Samotność byłej Jugosławii
"Kochanie, zabiłam nasze koty" - reż. Rafał Dziwisz - Teatr J. Słowackiego w KrakowieW dwupoziomowej złożonej z desek konstrukcji (za scenografię odpowiada Barbara Guzik), mającej służyć bohaterom jako przestrzeń symbolizująca blok lub pasaż handlowy, aktorzy śpiewająco odgrywają scenki, które równie dobrze można by odnaleźć na Instagramie. Każde z ,,pomieszczeń" to kwadrat lub prostokąt, w których ,,amerykańsko" ubrani bohaterowie wyginają się i obnażają.
Dlaczego ,,amerykańsko"? Bo właśnie ,,amerykańska" jest powieść Masłowskiej o tytule ,,Kochanie, zabiłam nasze koty". Studenci czwartego roku Akademii Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego, już nie Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego, wiernie przedstawili nam tę opowieść o pustce ideologicznej zachodniej cywilizacji, a – co uważam za ogromną zaletę – jej melodię zagrał nam na żywo zespół złożony z Dawida Sulej Rudnickiego (fortepian, trąbka), Grzegorza Bąka (bas) i Michała Peikera (perkusja). Antybakteryjny żel do rąk zdaje się trwale zmywać ze stosującej go nałogowo bohaterki (Weronika Łukaszewska) i jej otoczenia jakiekolwiek głębsze przemyślenia, co wykpiwane jest poprzez mówione przez nich kwestie, czy raczej puste slogany, ale także prymitywne melodie, w rytm których automatycznie podskakuje m.in. postać grana przez Izabelę Kubrak – chyba najbardziej wygrana, już w samej stylizacji umiejscawiając ją w przestrzeni znaczeniowej. Uśmiechnięta blondynka znajduje chłopaka, co prawda takiego, który nie potrafi znaleźć pracy w zawodzie, cóż, rynek nasycił się już hungarystami, ale jednak! Chłopaka. Neurotyczka od wszędobylskich bakterii może się co najwyżej pociąć i koniecznie wstawić zdjęcie na Instagrama lub Tumblra.
Reżyser Rafał Dziwisz najwyraźniej postawił na kobiety, bo to ich kreacje najbardziej zapadają w pamięć. Nie można bowiem nie wspomnieć o Natalii Hodurek i granej przez nią artystce od projektowania ulotek, która swoją karierę najwyraźniej próbuje zbudować na fałszywej tożsamości dziecka Europy Środkowo-Wschodniej. Dokładniej, kłamie ona, że jest z Polski, czyli byłej Jugosławii. Wspomina też mur berliński – cóż, powieść Masłowskiej została wydana w 2012 roku, być może uzasadnione było jeszcze pisanie przez pryzmat końca historii. Dziś jednak kłuje to w oczy. Pozostali aktorzy, czyli Daniel Antoniewicz, Mateusz Paluch i Bartłomiej Wiater z pewnością nie zaniżają poziomu spektaklu, jednak z mojej perspektywy ich bohaterowie nie są tak interesujący.
Choć może żadna z postaci nie powinna mnie zainteresować? Parodia wielkomiejskiego życia, czy też wyobrażenia o takowym, jakie zaczerpnąć możemy z mediów społecznościowych czy – amerykańskich, a jakże – seriali, z oczywistych względów nie mogła zawierać rozbudowanych portretów psychologicznych. Jedynym, co nieplastikowe w tym sztucznym świecie awatarów żyjących w zapośredniczonej medialnie rzeczywistości, jest rozpaczliwa samotność i tęsknota. Fragment, który najczęściej pojawia się w opisie ,,Kochanie, zabiłam nasze koty", pojawiający się zresztą również wśród informacji, które na temat spektaklu umieściła sama AST, brzmi następująco:
Przyjaźń przez Facebook
Sport na konsoli
Seks przez kamerkę
Rozwód przez Skype'a
To właśnie przed tym, przed posthumanizmem, chciałaby uciec samotna Fa czy Go, pozbawiona tożsamości w wyniku procesu globalizacji. Czy jest to aktualne? Z pewnością wyraża lęk i zagubienie charakterystyczne dla wielu, którym nie udało się spojrzeć krytycznie i świadomie na kapitalistyczny konsumpcjonizm. Osobiście jednak, bardziej przemawia do mnie spojrzenie, które na tę rzeczywistość rzuciła Anna Cieplak w swojej powieści ,,Ma być czysto", kiedy to bez śladu ironii opisuje, jak istotne dla dzisiejszego młodego (choć pewnie nie tylko) człowieka jest to, co dzieje się w Internecie. I że to wcale nie jest ani mniej prawdziwe, ani mniej ważne.
Cóż mogę powiedzieć podsumowując wrażenia ze spektaklu? Ładnie śpiewają, a slogany, jak to slogany, brzmią zabawnie. Spędziłam miły wieczór i to tylko tyle lub aż tyle.