Schowadełko
,,Art of Living'' - reż. Katarzyna Kalwat - Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w KrakowieMieszkałam w paryskiej kamienicy. W niedzielę. Przez chwilę. Dziesięciopiętrowej, dużej, złożonej; dwie klatki schodowe, uwidaczniające podziały, piętra reprezentacyjne, małe i zimne poddasza. Setka mieszkańców, skrytych, tajemniczych, wylewnych, bogatych, biednych, z marzeniami, zrezygnowanych, którzy już marzyć przestali; całkowicie od siebie różnych, osobowościowo osadzonych na przeciwnych szalach, a jednak stopniowo się równoważących, przyciągających się wzajemnie.
Do pozornie wyrwanego, wydartego z rzeczywistości świata zaprasza reżyserka teatralna Katarzyna Kalwat. Spektakl ,,Art of Living'' według adaptacji Beniamina Bukowskiego, przekładu Wawrzyńca Brzozowskiego na podstawie La vie mode d'emploi (Życie instrukcja obsługi) Georges'a Pereca. Świat stworzony niesamowicie precyzyjnie, skonstruowany i przemyślany w najdrobniejszym szczególe, przez co ciekawy i wciągający ale też ciężki i wymagający.
Językowo-tekstowa maszyna, której trybikami są postacie Pereca, tutaj Kalwat, poruszające mechanizmem. Słowa. Ciągle wypowiadane zdania; słowa się przeplatają, mieszają, przekształcają; budują całość, kształtują przestrzeń realną i tą ulotną; na tle scenografii i postaci, z których ust wychodzą tworzą zdania, tworzą bohaterów, bohaterki, tworzą rzeczywistość, którą możemy oglądać, którą skonstruowała Kalwat.
Trzynastka postaci cały czas przebywająca na scenie,aktorów i aktorek, wcielających się w różne postaci, z czego każda była częścią, wspólną i odrębną, niemającą konkretnie przypisanej roli a stale poszukujących, zmieniających się wcieleń.
I od tego się poniekąd zaczęło. Od poszukiwania, pięknie skąpanego w półmroku, słowa wypowiadane delikatnie, narastające. Roman Gancarczyk uchyla nam drzwiczki do nieznanego świata i jako narrator-stwórca prowadzi w głąb historii. Bohater Gancarczyka przeżywa kryzys twórczy, co jest w pewnym sensie jedną z setek osi tego spektaklu, częścią od której się on zaczyna. Kalwat podejmuje wątek kryzysu autora i stawia pytanie czy literatura może być wyjściem i pomocą dla niego samego.
Przenosimy się niejako do głowy pisarza, który jest w trakcie konstruowania swojego dzieła. Bohaterowie i bohaterki szukają sensu; w spektaklu nie śpią, nie jedzą, funkcjonują w oderwaniu od codzienności, od życia, o którym przecież godzinami opowiadają. Szukają wyjścia, tworząc swoją opowieść na nowo; wracają do wspomnień, odtwarzają; kolekcjonują zapomnienia. Jednocześnie tworzą nowe postaci, wcielają się w nie, w sekundzie zapominając o poprzednim wcieleniu; za pozwoleniem, z pomocą pisarza tworzą się na nowo; decydują kto będzie kim.
Po długiej wstępnej ciszy, będącej czasem przejścia i wejście w perecowski, skomplikowany świat następuje przejście do części spektaklu nie tyle dynamicznej, co energetyzującej i fascynującej w swojej statyczności. Jest to wyjątkowe do oglądania a jednocześnie męczące, wymagające pełnego skupienia, pozbycia się z głowy wszystkich rozpraszających myśli. Będzie to wynagrodzone, w emocjach aktorek i aktorów, ich całkowitym oddaniem dla chwili.
Każda postać wykreowana przez zespół aktorski urzekała, dla każdej znalazła się też przestrzeń na scenie. Niezapomniany duet Pawła Kruszelnickiego i Urszuli Kiebzak, który poderwał z miejsc możliwe, że nievo przysypiającą widownię. Sama rola Kruszelnickiego absolutnie wciągająca. Podobnie jak hipnotyzująca Katarzyna Krzanowska, diwa operowa niechcąca zaśpiewać, której łamie się nie tylko głos. Radosław Krzyżanowski między innymi w roli oderwanego artysty, również momentami niespełnionego, borykającego się z problemami twórcy.
Żadna z postaci stworzonych w spektaklu nie jest jednoznaczna, wszystkie poruszają się w próżni, działają wielotorowo, ponad wszelkim bytem. Stale nadają sens swoim przeżyciom, historii; wciąż zależni od autora, który podobnie uwikłany w plątaninę własnych myśli nie może sobie z tym poradzić. Skazani na siebie, związani, uzależnieni.
Sprawiająca wrażenie chaotycznej a w gruncie rzeczy pieczołowicie zaprojektowana architektura powieści na deskach teatru zmienia się w jedno sterylne, jasne pomieszczenie, białe pudełko, w którym bohaterzy i bohaterki spędzają cały czas trwania spektaklu, na małej przestrzeni, wszyscy razem; ściany są niewidzialne; zbudowane z powietrza, drzwi otwarte na oścież; prowokują do nawiązywania interakcji; nie da się nic ukryć. Agata Skwarczyńska tworzyła nie-miejsce, może być wszędzie i nigdzie, tło dla postac, będących wszystkim i nikim. Są w pudełku, schowadełku, głowie autora albo i nie, trybiki, mechanizmy, postaci budujące, piszące swoją historię.
Dużo słów i dużo przedmiotów, bibelotów, bałagan na scenie, cały czas bałagan, bieg, przenoszenie z miejsca na miejsce, było to niewygodne, niekomfortowe, spotęgowane muzyką graną na żywo przez Aleksandra Wnuka; wygrywana na przeróżnych instalacjach zbudowanych na scenie, z tego co się na niej znajdowało. Dźwięki drapały; melodia piszczała, skrobała, szeleścila, wyła; sztuka rodzącą się w bólu. Kompozytor Wojciech Blecharz przełożył na dźwięk wrażenia towarzyszące spektaklowi, wprawiają w konsternację przy tym tak intrygujące, wyraźne, spójne z całością. Towarzyszą w niewygodnych momentach, tych, w których możemy odczuć znużenie, w których nie rozumiemy i nie zapamiętujemy lawiny słów ale wyraża stan, w który wprawia nas forma spektaklu; trwania.
Nie będzie to spektakl dla każdego, nie jest to komedia, mimo scen które wywołały uśmiech a nawet śmiech publiczności, tej która jednak zdecydowała się zostać zamiast wyjść w połowie. ,,Art of Living'' jako pochwała życia, rzeczywistości ale też śmiertelności; nie tylko kończącej się przydatności przedmiotów, kończącego się jedzenia, gnicia; przede wszystkim pochwała zmiany, przemijalności, ulotności, zapomnienia.