Sceny z życia

„Godej do mie" – reż. Robert Talarczyk – Teatr Śląski w Katowicach

Teatr Śląski zawitał niedawno w Warszawie w ramach festiwalu „Przystanek Śląsk-Warszawa". Jednym ze spektakli goszczących w stolicy był „Godej do mie" prezentowany kilkukrotnie w apartamencie hotelowym w The Westin Warsaw. Przedstawienie wystawiane w niecodziennej przestrzeni określane jest przez twórców jako śląski dramat małżeński inspirowany Ingmarem Bergmanem. Wpisuje się ono w szerszy teatralny dyskurs o śląskości i języku śląskim, który za sprawą warszawskich pokazów festiwalowych po raz kolejny wyszedł poza sam Śląsk.

W ciągu ostatnich kilkunastu lat wspomniany dyskurs nabierał nowych kształtów, wzbogacał się o nowe perspektywy, ale przede wszystkim się redefiniował. To szczególnie odczuwalne było na gruncie teatralnym, na katowickich scenach. Od Korezowego „Cholonka", przez „Piątą stronę świata" Kazimierza Kutza w Teatrze Śląskim, aż po kolejne sceniczne adaptacje prozy Szczepana Twardocha – innymi słowy: naprawdę wiele zostało już powiedziane.

Należy jednak zwrócić uwagę na fakt, iż do tej pory dyskurs ten osadzony był w bardzo konkretnych kontekstach, gdyż do tej pory teatr o śląskości opowiadał przez pryzmat zawiłej śląskiej przeszłości. Był próbą zrozumienia ludzi „zawieszonych pomiędzy", starającą się wpisać śląską historię w jakąś większą narrację. „Godej do mie" natomiast jawi się jako kamień milowy w rozwoju tego dyskursu, jako kolejna redefinicja, a może nawet jako mała rewolucja.

Robert Talarczyk tym razem nie zapuszcza się w gąszcz symboli i tematów związanych ze śląskim mitem założycielskim: nie ma zaborów, granicy na Rawie, powstań, relacji polsko-niemieckich i śląskiej w nich sprawy, czy grubiŏrza z dziada pradziada. Nie ma wszystkich tych rzeczy, które nieraz w Teatrze Śląskim głośno już wybrzmiały. Tym razem dostajemy cichą, osobistą historię małżeńską, w wyniku czego śląskość, bycie Ślązakiem, gŏdka stają się namacalne, co wybrzmiewa dosadniej dzięki kameralnej i intymnej przestrzeni pokoju hotelowego udającego prywatny apartament.

Ponadto, bohaterami spektaklu są przedstawiciele klasy średniej, prawnik Darek (Dariusz Chojnacki) i psychoterapeutka Aga (Agnieszka Radzikowska). Twórcy kierują swoją uwagę na grupę społeczną, która do tej pory nie była ujęta we wspomnianym wcześniej dyskursie, a tematyka przez nich poruszana obejmuje codzienność i związane z nią osobiste problemy, konflikty, tragedie; dzięki temu język śląski przestaje być zaledwie jednym z tematów, a staje się w pełni utylitarnym środkiem wyrazu. Z jego pomocą bohaterowie się komunikują i mówią o swoich uczuciach czy traumach. Tu kryje się moim zdaniem ta mała rewolucja.

Kameralność i intymność przedstawienia nie wynika jedynie z jego szczególnej formy, ale także z jego treści. Spektakl opowiada historię małżeństwa będącego w dramatycznie trudnej sytuacji. Niespełna rok wcześniej Aga miała wypadek samochodowy, w wyniku którego zginęło ich dziecko. Mijają miesiące, a bohaterowie dalej nie wiedzą, jak o tym mówić, wciąż zastanawiają się, kto jest tu bardziej winny. Małżeński duet Radzikowska-Chojnacki prowadzi tę opowieść powściągliwie, powoli pozwala emocjom gotować się w środku, stopniowo, cicho; nawet kiedy któreś z nich wybucha, żadne z nich nie otwiera się w pełni.

Kłótnia za kłótnią coś pozostaje przed widzem nieodkryte, zinternalizowane, zakrzyczane. W efekcie Aga i Darek opowiedziani są ze zrozumieniem, a więc nieznośnie ludzko. Z oczywistych względów nie ogląda się tej pary z przyjemnością, jednakże nie można aktorom Teatru Śląskiego odmówić magnetyzmu, wynikającego z imponującego skupienia i uważności na scenicznego partnera. Te subtelne spojrzenia, złośliwe piłeczki odbijane w kłótni mimowolnie, już na odchodnym, czy nawet przyprawiający o dreszcze trzask zamykanych z impetem drzwi zostają po spektaklu na dłużej.

Bez wątpienia bezpardonowo prywatna przestrzeń spektaklu wzmaga doświadczenia widowni. Jest to kolejny eksperyment Teatru Śląskiego, który po raz kolejny wkracza w nieoczywistą przestrzeń. Pokój hotelowy stylizowany na prywatny apartamentowiec z jednej strony pomnaża ładunek emocjonalny tej historii, z drugiej zaskakuje swoją paradoksalnością: doświadczanie przedstawienia w Westinie jest tak immersyjne, jak alienujące, gdyż obecność aktorów na wyciągnięcie ręki, siedzenie na „ich" kanapach, „ich" krzesłach, w samym środku kolejnych kłótni nie tylko wprowadza element dyskomfortu, ale też poddaje dychotomię teatralności i realizmu ciągłej rewaluacji, co potęgowane jest przełamywaniem czwartej ściany przez aktorów. Zatem i na tej płaszczyźnie – metateatralnej – twórcy świadomie, ale w mniej oczywisty sposób, odnoszą się do spuścizny Bergmana.

Warto się udać na następne pokazy „Godej do mie". Twórcy stworzyli spektakl gęsty, trudny, nieprzyjemny, ale przede wszystkim nieoczywisty i, ze względu na swoją nieortodoksyjną przestrzeń, także niepowtarzalny. Co więcej, jest to ważne przedstawienie ze śląskiej perspektywy, bo katowicki Teatr wzbogaca śląską debatę o kolejne klasy społeczne, a co za tym idzie, o nowe perspektywy i obserwacje.

Jan Gruca
Dziennik Teatralny Warszawa
26 października 2024
Portrety
Robert Talarczyk

Książka tygodnia

Ulisses
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
James Joyce

Trailer tygodnia