Schaubühne w Łodzi

Koniec z dowożeniem widzów autokarami, z afiszami z przypadku, z aktorami-wyrobnikami, estetyką Styki. Czas na Dejmkowski teatr żywy. Z Kosem, Brzykiem, Bzdylem. Zbigniew Brzoza, przyszły dyrektor artystyczny Teatru Nowego im. Kazimierza Dejmka, opowiada o powakacyjnym sezonie.
Leszek Karczewski: Co pan myśli, kiedy jako dyrektor elekt chodzi na spektakle Nowego? Zbigniew Brzoza: Boli mnie każde nieudane przedstawienie, każda martwa, zamordowana nim publiczność. Jak długo trzeba będzie pracować, by to odkręcić. Odkręcanie jest trudniejsze od budowania. Co trzeba zbudować? - Tożsamość Teatru Nowego. Tożsamość łodzian z Łodzią. Uwielbiam łódzkość. Ale kiedy przyjechałem tu w 1990 r. robić "Trawestacje" Toma Stopparda w Teatrze Studyjnym, to się przeraziłem. Na roku ul. Kopernika i Gdańskiej dziesięć melin, dziesięć awantur, kolejne szyby w kolejnych autach tłuką nieznani sprawcy, ktoś niedopite piwo wrzuca w okno mojego pokoju. Po prostu się bałem. A to nie jest wyjątkowe skrzyżowanie. - Tylko ja jestem z tzw. dobrego warszawskiego przedmieścia, wychowałem się w innym porządku. Tu zobaczyłem całe miasto ludzi wykluczonych. Gdybym nie związał się Łodzią, nic nie zrozumiałbym z polskich przemian lat 90. Nie zdawałem sobie sprawy z rozmiarów odrzucenia. Tu nie jest Wałbrzych, Kotlina Kłodzka, gdzie bieda z dziada-pradziada wpisana jest w ludzki los peryferii. W Łodzi bieda jest w samym centrum. W tle elegancka kamienica, art déco czy modernizm, a wokół rozpad. Tu widać, że III RP jest zbudowana na pysze wykształconych elit z rodzin adwokackich, które znakomicie sobie radzą. A Łódź to rzesze biedne, źle wyedukowane, bez umiejętności poruszania się w demokratycznym społeczeństwie. To potencjalni widzowie Nowego? - Nie. Oni nigdy nie przychodzili i nie będą przychodzić. Im potrzebna jest podstawowa edukacja. Do teatru trzeba aspirować, a nie podawać go jak cegłę. W Łodzi istnieją za to niszowe środowiska. Niszowe, bo nie uciekły. Przecież Łódź to ciągle miasto przesiadkowe na drodze do Warszawy, gdzieś między Piotrkowem a Londynem. Myślę o środowiskach Jazzgi, Filmówki, Uniwersytetu, ASP, studentach i akademikach. Teatr Nowy jest dla widza, który wie, że nie musi być przyjemnie. Że wizyta w teatrze to świadoma decyzja. Dotąd większość publiczności jest dowożona. Teatry w Polsce tak żyją, zwłaszcza dziecięce. - To jest chore. To jest powód, by je zamknąć. To demoralizuje dzieciaki. One nie wrócą po latach swoim samochodem. W normalnym teatrze bywa wielopokoleniowa publiczność, która uczy siebie nawzajem odczuwania. Młodzi reagują szybciej na dowcipy, starsza część lepiej czyta podteksty. Jakie ma pan pomysły, by widzowie uczyli się od siebie, a nie po spektaklu zmykali z widowni do aut? - Trzeba tysiąca rzeczy. Jedna z nich: zrobię w tym olbrzymim foyer coś na kształt "małej litery", kawiarnię-księgarnię, otwartą od wczesnych godzin popołudniowych do późnych nocnych, w której po spektaklu można będzie usiąść na kawie, posłuchać jazzu, poczytać, wejść w internet... A co z małoletnią widownią "Królewicza i żebraka"? - Przestaniemy zamykać wyobraźnię pozbawionym gracji brykami z lektur dla dzieci i młodzieży. Na przykład "Królewicz i żebrak" to przedstawienie nastawione na skuteczność zarabiania pieniędzy "z obszaru dzieci i młodzieży". Dla dzieci będziemy dawać premierę co rok. Mogę już zdradzić, że pierwsza będzie na poły lalkowa. Nic się panu nie podobało w Nowym? - Nie wiedziałem jeszcze wszystkiego. Ale gdyby nie "Choroba młodości", straciłbym nadzieję. To jedyne przestawienie, w którym grupie młodych ludzi chce się ze sobą grać, w którym aktorzy dialogują, a nie kryją się za grubą warstwą kłamstwa. Niestety, ta sama młodzież w innych tytułach staje się wydmuszkami, jak starsi koledzy. Od października na afiszu będzie tylko "Choroba..."