Ruszył Kontakt. Spektakl świetny obok fatalnego

20. Międzynarodowy Festiwal Teatralny Kontakt

"Wujaszek Wania" w reżyserii Rimasa Tuminasa rozpoczął 20. edycję festiwalu teatralnego Kontakt. Dobrego wrażenia po inauguracyjnym przedstawieniu nie był w stanie zatrzeć fatalny "Werter" w wykonaniu krakowskiego Starego Teatru

Twarz wujaszka 

Słynny litewski reżyser Rimas Tuminas zderzył się z "Wujaszkiem Wanią" Antoniego Czechowa i z tej konfrontacji wyszedł całkowicie zwycięsko. Spektakl przygotowany w Państwowym Akademickim Teatrze im. Jewgienija Wachtangowa w Moskwie urzeka swoim bogactwem, choć nie jest to bogactwo teatralnej formy. Reżyser wyczyścił scenę z elementów, które tradycyjnie pojawiały się w inscenizacjach Czechowa: nie ma tu słodkiej prowincjonalnej sielanki, przerwanej w końcu przez bieg akcji. Tutaj sprzeczne motywy działania postaci, ich marzenia, frustracje, bóle i lęki są na wierzchu, przykryte dialogami i z pozoru nieznaczącymi nic gestami. W spektaklu niemal każdy ruch aktora na scenie ma swój dramaturgiczny i intensywny sens. Ich relacje przerastają z czasem absurdem i groteską. Gdy Aleksander Sieriebriakow i Wania Wojnicki kłócą się o przeszłość, kopią się jak dzieciaki. Innym razem Tuminas każe aktorom przerysować filozoficzne perory postaci. W tych surowych warunkach, którym towarzyszy dobiegająca z offu monotonna muzyka, słowa wybrzmiewają okrutniej.

Litwin zawiódłby, gdyby nie aktorzy, którzy w pełni pokazali przemiany głównych bohaterów dramatu. Oczywiście największą, choć chwilową, metamorfozę przeżył Wania (świetny Sergiej Makowiecki). Wiele się zmieniło też w Sonii (interesująca Maria Berdinski). Dziewczyna z podlotka, podnieconego szansami na giełdzie towarzyskiej, przemienia się w kobietę boleśnie doświadczoną przez bliskich, wręcz zdruzgotaną. W finale po płomiennym monologu o tym, że gdzieś daleko są światy, w których mogą być szczęśliwi, usiłuje tańczyć z odrętwiałym wujaszkiem, obraca jego głowę w stronę światła i coś - może rezygnacja albo przeczucie bliskiej śmierci - po raz ostatni ożywia mu twarz. Nic dziwnego, że moskiewski spektakl był rewelacją ostatniego sezonu w Rosji.

Goethe jako ikona emo

Werter pod białą chmurką z watoliny, chmurka jako grzyb atomowy albo kula z azbestowych włókien, przemysłowcy w waciakach, kolejne Lotty przypominające gitarzystki z wideoklipów Roberta Palmera albo Ninę Hagen przygotowującą się do porannych zajęć z jakiejś ponurej formy aerobiku. Gdyby starczyłoby mi odwagi w czasie sobotniego spektaklu Teatru Starego z Krakowa, krzyknąłbym do Wertera: "Strzelaj, na miłość boską!" Ale Werter nie zamierzał do siebie strzelać przez niepotrzebne dwie godziny.

Przedstawienie na podstawie powieści Goethego łączyło tekst oryginalny ze współczesnymi wstawkami: nie pozbyło się jednak staroświecczyzny, nie odżyło w żadnym nowym kontekście i mocno pachniało literacką żenadą. Z Werterem (w tej roli Krzysztof Zarzecki) trudno się utożsamić. Szczerze mówiąc, nie sposób go nawet polubić: irytuje od pierwszego pojawienia się na scenie, a jego pretensje do świata, życia, natury i innych ludzi przypominają infantylne bredzenie średnio rozgarniętego nastolatka. Goethe w spektaklu Michała Borczucha brzmi przerażająco nieświeżo i nieszczerze. Werter skanduje zamiast mówić, zmieniające się gwałtownie dekoracje przyprawiają publiczność o palpitacje, niemieccy widzowie nie dowierzają własnym oczom, a ich mistrz tymczasem przewraca się w grobie.

Grzegorz Giedrys
Gazeta Wyborcza Toruń
24 maja 2010

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia