Rzeczywistość jest gdzie indziej
"Między nami dobrze jest" - reż: Grzegorz Jarzyna - TR Warszawa, SchaubühneTekst Doroty Masłowskiej "Między nami dobrze jest" stał się wydarzeniem już w momencie publikacji. Jego prapremierę w koprodukcji polsko-niemieckiej, wyreżyserowaną przez Grzegorza Jarzynę - w odróżnieniu od dotychczasowych prób przeniesienia tekstów Masłowskiej na scenę - można również uznać za jedno z najciekawszych wydarzeń tego sezonu teatralnego.
Pierwsze pokazy przedstawienia odbyły się w Berlinie, w ramach zorganizowanego przez Thomasa Ostermeiera Międzynarodowego Festiwalu Dramatopisarzy „Digging deep and getting dirty”, prezentującego teksty, które odwołują się do tożsamości narodowej ukształtowanej przez bolesne doświadczenia historyczne. Dorota Masłowska sięgnęła po te najbardziej traumatyczne: doświadczenia II wojny światowej, które pomimo upływu czasu nadal funkcjonują w pamięci kolejnych pokoleń.
Bohaterki jej sztuki, ściśnięte w małym mieszkaniu, reprezentują trzy pokolenia. Osowiałą Staruszkę bezpośrednio dotknęła wojna. Do jej pierwszego dnia i do swoich dziewczęcych wspomnień wraca uparcie w kolejnych monologach. Jej córka Halina jest pokoleniem braku. Zaniedbana, mocno naznaczona opowieściami matki, maniakalnie kolekcjonuje kubeczki po kefirze, które mogą przydać się w momencie wybuchu kolejnego konfliktu. I wreszcie Metalowa Dziewczynka, która bezczelnie próbuje odrzucić całe to „trucie” matki i babki. Ale w jej buncie także co i raz pojawia się wojna – lecz to historia wymieszana, przyszłość bohaterek miesza się tutaj z przeszłością, a teraźniejszość jest tak nijaka, że w ogóle jej nie dostrzegają.
Masłowska konstruuje świat z jednej strony z drobiazgową dokładnością wyciągający wszelkie szczegóły naszej rzeczywistości, o których najchętniej chcielibyśmy zapomnieć. To te wszystkie nieświeże mielonki z supermarketu w codziennej promocji, na których Halina gotuje odgrzewane przez tydzień leczo. Idiotyczne gazetki z psychotestami, poradami dla każdego, jak stać się lepszym, piękniejszym, szczuplejszym, a w rzeczywistości krzyczące: to i tak nie dla ciebie, nigdy nie będzie cię na to stać. Świat cuchnący przepoconymi pachami i wyświechtanymi ciuchami, rok po roku wyciąganymi z szafy pełnej naftaliny. Świat starości, brzydoty, zaniedbania i biedy. Masłowska dla kontrastu jeszcze podbija przepaść istniejącą między nimi a resztą współczesności. W zagraconym mieszkaniu, niczym w „Kartotece” Tadeusza Różewicza, pojawiają się kolejne postaci. Sfrustrowany reżyser i scenarzysta filmu „Koń, który jeździł konno”. Wymyślona przez niego, wyidealizowana w Photoshopie Monika, i czytelniczka kolorowych pisemek ze wszystkimi Monikami tego świata na okładce – Edyta. Pseudocelebryci, których życie to „hołda” kolorowych pikseli, równie nieprawdziwa jak świat Babci, Metalowej Dziewczynki i Haliny.
Grzegorz Jarzyna nie bawi się na scenie w dokładne odwzorowywanie okropności świata wykreowanego przez Masłowską. Tworzy raczej sceniczny obraz jego założonej umowności. Tu wszystko jest tylko lekko zaznaczone, jak narysowane dziecięcą kreską fantastyczne obrazki. Zatłoczone mieszkanie umieszcza w czystej, białej przestrzeni ścian, na których pojawiają się animacje i projekcje zdjęć. Świat nieistniejący, podobnie jak zastosowana w języku dramatu przez Masłowską akrobatyczna idea braku. „Jestem w swoim braku pokoju!” – wykrzykuje Metalowa Dziewczynka. „A ja to już myślę: byle do tego urlopu, którego nie będę miała” – marzy o wakacjach Halina. Umieszczenie konkretu Masłowskiej w takiej przestrzeni pozwala na dowcipne rozwiązania poszczególnych sytuacji, jak podniesienie się poziomu przedmiotów w mieszkaniu o czterdzieści centymetrów w momencie wkroczenia do niego Grubej Świni Bożeny. Przez zastosowanie animacji inscenizacja Jarzyny nabiera lekkości – nieoczekiwanie odnajdujemy liryzm w ostrym tekście Masłowskiej. Przypomina osiągnięcia powieści graficznej, która o sprawach serio może mówić atrakcyjnym językiem obrazów.
Podobnie komiksową, wyrazistą i groteskową kreską rysowane są poszczególne role. Aktorski showman brylujący w talk-show – Rafał Maćkowiak – wzięty żywcem z plotkarskich gazet, którym zwierza się, jak po całym dniu bywania robi „hops do swojej pościółki w prosiaczki i chra-pśśśś, chra-pśśśś”. Wystylizowana, zaszyta niemal w białą obcisłą sukienkę pseudointelektualistka Edyta Romy Gąsiorowskiej, która zalewa się łzami na dramacie „Koń, który jeździł konno” i w Tesco, na myśl o tym, że mogła wyglądać jak jego kasjerki. Cyniczny reżyser i scenarzysta tego wstrząsającego filmowego dramatu o polskiej biedzie i niemożności, który w interpretacji Adama Woronowicza jest jednocześnie karykaturalny, poruszający i śmiesznie mały w swoim zabieganiu, które pomoże mu jakoś spłacić kredyt. Wreszcie brawurowa rola Marii Maj jako Grubej Świni, wchodzącej do mieszkania razem z wyrwanymi z framugi drzwiami, ambasadorki zapachu „starej baby”, która zdecydowanie „nie powinna pałętać się innym ludziom po ich polu widzenia”.
Najbardziej poruszająca rola należy jednak w tym przedstawieniu do Danuty Szaflarskiej. Jej Osowiała Staruszka unieruchomiona w wózku początkowo snuje na marginesie swoje opowieści o pierwszym dniu wojny. Szybkie dialogi, którymi przerzucają się pozostałe postaci, wydają się ją zagłuszać. Wbrew określeniu autorki, Danuta Szafarska nie gra jednak osowiałej, apatycznej staruszki. Ma w sobie cały czas dziewczęcą przekorę – jest w tym bardzo podobna do wnuczki. Uparcie domaga się uwagi domowników, zasłaniając im telewizor. Skarcona przez Halinę odjeżdża do swojego braku pokoju, gdzie zastyga przed wyświetlaną na ścianie animacją odbiornika. To ona jest najważniejszym przekaźnikiem lęku przed wojną, powracających koszmarów, lęku wszczepionego w skórę Haliny i Metalowej Dziewczynki. I to do niej należy finał, kiedy wychodzi na scenę (porzucając wózek), prowadzona przez wnuczkę. Ubrane w identyczne sukienki w różyczki, tak samo uczesane, idą dwie kobiety pozornie z dwóch brzegów czasu, w rzeczywistości bez istnienia. Na ścianach zdjęcia walącej się pod nalotami niemieckimi Warszawy, a Babcia opowiada wnuczce kolejny raz, ze szczegółami, historię, która ustala finałowy, przewrotny brak ich obu. Oto bowiem wspólnie zaglądają przez ogromny wizjer do zrujnowanego mieszkania, gdzie znajdują tylko szczątki rodziny. „A to nie przypadkiem jakby babci twarz? […] A jakie nerwy potargane, a jakie splątane...” – krzyczy coraz głośniej Metalowa Dziewczynka, jeszcze próbując zagłuszyć to nagłe odkrycie własnego nieistnienia. Staruszka w milczeniu kładzie się na jej kolanach. Już jej nie ma. Nigdy jej nie było.
Masłowska i Jarzyna przewrotnie sięgnęli po temat historyczny, tworząc z niego jednak nie fabularyzowany reportaż czy rozdrapujący rany spektakl rozliczeniowy. Owszem, idea polskości jest w tym przedstawieniu obracana na wszystkie strony, na wierzch wyciąga się wszystkie związane z nią traumy, przekazywane przez pokolenia nienawiści, kompleksy i blizny. Ale dzięki zastosowanej surrealistycznej formie i przejmującej prawdzie w finałowej scenie spektakl Jarzyny staje się ważną wypowiedzią na temat współczesnego myślenia o Polsce. Jak wynika z entuzjastycznych recenzji, którymi podsumowano pokazy w berlińskiej Schaubühne – ważną nie tylko dla polskiego widza.
Agnieszka Rataj – pracuje w TVP Kultura, recenzentka teatralna „Życia Warszawy”.