Rrrr.. rewolucja!

"Sprawa Dantona" - reż: Jan Klata - Teatr Polski we Wrocławiu

To jeden z tych spektakli, które ogląda się po kilka razy. Historyczność uwspółcześnia się bowiem odwołując się przede wszystkim do płaszczyzny idei. Nie stajemy przed czymś co odległe i niezrozumiałe, zamknięte w fabule dramatu; Klata - przynajmniej w moim przekonaniu - zwraca uwagę na mechanizmy wydarzeń. Zgrabne poprowadzona narracja sceniczna sprzyja wyabstrahowaniu istoty działań bohaterów.

Wprowadza nas na scenę muzyka Placebo. Ten, a także inne utwory, które pojawią się w dalszej części widowiska, nie będą służyły wyłącznie budowaniu tła. Słuchać będziemy piosenek „ikonicznych”, produktów kultury popularnej, które same w sobie niosą bardzo duży ładunek znaczeniowy – zdążyły w przeciągu nawet krótkiego istnienia („Standing in the way of control” The Gossip) „obrosnąć” warstwą „mitu”, odbierane są jako przekaz w pewnym sensie stereotypowy. Zwracają uwagę ku rewolucji w szerszym rozumieniu, jako hasła konotującego bardzo różne sensy i budzącego różne skojarzenia.

Muzyka zdaje się więc grać jedną z głównych ról, a jej wykorzystanie sprawia, iż spektakl Klaty odbiera się w kategoriach ironii; ironii czerpiącej trochę z kiczu i świadomie go wykorzystującej.

Ową ironiczność budują również „asocjacyjne” sytuacje sceniczne. „Podwójny odczyt” narzuca się niemalże wprost w wielu fragmentach widowiska – bohaterowie „stojący na granicy” wpatrują się w linie demarkującą publikę od przestrzeni scenicznej; Danton, rozmyślający nad problemem, grzebie, niczym mały chłopiec na boisku, butem w ziemi; Delacroix, namawiający Dantona do ucieczki, pojawia się na scenie z kołem ratunkowym.. Przykładów można by mnożyć, istotnym jest element łączący wymienione działania. Mają one wyraźny akcent parodystyczny, poprzez grę znaczeń – dosłownego oraz symbolicznego – podkreślają humor absurdu.

Trudno byłoby jednak sprowadzać „Sprawę Dantona” do dobrze zrealizowanej farsy. Nie wydaje się, by Klacie zależało tylko i wyłącznie na zadowoleniu publiki o żywym poczuciu humoru. Spektakl eksponuje problem rewolucji, sensowność tudzież bezsensowność działań rebeliantów; zwraca uwagę na „przewrót” psychologiczny, jaki dokonuje się w mentalności walczących, sytuację jednostki, która musi udźwignąć ciężar kroków przez siebie podjętych.

Ostatnie sceny zdaje się być punktem kulminacyjnym napięć; bohaterowie w somnambulicznym zapomnieniu usiłują jakoś odnaleźć swoje miejsce w przestrzeni, ale działają bezwolnie, niczym pozbawieni świadomości. Jedyną celowością był dla nich przewrót sam w sobie, zakończenie tego procesu pozbawia jego uczestników sensu istnienia.

Nie sposób przy tej okazji nie zwrócić uwagi na bardzo dobre kreacje ról. Robespierre, w wykonaniu Marcina Czarnika, ma w sobie wiele z buntowniczego młodzieńca; w charakterystycznym, nieco zachrypniętym głosie wyczuwa się wszelkie zmiany emocji odgrywanej przezeń postaci. Równie zindywidualizowany jest Danton, w przejaskrawiony sposób cyniczny i przez to zabawny. Maniera, którą mistrzowsko posługuje się Bartosz Porczyk jako Desmoulins, kojarzy się z kolei z kampem, trudno pozostać obojętnym wobec takiej stylistyki.

Inscenizacja sztuki Przybyszewskiej, w reżyserii Klaty, jest dziełem spójnym, przemyślanym, nic tu nie dzieje się z woli przypadku. Może, albo właśnie dlatego, ogląda się ją po kilka razy i za każdym razem odnosi się wrażenie, iż za każdym razem otrzymujemy coś nowego..

Dobrosława Marszałkowska
Dziennik Teatralny Wrocław
10 października 2009

Książka tygodnia

Bioteatr Agnieszki Przepiórskiej
Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego
Katarzyna Flader-Rzeszowska

Trailer tygodnia