Same pieniądze szczęścia nie dają

"Portret" - reż. David Pountney - Teatr Wielki im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu

To spektakl satyra na dzisiejszych celebrytów, miłośników Photoshopa, ludzi płaszczących się u stóp grup trzymających władzę i farbowanych autorytetów. Tak naprawdę postać Stalina z "Portretu" Wajnberga, zaprezentowanego na XXI Bydgoskim Festiwalu Operowym przez Teatr Wielki z Poznania, można by zastąpić dowolnym dyktatorem czy potentatem. Malarz Czartkow? Człowiek ledwo wiążący koniec z końcem, którego do zguby doprowadza pogoń za pieniądzem, łamanie kolejnych etycznych granic, po prostu sprzedawanie się.

Recenzenci napisali, że poznański spektakl nie ma słabych stron. W czym tkwi jego siła? Jak powróz ściska - i trzyma - uwagę publiczności (raptem kilka osób zdezerterowało po przerwie) Jacek Laszczkowski, nasz słynny tenor/sopran, który doskonale kreuje rolę Czartkowa, biednego malarza, mieszkającego w ciemnej norze ze swoim służącym. Laszczkowski śpiewa niemalże przez cały, ponaddwu-godzinny spektakl i bodajże tylko raz przez ten czas zadrżał mu głos. To nie lada wyzwanie, zważywszy także na to, że muzyka Wajnberga jest zestawem nut raczej współczesnych. Nie każdy śpiewak dobrze czuje się w zbudowanych na modernistycznym szkielecie melodiach. Laszczkowski, którego większość zna z barokowych wywijasów, po wajnbergowsku śpiewa świetnie. Doskonale - i wokalnie, i aktorsko - wypadł też jego sługa, Nikita, Jaromir Trafankowski. Świetna jest schizofreniczna z początku (niczym pomazana bez ładu i składu malarska paleta), a potem szpitalna, biała sceneria.

Dla reżysera Davida Pountneya "Portret" stał się pretekstem do ironicznej refleksji nad tym, co to znaczy być artystą i to nie tylko w zniewolonym kraju, ale także w wolnej kapitalistycznej dżungli. Ilu twórców, zamiast iść drogą swoich natchnień, wybiera komercję, np. w postaci służby reżimowi? Jeden z klientów Czartkowa (który wcześniej, pod wypływem podejrzanych pieniędzy i układów z mediami staje się sławny) to dyktator. Wygląda jak Stalin i cedzi: "Nam niepotrzebni są geniusze, nam są potrzebni wiernopoddani". Inni klienci, obrzydliwie bogaci i zepsuci, płacą i grożą. Na portretach chcą być piękni, mieć prawdę i odwagę wypisaną na twarzach. Koniec sprzedajnego artysty, który wreszcie dopuszcza do siebie prawdę, musi być tragiczny.

Tylko jeden minus

Czartkow doznaje obłędu, uświadamia sobie, że przegrał życie. Jego samobójczą śmierć kręci małą kamerą kobieta - Psyche, dawne natchnienie, które odeszło na zawsze do innych, niezłomnych twórców. Laszczkowski ma w tej scenie na głowie białą perukę, jest bardzo podobny do Andy'ego Warhola, autora seryjnych portretów gwiazd ze świata rozrywki. Aluzji do świata popkultury jest tu więcej, być może za dużo, bo przecież wymowa dzieła od początku jest prosta, jasna. Jeden minus - za długie umieranie. Przeciągane w nieskończoność konwulsje Czartkowa są wynikiem skrótu, jakiemu poddano dzieło. Prawie czterogodzinny spektakl zredukowano do ponad dwóch, ale kosztem proporcji wcześniejszych scen do tej ostatniej, choć po prawdzie Jacek Laszczykowski umiera bardzo interesująco...

Katarzyna Bogucka
Express Bydgoski
6 maja 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia