Rozmowa z własnym sumieniem

rozmowa z Wiesławem Ochmanem

Ołowianka: "Polscy tenorzy pamięci Jana Kiepury". Rozmowa z Wiesławem Ochmanem

Z Wiesławem Ochmanem rozmawia Grażyna Antoniewicz

Ten Pana boski głos...
Kiedy wygrałem konkurs śpiewaczy w Szczecinie, redaktor z radia powiedziała: Pana głos jest własnością narodu. Myślę sobie: No, to leżę, muszę uważać, bo jak zepsuję coś narodowi, będzie klops! A kiedy redaktor Kruszona w "Kurierze Szczecińskim" napisał: Czyżby przyszły Kiepura?, rzuciłem palenie papierosów i zacząłem poważnie myśleć o śpiewaniu.

Z dyplomem inżyniera ceramika chciał się Pan zaangażować do opery w Poznaniu.
Dyrektor Górzyński odpisał mi, że nie potrzebują tenorów. Kiedy po latach śpiewałem w "Traviacie", przyszedł po spektaklu z ogromnymi gratulacjami. Przypomniałem mu tamten odmowny list. Odpowiedział: Myślałem, że to pisze jakiś szaleniec, dlatego pana zlekceważyłem.

Odmowa w Poznaniu, więc zgłosił się Pan do Krakowa.
Pamiętam, że zaśpiewałem dwie arie i jakąś pieśń. Usłyszałem: Teraz niech pan zatańczy walca. Zatańczyłem. Wtedy dyrektor powiedział: Mam dla pana rolę. Wystawiam "Barona cygańskiego", pan bardzo dobrze wygląda, a tam jest taka scena, gdzie Cyganie skaczą przez ogień. Będzie pan skakał przez ogień.

I co?
Grzecznie odmówiłem (śmiech). Potem zgłosiłem się na przesłuchanie do Opery Śląskiej w Bytomiu. Kiedy zacząłem śpiewać, nagle upadła dekoracja. Uciekłem ze sceny. Dyrektor Ormicki zawołał: Panie Ochman, niech pan wraca. Opera jest groźna, ale nie do tego stopnia, żebyśmy tego nie opanowali.

Przyjęli Pana do zespołu...
W operze Ludomira Różyckiego "Casanova" śpiewałem arię Muezina, ale nikt mnie nie widział.

Jak to?
Jest taka scena, kiedy Casanova zakrada się do haremu i piękna hurysa śpiewa z nim w duecie. Co chwilę ona zdejmuje szale, jeden, drugi... Kiedy publiczność jest przekonana, że zaraz zobaczy wspaniałą scenę erotyczną - zza kulis rozlega się śpiew Muezina (mój głos). Hurysa pada na kolana, bijąc głową o podłogę. Nastrój pryska, Casanova ucieka. Śpiewałem za sceną i większość kolegów powiedziała, że powinienem tam zostać (śmiech).

Pracował Pan z największymi dyrygentami.
Byli fenomenalni. Karl Böhm, niezwykle miły człowiek, teść naszej ślicznej aktorki Barbary Kwiatkowskiej-Lass, miał niezwykłą wiedzę, jeśli chodzi o Mozarta i Straussa. Herbert von Karajan, jak ktoś się pomylił, patrzył ze zdziwieniem, że się można pomylić. Karl Böhm był obrażony, że ktoś się pomylił. Natomiast Leonard Bernstein się śmiał. Był taki radosny w dyrygowaniu. Wielkim dyrygentem był Zdzisław Górzyński. Jedyny, który się nie pocił, jak dyrygował. Spytałem: Czemu ty się nie pocisz? Przecież nie rąbię drzewa, tylko dyryguję orkiestrą - odpowiedział.

Słynna jest historia, gdy Karajan przyszedł na próbę i spytał solistów: Na czym skończyliśmy? Tylko Pan wiedział.
Wiedziałem, dzięki temu, że siedziałem na wszystkich próbach. W tamtym czasie interesowała mnie reżyseria. Jako wolny słuchacz chodziłem na wykłady z reżyserii do Akademii Muzycznej w Hamburgu.

Znana jest Pana miłość do malarstwa...
Malarstwo to moja pasja, a śpiew to moje życie. Mam takie obrazy, z którymi męczę się dwa lata, ze świadomością, że może nigdy ich nie skończę.

A kiedy Pan odpoczywa?
Relaksuję się podczas oglądania w telewizji sportowych audycji, ale tylko wtedy, gdy nie grają Polacy. Zaczynam się denerwować, kiedy im idzie źle, wtedy i mnie idzie źle.

Czy jest recepta, jak zrobić światową karierę?
Najważniejsza jest dyscyplina. Dalej odpowiedzialność i praca. Jest takie stwierdzenie, że śpiewać mogą wszyscy, ja zawsze dodaję, że nie wszystkich chcą słuchać.

Czy dba Pan jakoś specjalnie o głos?
Szalików nie noszę, bo to nic nie daje. Są tylko dwie rzeczy, których unikam - alkoholu i papierosów.

Pije Pan kogel-mogel?
Nie, bo gdyby wypite jajka decydowały o głosie, to kogut śpiewałby najpiękniej na świecie, a jednak ma skrzekliwy głos.

Obok domu, w którym Pan mieszkał jako dziecko przy Ząbkowskiej w Warszawie...
Był piękny, duży ogród, w którym kwitły kasztany, przepiękne fioletowe bzy, białe akacje, a dzikie róże pachniały wspaniale.

Na pewno bił się Pan z chłopakami...
To były duże potyczki. Zawsze stawałem w obronie słabszych, skrzywdzonych. Często po lekcjach szliśmy na wielki plac rozciągający się za ogrodem mojej kamienicy. Tam z chłopakami biliśmy się na gruzowiskach. To była twarda szkoła życia, w ruch szły kamienie, kije, pięści, więc przychodziłem do domu troszeczkę poobijany. Mama ciągle mówiła: dobrze, że bronisz innych, ale nie daj się bić...

Bił się Pan tak dobrze, że przez krótki czas był Pan bokserem i zapewne nie trafiłby Pan do La Scali i Metropolitan Opery. Czy trudne powojenne dzieciństwo uwrażliwiło Pana na krzywdę innych? Bierze Pan udział w wielu akcjach charytatywnych.
To chyba wynika z tego, że u nas na Pradze mama bardzo pomagała sąsiadkom. Jeździliśmy w lubelskie. Mama kupowała mydło, proszki, nie pamiętam dokładnie co jeszcze, stamtąd przywoziła jedzenie: mąkę, żywe kury do hodowania itd. Patrzyłem nie ze zdziwieniem, ale z zaciekawieniem, że mama rozdaje to wśród sąsiadów, nie biorąc za to nic. To była pierwsza lekcja działalności charytatywnej. Bardzo lubię, jeżeli można komuś pomóc, sprawia mi to ogromną przyjemność, ale niechętnie mówię o tych rzeczach. To jest troszeczkę taka rozmowa z własnym sumieniem, nie na pokaz.

Koncert tenorów

Sala Filharmonii Bałtyckiej na Ołowiance, niedziela 11 października godz. 17
"Polscy tenorzy pamięci Jana Kiepury" to koncert, w którym występują znani polscy tenorzy, prowadzony przez Wiesława Ochmana, śpiewaka, występującego na scenach najsłynniejszych teatrów operowych całego świata. Bilety od 100 do 180 zł, rezerwacja tel. 58 320 62 62.

Grażyna Antoniewicz
POLSKA Dziennik Bałtycki
8 października 2009
Portrety
Wiesław Ochman

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...