Rzecz o miłości świadomej

- czyli co każdy wielbiciel Wagnera wiedzieć powinien.

Jest jedna rzecz absolutnie pewna – takie książki potrzebne są bardzo. Są to książki, których autorzy nie uciekają przed faktami. Nie uśmiechają się spolegliwie nakłaniając czytelnika, by ukochanego artysty nie oceniał nazbyt krytycznie, bo wielkim tego świata należy się specjalne traktowanie w zamian za arcydzieła, które nam pozostawiają.

Gottfried Wagner, prawnuk tego Ryszarda Wagnera, dorastał w Bayreuth. W zamkniętym kręgu rodziny pieczołowicie pielęgnującej politycznie poprawny obraz wielkiego poprzednika. Kiedy był nastolatkiem znalazł stare fotografie na których uwieczniono jego najbliższych podejmujących w rodzinnej willi Adolfa Hitlera i wysokich dygnitarzy partii nazistowskiej. Jego ówczesne pytania o „Wujka Wolfa" nie doczekały się szczerej odpowiedzi dorosłych. Dlatego autor postanowił szukać na własną rękę. Wydaje się, że już temat jego rozprawy doktorskiej poświęconej Kurtowi Weillowi (kompozytorowi żydowskiego pochodzenia) wzbudził ferment wśród członków jego rodziny. Poświęcenie uwagi twórcy, którego jego pradziadek z pewnością obrzuciłby najgorszym, artystycznym błotem było jednak jedynie początkiem metodycznego obracania kija w mrowisku klanu Wagnerów. Pisząc „Nie będziesz miał bogów..." chciał sprowokować swoich najbliższych i usłużnie współpracujących z nimi uczonych do prawdziwej dyskusji nad spuścizną artystyczną Ryszarda Wagnera. Napisał pracę bezkompromisową. Gottfried Wagner postanowił zmierzyć się z historią rodziny, która jest jednym z symboli Niemiec i której dzieje wydają się zaczerpnięte prosto z prozy Thomasa Bernharda. Wnikliwa lektura zburzy z pewnością beztroskę turystów odwiedzających festiwalowe wzgórze w Bayreuth. Unaoczni, jak skrupulatnie przemyślana polityka projektuje okolicznościowe wystawy i rocznicowe artykuły, których głównym zadaniem jest uspokojenie opinii publicznej do której co jakiś czas docierają niepokojące informacje o wielkim mistrzu...

Nie sposób pisać o tej książce w oderwaniu od jej treści. Gottfried Wagner opisuje fenomen twórcy i jego zgubne oddziaływanie. Suchość przytaczanych przez niego faktów sprawia, że szczęśliwie książka ta daleka jest od popularnych publikacji mających na celu wzbudzenie sensacji kosztem prawdziwej faktografii. Odnosi się jednak wrażenie, że nie pada w niej ani jedno pozytywne zdanie na temat kompozytora (autor wzmiankuje jedynie, że Wagner zbierał środki na założenie Międzynarodowego Towarzystwa Walki z Torturowaniem Zwierząt dla Celów Naukowych.) Tak jednowymiarowe przedstawienie postaci (nawet jeżeli pozbawione bezpośrednich ataków), od razu zwraca naszą uwagę - nawet jeżeli praca była poprzedzona wnikliwymi badaniami, to wciąż nie mamy obiektywnego obrazu całości. Gottfried Wagner ciska w swojego czytelnika najciemniejszymi faktami z życia swojego pradziadka. (Zgodnie z bernhardowską zasadą, że żeby coś unaocznić, trzeba to przerysować...) Konieczne jest więc zachowanie trzeźwego sceptycyzmu, by po nazbyt entuzjastycznej lekturze nie rozpędzić się we wnioskowania, że sam Ryszard Wagner jest odpowiedzialny za to, że „Śpiewacy Norymberscy" zostali wybrani na oficjalne przedstawienie corocznych zjazdów NSDAP w Norymberdze. Wymieszane w tej książce problemy osobowości artysty, jego światopoglądu, jego dzieł i jego późniejszej recepcji mogą prowadzić do nazbyt szybkiego wyciągania wniosków. Wagner nie był pierwszym artystą, który otwarcie mówił o swoich antysemickich poglądach, a NSDAP została wybrana w demokratycznych wyborach. Bardzo wiele czynników sprawiło, że pewne zbieżne impulsy zogniskowały się akurat w tej samej przestrzeni i czasie.

Wagner z całą pewnością był egotycznym, narcystycznym rasistą. Był też paranoikiem wszędzie upatrującym spisków przeciwko sobie. Za swoje niepowodzenia w Paryżu obwiniał Giacomo Meyerbeera, na którego plecach próbował wjechać do światowej muzyki. Traktował go jak mentora, obficie wykorzystywał motywy z jego utworów do własnych kompozycji (m.in. w operze „Rienzi"), kiedy jednak zorientował się, że jego ambitne plany nie mają szans na realizację dokonał „antysemickiego mordu na ojcu". Obrzucił go tak zajadłą krytyką, że ten „żydowski dźwiękokleta" całkowicie zniknął z repertuarów aż do upadku Trzeciej Rzeszy. Agresywny antysemityzm Wagnera znalazł pełną realizację w jego pismach teoretycznych. „Żydostwo w muzyce" jest jednym z najohydniejszych XIX-wiecznych pism antysemickich. Nazistowscy ideolodzy obficie czerpali z niego przygotowując w 1939 roku wystawę „Entartete Musik". Antysemickie poglądy przenikały też do jego twórczości artystycznej. Gottfried Wagner wnikliwie analizuje libretta i warstwę muzyczną jego dzieł podkreślając jak niebezpieczna jest zawarta w nich ideologia. Najklarowniejszym przykładem jest „Pierścień Nibelungów", gdzie Nibelungowie to ułomni podludzie, a Zygmunt i Zyglinda to przedstawiciele nieskazitelnej aryjskości, ucieleśnienia definicji programu „Lebensborn", mityczni rodzice Zygfryda - „muskularnego blond kretyna - ideału germańskości według Wagnera".

Rosa Sala Rose w pracy „Krytyczny słownik mitów i symboli nazizmu" (Warszawa 2006), przyczyn zainteresowania nazistów twórczością Wagnera upatruje w gwałtownym pulsowaniu niemieckiego patriotyzmu i zbiorowej potrzebie mitu, której chrześcijaństwo nie było w stanie zaspokoić. Konieczny był nowy sposób postrzegania świata. Sam Hitler powiedział, że w muzyce Wagnera jest wszystko „do czego dąży narodowy socjalizm". Nie można więc powtarzać za „naukowcami z Bayreuth", że sympatia Hitlera dla jego dzieł to tylko przypadkowa zbieżność faktów. Twórczość Wagnera trafiła na zadziwiająco atrakcyjny grunt w wyjątkowo właściwym czasie. Recepcyjne bagno zagotowało się jednak za bezpośrednim przyzwoleniem całej rodziny. Manipulowanie wizerunkiem Wagnera zaczyna się w chwili, gdy kompozytor podyktował pierwsze zdanie „Mein Leben" swojej wiernej żonie – Cosimie. Niechlubna tradycja idealizowania osoby pradziadka zaczyna się właśnie od Cosimy. Gdy mistrz i kochający mąż rozstał się z życiem to ona zawładnęła festiwalowym wzgórzem. Pielęgnując idealny wizerunek męża zniszczyła lub zamknęła w sejfie wszystkie „nieodpowiednie" dokumenty. Wiele z nich do dzisiaj nie zostało przekazanych naukowcom i to właśnie ich upublicznienia domaga się Gottfried Wagner w swojej książce.

W „Nie będziesz miał bogów..." kolejne przywoływane fakty zaczynają siec czytelnika po twarzy. Niby sporo już z tych rzeczy wiedzieliśmy, ale kumulacja na prawie trzystu stronach potęguje wrażenie. Zbyt wiele „przypadków" zogniskowało się na festiwalowym wzgórzu. Od „Żydostwa w muzyce", po ślub Ewy (drugiej córki Ryszarda i Cosimy) z „germanofilem" Houstonem Stewartem Chamberlainem, który po odejściu Nietzschego stał się naczelnym ideologiem Wagnerów. W 1923 roku partia nazistowska urządziła w Bayreuth „Dzień Niemiecki". Od tamtego dnia przyjaźń rodziny z Hitlerem ruszyła pełną parą. Gdy Hitler przebywał w więzieniu w Landsbergu Winifred Wagner (synowa Ryszarda) przesyłała mu paczki, w tym papier niezbędny do pisania „Mein Kampf" (elegancko wydany egzemplarz z osobistą dedykacją Hitlera dla Winifred, do dziś przebywa w domowym sejfie). Po dojściu do władzy Hitler objął Bayreuth szczególnym patronatem. „Rienzi" - jego ulubiona opera, uważana była za tajny hymn Trzeciej Rzeszy. Kiedy umarł któryś z nazistowskich dygnitarzy w radiu wykonywano marsz żałobny ze „Zmierzchu bogów". Muzyka Wagnera była puszczana nawet w obozach koncentracyjnych. Po tym wszystkim, kolejną sprawą na którą zwraca uwagę „młody" Wagner, jest to, jak łagodnie przeszła cała rodzina przez proces denazyfikacji. Jeszcze po wojnie na festiwal przyjeżdżała Edda Göring, córka Hermanna oraz Ilsa Hess, żona Rudolfa. Do dziś żadna partia polityczna w Bayreuth nie zadziera z klanem Wagnerów.

W pisarstwie Gottfrieda Wagnera nie ma zawziętości. Przedstawia kolejne fakty, które bez słowa komentarza przemawiają do czytelnika wystarczająco mocno. Opisuje jak rozprawiał się kolejno z Meyerbeerem, z Mendelssohnem, jak oczerniał Heinego i jak drenował kieszeń króla Ludwika Bawarskiego bezpośrednio przyczyniając się do upadku jego państwa. I choć wielokrotnie, z całą pewnością nie sposób odmówić mu racji, zwracają uwagę niektóre fragmenty, gdzie autor bardzo mocno forsuje swoje tezy. Zestawia Ryszarda Wagnera z jego teściem: Franciszkiem Lisztem. Ich spotkanie ukazuje jako zderzenie dwóch artystycznych światów: prowincjusza z kosmopolitą. Buduje przed nami obraz wymuskanego, arystokratycznego Liszta, by przeciwstawić go grubiańskiemu Wagnerowi. Trochę trudno synowi ekonoma w majątku Esterházych imputować błękitne pochodzenie. Dziś ocenia się go raczej jako utalentowanego wirtuoza, stającego niejednokrotnie na granicy kabotyństwa, niż wybitnego kompozytora (choć to akurat nie przeszkadzało przyszłemu zięciowi w obfitym „zapożyczaniu" tematów z jego utworów do własnych kompozycji). Jego ambiwalentny katolicyzm zwalniał go z przestrzegania reguł moralności. Rozbijał się z kochankami po krańcach świata i swobodnie traktował kwestie odpowiedzialności za swoje latorośle.

Idealny obraz Liszta, jaki rysuje nam książka Gottfrieda Wagnera jest świetnym przykładem, że tę bardzo interesującą i bardzo wartościową pracę należy czytać szalenie ostrożnie. Nie poddawać się sugerowanym prostym liniom skojarzeniowym. Raczej zastanowić się nad fenomenem sytuacji dziejowej, że tyle odpowiednio pokojarzonych osób spotkało się właśnie na jednym z Niemieckich wzniesień.

Olga Śmiechowicz
Dziennik Teatralny
20 sierpnia 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia