Samotność w domu wariatów

"Eliminacje" - reż. Emilia Sadowska - Teatr im. S. Jaracza w Olsztynie

Pochyła podłoga i ściany. Wszystko oplecione pasami cielistej, elastycznej tkaniny. Ta przestrzeń jest jak abstrakcyjny obraz, który, choć prosty, wręcz ascetyczny, wywołuje wiele bujnych skojarzeń. Bandaże, kaftany bezpieczeństwa, zszarpane nerwy, szpital - to skojarzenia oczywiste, ale nie jedyne

Scenografia Katarzyny Stochalskiej do polskiej prapremiery "Eliminacji" Silke Hassler ma w sobie jakieś ekspresjonistyczne szaleństwo rodem z "Gabinetu doktora Caligari". Eksponuje zmysłowość ludzkiej skóry, organiczność obnażonego ciała, a może nawet jego wnętrza - scena w tym przedstawieniu to jakby jeden wielki organ(izm) ludzki.

Przestrzeń ta jest zarazem doskonałą metaforą kondycji swoich "mieszkańców", bo postaci, które ją zaludniają, to uciekinierzy z życia. Ludzie, którzy zagubili gdzieś siebie samych. W pierwszej scenie jedna z bohaterek w obecności innej kobiety "wykluwa się" niejako z bezkształtnego kokonu swojego cielistego kostiumu (wszyscy w tym spektaklu są odziani konsekwentnie w stroje w rozmaitych odcieniach beżów). Na naszych oczach rodzi się jej tożsamość: człowiek, kobieta, pacjentka oddziału psychiatrycznego. Tak jakby reżyserka Emilia Sadowska mówiła nam w ten sposób, że nasza cielesność, płeć, nasze role społeczne to jedynie forma, jaką musimy przyjąć wobec, a może z powodu innych. (Nie)zbędny konstrukt kulturowy, który nas krępuje, pęta, zniewala.

Judyta (w tej roli zdystansowana i agresywna zarazem Katarzyna Kropidłowska), podobnie jak pozostali bohaterowie "Eliminacji", czuje się uwięziona we własnej płci i wymaganiach, jakie ma wobec niej świat. Jest cyniczna i zgorzkniała. Nie ma złudzeń co do mężczyzn i wie doskonale, jak "obsługiwać" ich płeć. Zdaje się wiedzieć wszystko o seksie, ale niewiele o miłości, czy choćby bliskości z drugim człowiekiem. A właśnie bliskości ona i inni bohaterowie Silke Hassler pragną. Każdy z nich wybiera podobną strategię przetrwania - ucieczkę w domniemaną (a może jednak prawdziwą?) chorobę psychiczną przed wspólnym problemem: samotnością. Bolesną, nieznośną, niemal fizyczną, i dlatego zaspokajaną właśnie na tym poziomie. Fizyczność pozwala bowiem cokolwiek poczuć, nawet jeśli jest to ból.

Pacjenci zakładu psychiatrycznego stworzonego przez Hassler świadomie szukają więc już tylko doznań cielesnych. Mężczyzna (fajtłapowaty i nieporadny Radosław Hebal), impotent, który ma za sobą pasmo rozczarowań kolejnymi kobietami, chce tylko przeżyć "normalny, zadowalający stosunek z kobietą". Judyta marzy, by ktoś wymasował ją tak, jak ona lubi, a w zamian jest w stanie zaoferować wszystko. Natomiast Maria (w tej roli doskonale odgrywająca zagubienie i desperację bohaterki Marzena Bergmann), sfrustrowana, zapracowana żona i matka, pragnie, by ktoś wyręczył ją chociaż w kwestii osiągnięcia orgazmu. Jest jeszcze Stara Kobieta (grająca z rodzajowym zacięciem Irena Telesz), która już co prawda "wypadła z obiegu", ale ciągle potrzebuje troski drugiej osoby. Cała czwórka ma głowy pełne klisz, schematów i wyobrażeń na temat przeciwnej płci. Wie, co i jak powinna, musi, może. Jednocześnie jednak każde z nich tkwi w fałszu swoich realnych związków, w których nikt nie może (nie umie?) ujawnić prawdziwego siebie. Każdy skazany jest na ciągłe gry i udawanie. Jedna z postaci dramatu mówi wprost: "Jeśli kobieta powie mężczyźnie, co myśli, on natychmiast ucieknie". Wszyscy wegetują więc w podszytych lękiem, poszarpanych i toksycznych relacjach z "najbliższymi".

Z tego błędnego koła "ludzko-ludzkich" relacji postanawia wyrwać się Mężczyzna, który urządza tytułowe eliminacje. Jego szalony plan polega na poszukiwaniu kobiety w domu wariatów, by uniknąć kolejnych rozczarowań. "Tutaj spotyka człowiek same katastrofy, ale nie spotykają go żadne zawody" - mówi i rozpoczyna swój eksperyment. Ten potencjalnie atrakcyjny chwyt fabularny pozostaje w olsztyńskiej realizacji jedynie pretekstem do rozmowy na temat szeroko rozumianych relacji międzyludzkich i kondycji współczesnego człowieka. Emilia Sadowska nie eksploatuje strony "sensacyjno-erotycznej" owych eliminacji, ale raczej zastanawia się nad przyczynami, dla których sięga się po tak desperackie środki. Okazuje się, że na pozór lekki i prosty, ocierający się chwilami o "feministyczny" bełkot rodem z poradników i kobiecej prasy, tekst austriackiej pisarki doskonale portretuje pokolenie współczesnych trzydziesto-, czterdziestolatków, którzy żyją w świecie perfekcyjnie zorganizowanym, poukładanym, ale zimnym i pustym. Jak głoszą specjaliści od marketingu, dziś to uczucia, emocje i przeżycia są towarem ekskluzywnym. Najbardziej pożądanym, bo trudno dostępnym.

Oddział psychiatryczny, w którym rozgrywa się akcja "Eliminacji", nie jest więzieniem. Jego elastyczne ściany oferują łatwe wyjście. To jakby więzienie z wyboru, w którym strażnik, w tym wypadku Pielęgniarz (Grzegorz Jurkiewicz), nie ma czasu a pilnowanie kogokolwiek. Notabene, ramy meczu piłkarskiego, w które wpisana jest sztuka Hassler w olsztyńskiej realizacji, zdają się zupełnie zbędne. Pochłonięty kibicowaniem Pielęgniarz, który w finale sam ląduje w kaftanie bezpieczeństwa, to figura "z innej bajki", zbyt dosłowna wobec subtelnego języka, takim operują realizatorki polskiej prapremiery "Eliminacji". Tutaj dom wariatów jest metaforą schronienia przed tzw. prawdziwym życiem. W tej dziwnej, wypreparowanej rzeczywistości powstaje swoisty paradoks logiczny, bo pacjenci niejako udają wariatów po to, by uciec od udawania w rzeczywistości. Dopiero przebywanie w zakładzie zamkniętym daje im prawo do podjęcia próby bycia autentycznym, poszukiwania prawdy o sobie, szczerości... Poza kontekstami kulturowymi płci, ról, gier.

Na szczęście w olsztyńskich "Eliminacjach" zrezygnowano z wszelkiej dosłowności na rzecz uniwersalności i neutralności, którą buduje i wzmacnia przede wszystkim przestrzeń. Jest ona jakby kolejnym bohaterem w tym spektaklu - zdaje się otulać postaci, współgrać z nimi. Ta swoista maszyna do grania Katarzyny Stochalskiej to jedna z lepszych realizacji scenograficznych w polskim teatrze najnowszym. Prosta, czysta, mądra. Wystarcza za wszelkie możliwe dekoracje i cały magazyn rekwizytów. Staje się wszystkim, co niezbędne (łóżkiem, kołdrą, ścianami, meblami). Stwarza doskonałe możliwości reżyserce i aktorom, a Emilia Sadowska konsekwentnie prowadzi ich tak, by wpisywali się w jej neutralność. Ich gra jest więc możliwie "nieilustracyjna", momentami sprowadzona do abstrakcyjnych działań, szczególnie w scenach erotycznych, które pozostają dzięki temu dalekie od jakiejkolwiek dosadności i tworzą doskonały kontrapunkt dla dialogów. Nie wiemy więc do końca, co tak naprawdę się zdarza, do czego dochodzi, a niespełnienie, nienasycenie bohaterów zdaje się dzięki temu bardziej dojmujące i uniwersalne. Aktorzy grają tak, jakby świadomie wzmacniali neutralność, w jakiej kryją się ich bohaterowie. Delikatnymi kreskami malują odtwarzane przez siebie typy, nie nadając im zbyt wyrazistych rysów osobowych. Są chwilami bezbarwni niczym trykoty, które noszą. Mogą być wszystkim, ale ukrywają się w potencjalności, określającej ich tymczasowy świat.

Olsztyńskim "Eliminacjom" udaje się wyjść daleko poza ramy rozmowy o stosunkach męsko-damskich. Świetny kobiecy tandem artystyczny, Sadowska i Stochalska, biorąc pod lupę ten obszar tematyczny, uruchamia dużo więcej istotnych pytań, dotyczących kondycji współczesnego człowieka, który pogubił się w rozróżnianiu dobra i zła, prawdy i fałszu, normalności i szaleństwa. Jeden z bohaterów "Niezidentyfikowanych szczątków ludzkich i prawdziwej natury miłości" Brada Frasera mówi: "Nie znam nikogo urodzonego po dziewięćset sześćdziesiątym, kto byłby zupełnie normalny". Może więc wszyscy jesteśmy szaleńcami? A więc, kto nas pilnuje, byśmy nie uciekli z naszych codziennych gumowych pasów? Hassler, Sadowska i Stochalska zdają się sugerować, że pilnujemy siebie sami. I nikt nie zrobiłby tego lepiej od nas.

Barbara Świąder
Teatr
28 maja 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...