Sceniczny eksperyment czy zebranie feministek

"Śmierć i dziewczyna" - rez. zespół - Teatr Dramatyczny w Warszawie

Pięć scenicznych miniatur Elfriede Jelinek warszawski Teatr Dramatyczny powierzył pięciu reżyserkom.

Powstał kontrowersyjny portret kobiet. Oto opinie naszych recenzentów

Pro Monika Małkowska

Brawurowa wiwisekcja księżniczek

Nie jestem fanką tej noblistki, tymczasem przez pierwszą godzinę widowiska siedziałam wbita w niewygodne krzesło. Doskonałe! Między tragedią a groteską. Wiwisekcja Jackie Kennedy to mistrzowska analiza ikony, wzorca elegancji, klasy. Jelinek „rozłożyła” ją na trzy niespójne byty fizyczne: łysy Krzysztof Dracz, ruda Agnieszka Kłosińska i blondynka Anna Kłos-Kleszczewska. Trzy Jackie monologują bez kontaktu między sobą. Jakby dochodziły do głosu różne aspekty sławy i bogactwa.

Jackie to przypadek egotyzmu i emocjonalnej atrofii tak zaawansowanych, że nawet zabójstwo prezydenta zostaje sprowadzone do wymiaru… różowego kostiumu Chanel, trochę pobrudzonego krwią. „To cud, że taki obraz jak ja potrafi mówić”. „Obraz” ożywia się jedynie na wspomnienie Marilyn Monroe. Prostaczka, blondynka. Jedyna konkurentka za życia i po śmierci.

Druga część przedstawienia jest jeszcze bardziej brawurowa. Znakomita niemiecka aktorka i animatorka lalek Suse Wächter wciela się w… Jelinek. Pisarka (świetna kukiełka-karykatura) zaczyna dukać własny programowy tekst. Przerywa jej sygnał komórki. „Dzwoni do mnie mój język”, informuje widzów. To wstęp do autopsychoanalizy. Pojawiają się kolejne lalki: Elfriede-dziecko, Freud, Jackie, Lady Di, Królewna Śnieżka. Zdominuje je figura Ojca, bo księżniczki są przecież córkami króla. Co mają zrobić, jeśli ten okazuje się sadystą, faszystą, narcyzem?

Dwie ostatnie odsłony na komplementy nie zasługują, ale ze spektaklu pozostaje mnóstwo bon motów. Choćby: „Najświętsza Maria nie pomaga kobietom. Woli mężczyzn. Jak wszyscy. Jak ja”. Kto to mówi – Jackie czy Jelinek?

Do prezentacji tylko na strychu

Kontra Jan Bończa-Szabłowski

Trudno oprzeć się wrażeniu, że warszawski spektakl przypomina dość żałosne zebranie feministek, które dowodzą, że rola kobiety w życiu i w teatrze jest nie do pozazdroszczenia. Tytuł „Śmierć i dziewczyna” sugerowałby, że będzie to inscenizacja głośnej sztuki Ariela Dorfmana. W Teatrze Dramatycznym oglądamy jednak rodzaj eksperymentu estetyczno-socjologicznego sporządzonego na tekstach Elfriede Jelinek.

Inscenizatorki chyba przeczuły, że rzecz niewarta jest profesjonalnej sceny, więc tę niemal trzygodzinną opowieść o kobietach umieściły na teatralnym strychu. Pozostaje współczuć, że grono markowych aktorek, jak Agnieszka Wosińska, Katarzyna Figura czy Ewa Telega, chodzi między rzędami krzeseł i zwracając się w stronę widzów, wypowiada kwestie w rodzaju: „Jestem kobietą ze zgliszcza”, „Trzeba być cichą, ale w tej ciszy zachowywać się jak najgłośniej” czy „Kiedy wracam do domu, nie ma tam nikogo, nawet włosów, które mogłyby wyjść”. Nie przekonuje mnie ten spektakl również jako eksperyment estetyczny, gdy widzę Katarzynę Figurę, która siedząc na sedesie, mówi: „Trzeba wykonywać piękne ruchy głową”. Nie potrafię poważnie traktować słów „Od nas (kobiet) występujących publicznie wymaga się wiele zahartowania. Wykonujemy rzeczy, które hartują”.

Gdyby to przedstawienie wymagające z pewnością hartu ducha reżyserowali mężczyźni, pomyślałbym o słodkiej zemście w czasach, gdy w teatrze polskim silną pozycję wyrobiły sobie Anna Augustynowicz,

Maja Kleczewska, Agnieszka Glińska czy Ewelina Pietrowiak. Niestety, reżyserkami tej produkcji są również kobiety.

Jan Bończa-Szabłowski , Monika Małkowska
Rzeczpospolita
13 czerwca 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia