Różnica i powtórzenie
"Maciej Korbowa i Bellatrix" - reż. Krystian Lupa - Teatr Łaźnia Nowa w KrakowieNa scenie otoczonej czerwoną siatką z dużych kwadratów, niczym w klatce, tkwią aktorzy Lupy – wyciągnięci z przeszłości, ale zmienieni w ciągu 22 lat. Tyle minęło bowiem od poprzedniej inscenizacji „Macieja Korbowy i Bellatrix", dyplomowego spektaklu w krakowskiej PWST. Przedstawienie w Łaźni Nowej bardziej niż ponowną interpretacją tekstu Witkacego interesuje się aktorami, przymierzającymi nieco za ciasne już kostiumy. Reżyser w niemalże wampirycznym geście wtłacza w żyły spektaklu doświadczenia i charaktery nabyte przez ponad dwie dekady. Za Witkacym powiedzieć można: oto znowu kusi cię życie.
Dramat młodszego Witkiewicza traktuje o grupie szczególnie chętnie analizowanej przez Lupę – intelektualistów i artystów. Czy raczej byłych artystów, niewierzących dłużej w akt twórczy w przeczuciu nadchodzącej katastrofy. Kreacja – czy w ogóle życie – wydaje im się czymś wulgarnym, występują przeciwko swoim zdolnościom, uczuciom lub ludzkim odruchom. Nie odpowiadają na pytanie „Być czy nie być?", lecz „Jak być i nie być zarazem?". Przestylizowany język Witkacego doskonale służy reżyserowi do punktowania fałszu, póz i masek, do ukazywania absurdu i pozorności buntu. Obserwujemy bowiem bohemę dotkniętą moralnym bankructwem, elitarystycznymi hasłami zasłaniającymi próżność i pustkę własnej egzystencji. Życie grupy – w skład, której poza tytułowymi Korbową i hermafrodytyczną Bellatrix wchodzą m.in. Baron Hibiscus, Księżniczka Cayambe czy Karolina Montecalfi – punktują kolejne romanse i monologi. Bohaterowie żyją w bezładzie, skazani niejako na zagładę, której oczekują z niecierpliwością w swej jałowej codzienności.
Ostatecznej katastrofy/przełomu nie widać na deskach Łaźni Nowej, ponieważ w najnowszej inscenizacji zrezygnowano z dwóch ostatnich aktów, które nabierały otwarcie rewolucyjnego wydźwięku. Nie dowiadujemy się o syndykacie siarkowym, zabójstwie Cayambe czy napaści na siedzibę bohaterów, a w końcu o antycypacji transformacji Macieja w Gyubala Wahazara, postać portretowaną niedawno w Krakowie w przedstawieniu Pawła Świątka. Zabrakło również ostatecznego uświadomienia sobie przez bohaterów własnej śmieszności, małości i kabotyństwa. Zastępuje je ostatnia część, wyreżyserowana przez Tomasza Węgorzewskiego, asystenta reżysera. Składa się ona ze wspomnień oraz refleksji aktorów, których losy po 1993 roku potoczyły się w rozmaity sposób, część nawet całkowicie odeszła od zawodu, a ponowne spotkanie z Lupą było dla nich emocjonalnym wyzwaniem, w czasie którego musieli zmusić się do ekshibicjonistycznego otwarcia się i wejrzenia w siebie.
Próbując powrócić do dawnych emocji, stworzyli wrażenie echa, uświadamiając sobie niemożność repetycji – a czasami i jej bezsensowność. Pierwsze dwie części spektaklu momentami dotykają emocjonalnej głębi oraz mrocznej strony życia, skazującej człowieka na obezwładniającą samotność. Fascynujące jest obserwowanie, jak Lupa mocną ręką trzyma aktorów, pozwalając im na szarżę – kontrolowaną nie przez nich, a przez niego, wprzęgniętą w wymowę spektaklu. Przytakując niejako Teozoforykowi, który twierdził, że osobowości nie da się pokonać, reżyser pozwolił przykładowo Pawłowi Delągowi pozostać Pawłem Delągiem, ogrywając jego gwiazdorską manierę. Takie naleciałości wynikają bowiem z tej ponad 20-letniej przerwy, przez którą na absolwentach PWST osadzało się życie – czasami skutkowało to narcyzmem, czasami odzwyczajeniem się od sceny. Przywdziewane ponownie kostiumy nie do końca pasują, ale pomaga to obnażyć pozerstwo portretowanej grupy aktorów i niezręczności odtwórców ról. Nawet brak zespołowości podkreśla monadyczność tej mikrospołeczności. Jednak zazwyczaj temat czasu i powtórzenia rozmywa się, a spektakl przypominać zaczyna egzystencjalną obyczajówkę, nie dość głęboką, nazbyt sentymentalną, nie hermetyczną, a histeryczną. Trzecia część, choć dosłownie dotykać ma głównego motywu, wydaje się z kolei oczywista, sklejona z kwestii, które można było usłyszeć od aktorów już na konferencji prasowej. Świadomość klęski – powtórzenia, ponownego zjednoczenia grupy, a nawet pewnego katharsis – jest wyczuwalna i przejmująca, jednak z drugiej strony sygnalizuje ją asekuracyjny gest Lupy, który opisał spektakl jako rekonstrukcję, a nie dzieło autonomiczne.
Lupa wspaniale wykorzystuje przerwy między poszczególnymi częściami, tematyzując niejako interludia jako znaczeniotwórcze. Przerwa, jaka dzieli obie inscenizacje „Macieja Korbowy i Bellatrix", miała być głównym źródłem treści, co zakończyło się połowicznym sukcesem i czasami nazbyt prostymi, dosłownymi rozwiązaniami. Mimo obiecujących założeń początkowych, spektakl rozczarowuje – i jako inscenizacja dramatu Witkacego, i jako refleksja na temat możliwości powrotu, co podsumowują słowa Hibiscusa: „Wszystko, co mówisz, jest tylko sztucznie wydętym pęcherzem na tle tej rzeczywistości, którą mamy odegrać my wszyscy, jako wszyscy".