Rubinowy jest po prostu żywot mój

rozmowa z Wiktorem Rubinem

Rozmowa z Wiktorem Rubinem, reżyserem spektaklu "Drugie zabicie psa".

Małgorzata Bryl: Na początek sięgnijmy na pułap filozoficzno-socjologiczny: teatr w codziennym życiu, czy życie codzienne w teatrze, co pana bardziej pociąga?

Wiktor Rubin:
To dobre pytanie, bo jedną z moich podstawowych lektur do „Drugiego zabicia psa” Marka Hłaski była praca Ervinga Goffmana „Człowiek w teatrze życia codziennego”, gdzie autor analizuje nasze codzienne zachowania społeczne za pomocą terminów teatralnych. Goffman podkreśla teatralizację oraz rytualność naszego codziennego życia i to właśnie stało się punktem wyjścia do interpretacji teatralnej dzieła Hłaski. W „Drugim zabiciu psa” na naszych oczach tworzy się fikcyjny scenariusz. W spektaklu mamy do czynienia z, na pozór banalną, sytuacją, kiedy dwoje mężczyzn próbuje oszukać kobietę w celu zdobycia pieniędzy. Wówczas zaczyna się gra, która polega właśnie na teatralizacji własnych zachowań.

M. B.: Ciekawa droga interpretacyjna. Jednak jak mają się do niej liczne kody popkultury: James Dean, Neil Amstrong, gala oskarowa, czy najsłynniejszy napis w Los Angeles, które wplata pan do swojego przedstawienia? Jaki jest cel tych chwytów, jeżeli nie w kontekście Goffmana, to w kontekście adaptowanej powieści Hłaski?

W. R.:
Fajnie, że festiwal nazywa się „Interpretacje”, gdyż już sama nazwa podkreśla jedną z funkcji reżysera, która polega na interpretacji, a nie na inscenizacji gotowego tekstu. I można powiedzieć, że stąd biorą się po części te zabiegi. Hłasko uwodził nas w latach 60. i 70. jakąś nutką egzystencjalizmu. Jego książki pachną wódką, papierosami, dandysową atmosferą i łączą wiele wątków, także popkulturowych. Na dodatek autor był zafascynowany Hollywoodem i Deanem. Zresztą, był podobny do Deana i mówiło się o nim „polski James Dean”. Zatem „Drugie zabicie psa” jest złożone z wielu cytatów i zapożyczeń z popkultury, na przykład z filmu „Casablanca”. Natomiast, pracując z Jolantą Janiczak odpowiedzialną za adaptację tekstu Hłaski i dramaturgiem Bartoszem Frąckowiakiem, dołożyłem do tego współczesny kontekst. Przenieśliśmy akcję w realia nam bliższe, choć czas nie jest jasno określony. Cały czas trzeba szukać nowych kontekstów, żeby adaptowany tekst wciąż żył i coś znaczył.  

M. B.: Dobrze, to skupmy się na konkretnym przypadku znaczenia – Hollywood i scena z imitacją ekranu filmowego. 

W. R.:
Właśnie – my dobudowujemy jeszcze jedno piętro, którego u Hłaski nie ma. Piętro, w którym okazuje się, że bohater Jakub, który jest manipulatorem, sam zostaje zmanipulowany przez Roberta, nie wiedząc o tym. Po to przywołuję Hollywood – jako pewne marzenie, które niesie za sobą zagładę. Jakub na końcu skacze z góry. Dlaczego? Osiągnął aktorski sukces, bo zagrał w filmie oskarowym, ale stało się to jakimś olbrzymim kosztem. I tutaj pojawia się pytanie, którego u Hłaski nie ma, a które my chcemy zadać: „jakie są granice w sztuce i jak daleko możemy się posunąć”. W tym przedstawieniu jest wiele takich dwuznacznych sytuacji, na przykład Anita Sokołowska gra lekarkę Lenę, w którą wciela się również w serialu „Na dobre i na złe”. W tym momencie granica przedstawienia zostaje przekroczona. Podobnie jest w trakcie scen z prawdziwym motocyklem, który czasem tak dymi, że widzowie zaczynają się dusić. 

M. B.: To rzeczywiście mocne. A widz, który wybiegł w trakcie dzisiejszego przedstawienia z dzwoniącym telefonem miał również współtworzyć „graniczność” tego widowiska?

W. R.:
Nie, to jest przypadek! My tego widza w ogóle nie znamy. Po prostu został przez przypadek wciągnięty w spektakl.

M. B.: I tak nikt niczego nie zauważył, wszyscy myślą, że tak miało być.

W. R.:
To świadczy o kunszcie aktorów.

M. B.: Pierwszy raz uczestniczy pan w zmaganiach o Laur Konrada. Jakie są pana wrażenia w związku z tym festiwalowym debiutem?

W. R.:
Moje wrażenia są dla mnie o tyle istotne, że jest to bardzo ważny festiwal dla polskiego teatru. Bardzo sobie cenię towarzystwo i pracę kolegów i koleżanek i myślę, że jest to niezwykle czujny festiwal na to, co się obecnie dzieje w teatrze. Mam nadzieję, że „Interpretacje” utrzymają swój wysoki poziom w kolejnych latach. 

M. B.: Same plusy?

W. R.:
Przyjechałem tu cztery godziny temu, zrobiłem próbę, zagraliśmy spektakl, jak dotąd żadna cegła nie spadła mi na głowę...

M. B.: Cieszę się razem z panem z tego faktu. Kto jest pańskim faworytem tegorocznych „Interpretacji”?

W.. R.:
Wszystkich przedstawień nie widziałem, ale bardzo lubię „Sprawę Dantona” Jana Klaty.

M. B.: Dziękuję bardzo za rozmowę. 

Rozmawiała Małgorzata Bryl
Dziennik Teatralny Katowice - Gazeta Festiwalowa
16 marca 2009
Portrety
Wiktor Rubin

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia