konwencji. Mianował Kostka moderatorem dyskusji o kondycji teatru, otwierając przestrzeń dyskursu metateatralnego. Kostek szuka nowej formy, bo dawna się wyczerpała. Konfrontacja jego nieujarzmionej, nieoswojonej, awangardowej wizji teatru z koncepcją teatru sprzed Wielkiej Reformy, której przedstawicielką jest jego matka Irina (Anna Kadulska) przywołuje ducha rewolucyjnej myśli Artauda. Może teatr powinien w istocie zerwać z teatrem? Może trzeba go z powrotem wrzucić w życie, bo jest tylko środkiem, a nie celem? Gietzky mówi o pustych, wyczerpanych formach, o bezsensie ich nowych konfiguracji, ale sam nie czyni żadnego kroku w przód. Zainicjowana przez niego rozmowa o teatrze w teatrze to tylko słowa, słowa, słowa. Kostek - Bartłomiej Błaszczyński czyta fragmenty Hegla, Arystotelesa, Schopenhauera, Artauda, by ostatecznie stwierdzić, że to wszystko bez sensu. Dlaczego bez sensu? Ponieważ forma - ta stara, nowa, nowsza, najnowsza to za mało.

"Musi pan wiedzieć po co pisze, bo jeśli pan pójdzie tą malowniczą drogą bez określonego celu, na pewno zbłądzi", mówił Dorn Kostkowi po nieudanej premierze jego sztuki. Trzeba odnaleźć swój autentyczny, indywidualny sens, powołanie i w nie uwierzyć. Zarówno w Człowieku, jak w Teatrze chodzi o proces poznania - autentyczny, niezafałszowany, szczery, szczególnie wobec siebie. Sztuka jest narzędziem poznania. Człowiek i Teatr potrzebują przestrzeni. Gietzky narzucając gorzką refleksję o bezsensie pyta o sens, którego sam nie odnajduje. Mewa w Teatrze Śląskim uruchamia lawinę wątpliwości, których sam reżyser nie przepracowuje. Sygnalizuje problem i szybko od niego ucieka. Jest jednak moment, w którym zespołowi Teatru Śląskiego udało się delikatnie nadszarpnąć linię kwadratu i sprawić, że ta zamknięta forma na krótki moment się otworzyła. Ostatni akt, piękna, autentyczna scena, w której Irina w błyszczącej sukni niczym Marilyn Monroe albo właśnie niczym Anna Kadulska śpiewa song z playbacku "teatro italiana". Tak po prostu, szczerze, podejmując po raz pierwszy grę Z forma. Chwilę potem gdzieś w tle, na drugim planie kłoś zagraj na rzępolących skrzypcach kolędę Cicha noc. Płatki śniegu zawirowały na scenie. Krótki moment prześwitu prawdy. Znaczący. Decydujący. Zmieniający optykę. Brawo.

 "Mewa" Gietzky\'ego jest ważnym głosem w kontekście toczącej się dyskusji dotyczącej kondycji i sytuacji współczesnego teatru polskiego, w którym zaczyna się dziać coś bardzo groźnego. Rozmowa w teatrze o teatrze, o istocie sztuki w momencie dokonującego się na naszych oczach przewartościowania jest szalenie ważna, potrzebna, powiedziałabym niezbędna. Niedawno Wrocławski Urząd Marszałkowski postanowił odwołać szefów trzech scen - Teatru Polskiego, Teatru im. H. Modrzejewskiej z Legnicy i Opery Wrocławskiej. Na ich miejsce mają być mianowani menadżerowie jako dyrektorzy naczelni - mówiła Monika Strzępka w dyskusji podczas tegorocznego XIV Festiwalu Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje". Teatr przestaje być instytucją, która jest powołana do tego, żeby tworzyć kulturę. Staje się firmą, która jest powołana do tego, żeby przynosić zyski. Strzępka zaapelowała do całego środowiska, które tworzą widzowie, twórcy, prasa o aktywność, o głos sprzeciwu. Dlatego przyłączając się do głosu Strzępki oraz pozostałych twórców walczących o teatr niesłużebny apeluję; Nie zasypiajmy!

Adriana Świątek
Śląsk
29 czerwca 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...