? - Najchętniej wyrzuciłbym wszystko, czego nie warto ocalić. Ale będziemy grać te rzeczy, które dają sukces komercyjny, najprawdopodobniej "Mayday". To jest konieczność, inaczej nie zdobędziemy pieniędzy na kolejne realizacje. Jakie? - Okrętem flagowym będzie Duża Sala. W sezonie planuję sześć premier, po trzy na każdą scenę, a co drugi rok - cztery na dużej, dwie na małej. Na małą trafią "rymy" do Dużej Sali. Przykład? W Dużej Sali "Stary Feriego Hernera" Janosa Haya, spojrzenie na komunizm z perspektywy pariasów z kamieniołomów. Na Małej: "Józef i Maria" Petera Turiniego, w którym sprzątaczka i portier nocą w domu handlowym rozmawiają o faszystowsko-kapitalistycznej Austrii XX wieku. Ten "rym" może być tematyczny, językowy, kontrastowy... Chciałbym wrócić do oświeceniowego racjonalizmu Kazimierza Dejmka, jakie cechowało jego przedstawienia, poza nurtem staropolskim. Do przewrotności "Operetki", "Vatzlava", gry schematami, złośliwości. Prezydent Jerzy Kropiwnicki marzył wręcz o powtórce Dejmkowskich tytułów. - Chcę być Dejmkowski z ducha, nie z afisza. Mówię o teatrze żywym w Brookowskim sensie, który rezonuje u publiczność swego czasu, a nie publiczności sprzed dwudziestu lat. Żadnego Styki. Politycznego teatru nie da się dziś robić. Ale nie urządzimy tu też moskiewskiego teatr.doc. Dejmkowski był za to "Paw królowej" wg Masłowskiej w reżyserii Kosa, dyplom w Studyjnym sprzed trzech lat: przedstawienie swego czasu. Jak się postawi na młodych, zatrudni obecny III rok Filmówki, odsunie od sceny tzw. zawodowców, to jest szansa. Ilu osobom podziękował pan na rozmowach sezonowych? - Dwunastu. Gdyby nie związki zawodowe, zwolniłbym więcej. To nieprzyzwoite, że siedem osób szuka ochrony w związkach. Mam nadzieję apelować do poczucia przyzwoitości kolegów, że skoro nie są potrzebni, to powinni odejść. Z kim pan chce pracować? - Nazwiska? Młodzi oraz Marek Cichucki, Dymitr Hołówko, Dariusz Kowalski, Teresa Makarska, Mirosława Marcheluk, Mirosława Olbiński, Małgorzata Skoczylas, Sławomir Sulej... To prawie wszyscy. A reżyserzy? - Chcę, by Remigiusz Brzyk i Łukasz Kos wrócili na etaty reżyserskie, bo jako nieliczni potrafią pracować z aktorami. Przez dwa, trzy lata trzeba zbudować zespół, przez pracę nad premierami i przez warsztaty. Rozmawiałem już z Tomaszem Rodowiczem, który lata pracował w Gardzienicach. Sprowadzę tu Leszka Bzdyla i jego Teatr Dada von Bzdülöw, będą mieli jedną premierę rocznie. Teatr płaci paskudnie, niech da przynajmniej szansę na rozwój. Czy nad rozwojem będzie czuwał dział literacki? - Chcę wrócić do tego, by częścią programu był tekst sztuki, do dobrej niemieckiej tradycji Burgtheater. Chcę zapraszać do Nowego dramaturgów, na dwa lata, na stypendium, by uczestniczyli w próbach analitycznych, generalnych, a w tym czasie napisali coś dla teatru i przekazali nieodpłatnie. Poszczególnymi przedsięwzięciami będą zaś rządzić różni kierownicy literaccy, zatrudniali do konkretnych projektów. Programy i afisze przestaną projektować domorośli artyści z przypadku, jak to jest dziś, a będzie prof. Maciej Buszewicz, podobnie jak w warszawskim Studio pod moją dyrekcją. Jego afisz do "Balu pod orłem" wisi w większości największych galerii świata, w tym w nowojorskiej MoMA. Radykalnie zmieni się strona www: będzie można na niej poczatować, obejrzeć trailery przedstawień. Chciałbym, by Nowy za parę lat spróbował być najbliższym mi, z zazdrości, teatrem - berlińskim Schaubühne za dyrekcji Petera Steina. Powiem coś, co dziś jest odważne i awangardowe: by stał się teatrem, który opowiada historie. * Zbigniew Brzoza (ur. 1957) ukończył studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim i podyplomowe na Wydziale Reżyserii w warszawskiej PWST. Od 1997 r. przez dekadę był szefem artystycznym warszawskiego Teatru Studio, ale pierwsze sukcesy odnosił już w 1993 w łódzkim Teatrze Studyjnym. Za "Przemianę" wg Franza Kafki dostał Złotą Maskę od łódzkich recenzentów. Trzy lata później jego "Zbrodnia z premedytacją" Witolda Gombrowicza w wykonaniu aktorów Jaracza zdobyła Złotą Maskę i Grand Prix Kaliskich Spotkań Teatralnych.
Leszek Karczewski
Nowa Trybuna Opolska
27 marca 2008
Portrety
Zbigniew Brzoza

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...