Same nieszczęścia

„Szczęśliwe dni" – reż. Antoni Libera – Teatr Dramatyczny m.st. Warszawy

Chyba każdy z nas kojarzy model starszej kobiety, która u fryzjera lub w kolejce do lekarza opowiada wszystkim o swoim życiu, co ją boli, co u jej wnuków/dzieci, jak to było w dawnych czasach i jaką byłą piękną kobietą. To smutne, że często osoby starsze są samotne i nie mają z kim porozmawiać.

„Szczęśliwe dni" to dramat Samuela Becketta, który w Polsce przetłumaczył i wyreżyserował Antoni Libera. Ten spektakl jest grany na polskich scenach od 1995 roku, czyli od 28 lat. A taki staż o czymś na pewno świadczy...

Spektakl oparty jest na monologu Winnie (Maja Komorowska), która opowiada o swoim rozkładzie dnia, historiach z przeszłości. Mówi by mówić, a jej towarzysz Willie (Adam Ferency) praktycznie jej nie słucha, czasami odburknie jakieś dźwięki, które nie znaczą nic konkretnego. Kobieta w tych historiach szuka szczęścia, ale każdy jej dzień wygląda dla praktycznie tak samo, dba o włosy i paznokcie, mówi co ją boli, a tak naprawdę nikogo to nie obchodzi, nikt jej nie słucha.

Pani Maja Komorowska przez całe przedstawienie prowadzi monolog. Wszystko jest statyczne, aktorkę widzimy tylko od pasa w górę, nie ma fajerwerków czy cekinów, Pani Komorowska mówi, aż i tylko, a widzowie chętnie jej słuchają, a na koniec oklaskują. Adam Ferency jest ukryty za scenografią, pojawia się dopiero pod koniec spektaklu. Mimo, że aktora nie widać, a tylko słychać to nie odejmuje jego fenomenu. Kiedy tylko Pan Ferency się odezwał – publiczność żywo reagowała.

Na scenie stoi wielkie mrowisko i oto cała scenografia. Z czubka wystaje Wynnie, która ubrana jest w kolorze bordowym, który kontrastuje z beżowo-brązowym kopcem. Tło także jest w podobnych barwach. Scenę oświetla ciepłe, żółte światło.

Spektakl jest spokojny, pojawia się w nim troszkę żartów słownych, ale nie ma „szału". Warto go obejrzeć, gdyż duet Mai Komorowskiej i Adama Ferencego jest cudowny. Jednakże, jeżeli ktoś nie interesuje się teatrem lub literaturą może się wynudzić. Osobiście uważam, że warto obejrzeć, ale mogę nie być obiektywną.

Winnie za wszelką cenę chce być szczęśliwa, ale odwołuje się do sytuacji z życia, które niekoniecznie były wspaniałe. Oglądając ten spektakl w pewnym momencie zrozumiałam, dlaczego na scenie stoi mrowisko. Dom mrówek to nic innego jak kopiec, który może być większy lub mniejszy. Bohaterka mówi o tym, że kiedyś mogła chodzić, a teraz nie może, bo ma zakopane nogi. Tak to się zaczyna – najpierw ziemia sięga do stóp, potem do kolan, pasa, szyi i zakopuje jednostkę na amen. Czyż tak nie jest z problemami, z którymi stykamy się w życiu?

Nie pozwólmy, aby problemy nas pochłaniały, coraz głębiej i głębiej. Sztuką jest wyjść z tego mrowiska, odkopać się z problemów. One nie znikną, ale warto nauczyć się z nimi sobie radzić, aby nagle nie znaleźć się pod ziemią. Samemu można się zakopać, ale odkopać już nie...

Szukajmy swojego szczęścia, codziennie i od święta, bo każdy dzień może być szczęśliwy. Samotność jest okropna i potrafi zakopać wartość człowieka. Życzę każdemu, aby miał i teraz, i w przyszłości, kogoś kto pojawi się w odpowiednim momencie i przypomni, że nikt na świecie nie jest sam i, że problemy łatwiej pokonywać wspólnie.

Zuzanna Styczeń
Dziennik Teatralny Warszawa
27 lutego 2023
Portrety
Antoni Libera

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...