(Samo)Grajek na cynamonowym dachu

"Skrzypek na dachu" - Teatr Wielki w Poznaniu

W teatrze muzycznym istnieje cały zestaw samograjów, które, ledwo pojawią się
w repertuarze, gwarantują sukces kasowy i powodzenie wśród publiczności. Określenie takie nie jest negatywne, tym bardziej, gdy taki utwór weźmie na warsztat doświadczony i pomysłowy twórca.

Wtedy ma szanse powstać bardzo dobry spektakl, który zaspokoi gusta wszystkich, także tych sceptycznie nastawionych do wielokrotnie wtórnie inscenizowanych samograjów. W dziedzinie musicalu takim utworem jest „Skrzypek na dachu”. Mówi się, że samograja nie da się popsuć, ale jednocześnie jego wystawienie niesie pewne niebezpieczeństwa, bo każdy widz doskonale wie, czego oczekuje i czasem może nie dać się przekonać wizji twórców. Autorzy inscenizacji w Teatrze Wielkim im. Stanisława Moniuszki przekonali do swojego spojrzenia poznańską publiczność, która dała temu wyraz zasłużoną owacją na stojąco. 

Mierząc się wystawieniem tego samego utworu kolejny raz (tak było w przypadku Emila Wesołowskiego i Ryszarda Kaji) można, albo popaść w rutynę, albo rozwijać swoje pomysły - i właśnie z ewolucją myślenia o musicalu spotkamy się w operze poznańskiej. Autor scenografii i kostiumów, Ryszard Kaja, powiedział, że ta wizja jest najdojrzalsza, najprawdziwsza i najbardziej osobista. Tworząc oprawę sceniczną zwrócił się ku twórczości Schulza: z jego nastrojami, przygaszonymi barwami i zawartą w każdym elemencie świata tajemnicą oraz mityzacją rzeczywistości. Anatewka nie jest więc wielobarwna i strojna, ale cynamonowa i pełna rozsypujących się chałupinek. Mieszkają w niej ludzie przywykli do tradycji, która dzieli wszystko na czarne i białe, takie jak ich stroje. Jednak z czasem  w strojach zaczyna przeważać czerń i szarość, biel traci swoją świetlistość, bo tradycja, tak jak wspomnienia, blaknie i wygasza się.  

To ograniczenie kolorystyczne świetnie akcentowało barwność zawartą w muzyce (orkiestra pod batutą Aleksandra Grefa) i całości spektaklu. Przedstawienie wyreżyserowane przez Wesołowskiego pulsuje emocjami i tańcem wykonywanym nie tylko przez balet (fantastyczny taniec z butelkami), ale także chór i solistów. Całość jest zwarta, utrzymuje dynamiczne tempo, łącząc w doskonałych proporcjach elementy radosne, sentymentalne i wzruszające. Gdzie trzeba, np. w scenie snu Tewiego, spotykamy cały arsenał teatralnych środków: ruchome elementy sceny, wędrujące duchy i fruwająca Fruma Sara. Natomiast monologi Tewiego, pełne życiowej mądrości i ciepłego dowcipu, rozgrywają się przy stop-klatkach, tak, by nic nie odrywało uwagi widza od stojącego w punktowym świetle mleczarza i jego słów.  

Bo, jak wiadomo, w „Skrzypku...” najważniejszy jest właśnie Tewie Mleczarz. Zbigniew Macias (który już kolejny raz wcielił się w tę rolę) stworzył wielowymiarową postać ojca, męża, przyjaciela i zwykłego człowieka, którego monologi i rozmowy w bardzo naturalny sposób przechodzą w świetnie zaśpiewane piosenki. Bez wątpienia to jego spektakl. Artyści poznańskiej opery zmierzyli się z musicalowym sposobem grania; poza inną stylistyką muzyczną musieli zaprezentować mówiony tekst i wiele typowo aktorskich zachowań -  z tego zadania wyszli zwycięsko. W rolę swatki Jenty doskonale wcieliła się Gabriela Klima, świetna była Natalia Puczniewska jako Hudel, która spełniła wszystkie warunki stworzenia bardzo dobrej kreacji musicalowej; dobra aktorsko, pełna wdzięku, z piękną interpretacją „Iść tam, gdzie każe los”. Na oklaski zasługuje przygotowany przez Mariusza Otto chór – nie tylko świetnie śpiewa, pięknie tańczy, ale także prezentuje dykcję, której aż miło słuchać.  

Opowieść o mieszkańcach Anatewki, rodzinie i przyjaciołach Tewiego to uniwersalna historia o ludzkich problemach i uczuciach, o tradycji oraz nieuniknionych zmianach. Pod pegazem pokazana została poetycko i prawdziwie. Uważa się, że w musicalu najważniejsze jest wzruszenie, a „Skrzypek na dachu” jest bardzo wzruszający, także dzięki wykorzystaniu naturalnych emocji drzemiących w samym utworze i podkreśleniu ich wspaniałą oprawą choreograficzną i scenograficzną. Gdy scena pustoszeje, a mieszkańcy wioski zaczynają swą kolejną wędrówkę żałujemy, że się skończyło. Bo koniec spektaklu sugeruje jeszcze kilka innych końców. Skończył się jasny podział na białe i czarne, skończył się świat odwiecznych wartości, trwania przy tradycji i czas niespiesznych rozmów z Bogiem. Skończył się ten świat. Zostały wspomnienia i szczątkowo zachowane elementy, których trzeba strzec. 

Samograj mógłby się prawdopodobnie sam obronić, dlatego tym większe uznanie należy się Wesołowskiemu, Kaji i Grefowi, którzy, kolejny raz mierząc się tematem, pokazali coś nowego, ale jednocześnie głęboko osadzonego w tradycji, bo tradycja w przypadku tego musicalu to słowo kluczowe. I to właśnie odwołanie do tradycji, którą mamy obowiązek szanować i zapamiętać staje się najważniejszym, choć nie nachalnie wtłaczanym, przesłaniem spektaklu. Spektaklu teatralnego i uniwersalnego, świeżego, ale czerpiącego z tradycji, muzyczno-słowno-tanecznego. Bardzo dobrego spektaklu!

Katarzyna Wojtaszak
Dziennik Teatralny Poznań
3 lipca 2009

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia