Rozpad z Nowym Jorkiem w tle

"Werter w Nowym Jorku" - Teatr Wytwórnia w Warszawie

Teatr Wytwórnia przez pewien czas był jedną z najciekawszych młodych scen Warszawy. Ambitny repertuar, ciekawe inscenizacje, spektakle nagradzane i zauważane w całej Polsce. Dlaczego więc postanowił wystawić "Wertera w Nowym Jorku"? Nie wiem, czy potrafię odpowiedzieć na to pytanie.

Czarna przestrzeń sceny zastawiona jest niedbale porozrzucanymi kartonowymi pudełkami. Gdzieś między nimi plączą się bohaterowie spektaklu. Jakaś dziewczyna wije się po podłodze, jakiś młodzieniec wychodzi w samych slipach zza jednego z pudeł. Kim są? Ona to Zoe. On to Werter, postać przywołująca skojarzenie z Goethem. Czy zasadne? Poza imieniem, poszukiwaniem miłości i skłonnościami do samobójstwa niewiele ich łączy. Po co więc autorowi Goethe? Może dla Lotty? Romantycznej miłości niespełnionej? Chyba też nie. Jeśli tekst postdramatyczny Staffela można z czymś porównywać, to chyba bardziej z komiksem niż klasyką Goethego. Dlatego też w spektaklu pojawia się Piccard ze „Star Treka” i Zoe z „Napadu”. Można by też poszukać nawiązań do Davida Lyncha czy Quentina Tarantino. 

To wszystko jednak nie układa się w całość. Bohaterowie Goethego wymieszani z bohaterami popkultury. W tle Nowy Jork, który mógłby być każdym innym miastem. Sceny powtarzają się, zapętlają, bohaterowie wykonują dziwne ruchy, gesty, wygłaszają po wielokroć te same kwestie. Zdaje się, że próbują napaść na bank? Dlaczego? Nie wiem. Mniej więcej w połowie spektaklu straciłam z nimi kontakt.

Przestałam starać się zrozumieć kto, co i po co robi, co się dzieje na scenie. Zamiast tego zaczęłam się zastanawiać, dlaczego im tak bardzo nie wychodzi? Specjalnie? Być może obserwowałam właśnie genialny spektakl o tym, jak wiele wysiłku kosztuje aktora wypowiadanie każdej kwestii, poruszenie ręką, przejście kilku kroków. O rozmowie z partnerem nie wspomnę. Tak, być może obserwowałam świat, w którym poza sexem, narkotykami i pieniędzmi nie ma już nic, także chęci do działania. Jakiś taki skrajny rozpad życia, świata, wszystkiego. Być może więc w Wytwórni powstało arcydzieło niemocy… 

Ale być może wcale nie obserwowałam arcydzieła. Być może jest to po prostu spektakl nieudany, który staram się choć trochę obronić, nie chcąc uwierzyć w to, że reżyser i aktorzy rzeczywiście nie mieli żadnego pomysłu. Że nie poradzili sobie z postdramatycznym tekstem, że nie znaleźli dla niego odpowiednich środków i sposobów inscenizacji. Dlatego też im bardziej akcja i aktorzy na scenie się „rozpadali” tym trudniej było mi ocenić, ile było w tym zamierzonego działania, a ile nieudolności. Czy powstał spektakl ciekawy czy tzw. gniot? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.

Marianna Lis
Dziennik Teatralny Warszawa
5 lutego 2009

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia