Satyra na satyrę
"Gazeta spada zawsze papierem do góry" - reż. Stanisław Tym - Teatr Polski w SzczecinieOstatnia premiera w Teatrze Polskim w Szczecinie oczekiwana była z dużym zaciekawieniem. Oto sam Stanisław Tym, nazywany kultowym, zechciał wybrać nasz teatr i nasze miasto jako miejsce, w którym zaprezentuje swoją nową sztukę. "Zaprezentuje" - bo sam obsadził się w roli głównej oraz reżysera, "swoją" - bo sam ją napisał.
I - jak zwykle - mamy kłopot.
Dotychczasowe kariery teatralne Stanisława Tyma nie przyniosły mu największej chwały. Nie sięgał w nich poziomu znakomitego "Misia" czy swych scenicznych popisów kabaretowych. Wypadałoby, by recenzent z radosnym poczuciem wyższości teraz sobie poużywał i ponarzekał.
A jednak nie.
Skoro publiczność podczas jednego spektaklu gromkim śmiechem wybucha kilkadziesiąt razy i niewiele rzadziej kwestie aktorów przerywa oklaskami - to znaczy, że coś niepospolitego twórcom spektaklu się udało. Oto przygotowano publiczności dwie i pół godziny świetnej zabawy. Cóż z tego, że kolejne sekwencje humoru lokują się w najszerszym możliwym spektrum - od przaśnego po wyrafinowany i złożony dowcip dla tych, którzy nadążają.
Cóż z tego, że sponiewierane są tu wszystkie teatralne konwencje, jeżeli na początku na scenie zalegają tekturowe pudła, to po ich pośpiesznym wyniesieniu na koniec powinny wrócić i coś znaczyć (nie wracają i nie znaczą nic); jeżeli Starosta chyłkiem wchodzi do szafy, to czemu później wychodzi z całkiem innego miejsca; jeżeli Jacek Polaczek (na scenie Iwo Stronk) ubrany jest w pół spadochronu, to dlaczego z drugą połową paraduje Stanisław Tym (Tata Ryś); jeżeli prokurator Dziąsło nic nie mówi, to czemu śpiewa? Coś tu jest nie po kolei, żeby prokurator śpiewał...
I chyba właśnie o to chodzi. Pomieszanie ról, fabuły, pytań ważnych i nieważnych, spraw podstawowych, gubionych w niedorzecznych splotach okoliczności. Może nie da się inaczej przedstawić satyry na naszą rzeczywistość? Może to już nawet satyra na satyrę? Albo i satyra na satyrę na satyrę? Tym lubi takie piętrowe żarty.
Skoro rzeczywistość nie potrzebuje satyry, bo sama nią jest, to cóż - bawmy się i śmiejmy. Podziwiajmy drugoplanowe kreacje Michała Janickiego (Biskup polowy), Lidii Jeziorskiej (Wandeczka Serdelowa) i Piotra Emanuela Krausa (Starosta), bo naprawdę są z wyższej półki. Współczujmy Sławomirowi Kołakowskiemu i Dorocie Chrulskiej, którzy nic nie mogą sensownego zrobić w rolach Policjantów, bo tak są one tu zarysowane. Zapytajmy Adama Dzieciniaka (AR Romek), o co naprawdę w tym spektaklu chodzi, bo on jedyny sprawia wrażenie, że wie, choć ze sceny tego nie mówi. Stanisława Tyma nie pytajmy, bo on akurat sprawia wrażenie, jakby kolejne zwroty akcji najbardziej go zaskakiwały, co w wykonaniu autora przedstawienia musi budzić uznanie. A właściwie to wszystko już na samym początku mówi obsadzony w smutnej roli Komendanta Jacek Piotrowski, ale spektakl złośliwie ułożony jest tak, by nikt się nie połapał, że to, co on mówi, jest najważniejsze.
Znawcy teatralnych zdarzeń wciąż jeszcze zdają się uważać, że to trochę nie przystoi, aby publiczność w teatrze zaśmiewała się raz po raz. W teatrze powinno być mądrze, dojmująco i artystycznie. Szczęśliwie, publiczność ma w tej mierze inne zdanie i przybywa tłumnie.