Sceny zrobione

36. Festiwal Szkół Teatralnych w Łodzi

Zaczęło się tematem z wysokiego C, ale nakreślonego zbyt mało wyrazistą, prostą linią. Potem było bardziej kolorowo i dynamicznie, ale linii kreślących wątki było aż nadto. I na koniec kolaż, irracjonalny, ale doskonały w swej treści i formie. Tak malował się drugi dzień 36. Festiwalu Szkół Teatralnych pod hasłem „Róbmy sceny".

Miało być minimalistycznie, wręcz surowo, ale precyzyjnie. I tak było w „Rewizorze. Będzie wojna!" warszawskiej Akademii Teatralnej. Niemalże pusta scena, szaro-czarne kostiumy, parawan, krzesła przypominające szpitalne, ascetyczne wyposażenie. Z tym, że konsekwencja Anny Augustynowicz, reżyserki przedstawienia, w byciu powściągliwym spowodowała, że spektakl był jedną prostą linią, bez punktu kulminacyjnego, bez zatrzymujących, zapadających w pamięć dialogów czy monologów. Młodzi aktorzy grali bardzo sprawnie i przekonywująco, ale nie dano im szans na ujawnienie swoich talentów. W „Rewizorze" mamy dwa porządki: pierwszy według dawnych układów na czele z Horodniczym (Maciej Babicz) i drugi, nowy, niewidzialnie ogłupiający ludzi, wykorzystujący chwyty z marketingu politycznego. To wszystko w osobie rewizora Chlestakowa (doskonały Marcin Bubółka). Nie wiadomo, która ideologia zwycięży, każdy wybór będzie zły. Co jakiś czas rozbrzmiewa (bardzo udany zabieg) piosenka „Zawsze niech będzie słońce" wprowadzająca dziwną tęsknotę za tym co było, a przecież też nie było najlepsze. Wszystko się więc zgadza, historia ważna, współczesna, w dodatku przepisująca klasykę (nawiązania do „Rewizora" Gogola). Twórcy spektaklu mieli stworzyć przedstawienie uniwersalne pokazujące mechanizmy władzy, ale gdy brakuje chociaż jednego ostrzejszego koloru, konkretu, uniwersalizm sprowadza się do rozmytej idei, która niewiele wnosi. Spektakle dyplomowe rządzą się swoimi prawami, dlatego tu najbardziej szkoda niewykorzystanych szans, czyli gotowości i chęci młodych aktorów do pokazania tego, czego nauczyli się przez ostatnie lata.

W drugim spektaklu „Bahamut" filii Akademii Sztuk Teatralnych we Wrocławiu sytuację mamy odmienną - znów dość pesymistyczna wizja przyszłości pochłoniętej przez technologię, ale na scenie dużo kolorów, scenografii, multimediów i wielowątkowa fabuła wręcz przesycona symbolami. I znów nawiązanie do klasyki, tym razem do XIX-wiecznej powieści Jane Austin „Duma i Uprzedzenie". W przedstawieniu nie zobaczymy jednak romantycznych uniesień, a firmę, w której mężczyźni mogą kupić sobie androidki: piękną Jane (Martyna Bazychowska), czy inteligentną Elizabeth (Ewa Niemotko) - nie są to puste maszyny, a konstrukcje, które czują. Postaci są wyraziste i bardzo różne, bo oprócz barwnych androidek mamy jeszcze jąkającego się Charlesa Bingley'a (Igor Tajchman), Darcy'ego (Bartłomiej Jabłoński) ubranego niczym z „Gwiezdnych wojen", czy pastora Collinsa (genialny Michał Krzywdziński). Każdy więc mógł się pokazać, w spektaklu nie brakuje energii i emocji. Jednak z powodu wielości symboli, które Wojciech Kościelniak, reżyser „Bahamuta" nałożył na bohaterów, aktorzy nie mają szans na pogłębienie swoich postaci. Zostaje więc im tylko prezentacja nieco dziwacznych konstrukcji będących kompilacją futurystycznych robotów z pierwowzorami z XIX-wiecznej powieści. Pod wielością wątków - oprócz odniesień do Jane Austin wypływa tu jeszcze kwestia Bahamuta, mitycznej ryby mającej podtrzymywać konstrukcję świata - gubią się też relacje miedzy bohaterami. A w to wszystko włożono jeszcze kiepskie sceny tańca. Choć są ogromne plusy tego spektaklu - żart, który pojawia się nieśmiało na początku przedstawienia, w znakomitym monologu pastora rozbawia publiczność i nadaje lekkości mrocznej wizji przyszłego świata.

Trzeci spektakl to perła. Na „Bagaż" wrocławskiego Wydziału Lalkarskiego składa się kolaż opowiadań Brunona Schulza. Wybrane wątki, strzępki, urywki, a jednak od początku do końca spójne i utrzymane w niezwykłym, tajemniczym i nieco magicznym nastroju podkreślonym przez fenomenalną muzykę, scenografię i światło. Wszystkie te elementy doskonale współgrały i świadczyły o niesamowitej konsekwencji reżysera „Bagażu" Aleksandra Maksymiaka. Józef, główny bohater, trochę z pogranicza świata Kafki i Schulza, gdzie nie istnieją prawa logiki i fizyki, podróżuje, ale jest to głównie podróż w głąb siebie. A my bardzo łatwo w tę podróż dajemy się zabrać. Józef szuka wspomnień, miejsc, czasu i trafia do ojca przebywającego w sanatorium pod klepsydrą. Ten, w formie lalki, przykuty do łóżka, zamknięty w drewnianej konstrukcji nadal snuje irracjonalne plany prowadzenia sklepu. W tej odrealnionej rzeczywistości pojawia się też jak duch tajemnicza lalka małej dziewczynki, a wokół niej trzy kobiety o czerwonych włosach. Chór, mojry? Wątki niezwykle przenikają się, są pełne absurdu, irracjonalności, ale nie ma tu poczucia chaosu. Zachwycają umiejętności aktorów w animowaniu lalek, ale też w kreowaniu swoich postaci. Od pierwszej minuty zanurzamy się w schulzowskiej atmosferze tajemniczości i chcemy w niej tak trwać. Bo oprócz tego, że ma w sobie magię, jest zwyczajnie piękna. Spektakle lalkowe często niedoceniane, tu błyszczały najmocniej.

___

„Rewizor. Będzie wojna!" reż. Anna Augustynowicz - AT Warszawa
„Bahamut" reż. Wojciech Kościelniak - AST Kraków Filia we Wrocławiu
„Bagaż" reż. Aleksander Maksymiak AST Kraków Filia we Wrocławiu - Wydział Lalkarski

Aleksandra Pucułek
Dziennik Teatralny Łódź
17 maja 2018

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia