Ryzykowna gra z kryminałem
"I nie było już nikogo" - reż. A. Konieczna - Teatr Dramatyczny w WarszawieSą takie dzieła literackie i filmowe, które w określonym kształcie zapisują się w kulturze. Trudno jest zrealizować je na nowo, z innego punktu widzenia, czy co gorsza wbrew pierwowzorowi. Takiego niełatwego zadania podjęła się Aleksandra Konieczna, adaptując powieść Agathy Christie I nie było już nikogo (znaną także jako Dziesięciu murzynków)
Jest to, obok Morderstwa w Orient Expresie, najbardziej znany utwór królowej kryminału, dodatkowo utrwalony w zbiorowej pamięci przez rosyjski film z 1987 roku. Śmiało można powiedzieć, że wszyscy zgromadzeni na widowni znali odpowiedź na najważniejsze pytanie: kto zabił. Czym tu więc zaskoczyć?
Oczywiście – formą. I tak właśnie robi reżyserka – zaprasza nas do zaskakującej gry z naszymi przyzwyczajeniami wobec tego tekstu, a nawet wobec kryminalnej konwencji w ogóle. Momentami jest to gra niezwykle smaczna – niestety, głównie w detalach, takich jak zamiana figurek murzynków na białe uszy (z daleka przypominające kalie) i piękne sceny ich wyjmowania z wazonów przez tajemniczą rękę. Udały się na pewno adaptacja tekstu i muzyka, a także cała aranżacja przestrzeni. Na aktorów również moglibyśmy patrzeć z prawdziwą przyjemnością – rysują swoje postaci grubą kreską, ale nie przekraczają granicy płaskiego, farsowego grania. Każdy z nich ma w sobie nutę czysto ludzkiego zagubienia, zupełnie przecież naturalnego w sytuacji, w jakiej się znaleźli – niestety, nie tylko jako postaci, lecz także jako aktorzy.
Konieczna do listy zadań aktorskich dodała najróżniejsze przesadnie teatralne gesty i pozy. W scenach śmierci kolejnych bohaterów nie są może one aż tak rażące, a nawet mogą śmieszyć – jako drwina z tego, jak jest to ukazywane w filmie. Gdy jednak patrzymy na lokaja, który wciąż przyjmuje pozę ni to baletnicy, ni to ogrodowej rzeźby, czy na innych, groteskowo wymachujących rękami i nogami – pytamy „dlaczego?”. Lecz odpowiedzi nie uzyskamy. Tak samo wygląda sprawa projekcji, wyświetlanych z tyłu sceny. Nie stanowią one ani dopowiedzenia, ani komentarza do tego, co się dzieje na scenie – po co więc właściwie są?
Konieczna zdecydowała się na ryzykowny balans na granicy eksperymentu, gry z konwencją i niepotrzebnego udziwnienia. Niestety, kilkakrotnie granicę tę przekroczyła – co spowodowało, że jej spektakl po prostu męczy. Szkoda, bo jest to przede wszystkim bardzo odważna próba zmierzenia się z jednym z gigantów kulturowej pamięci zbiorowej.