„Sędziowie" enigmatyczni
"Sędziowie" - reż. Małgorzata Bogajewska - Teatr Ludowy w KrakowieCzasami wychodzi się z teatru z rękami podniesionymi do góry. Oczywiście – wewnętrznie. To jest takie uczucie, kiedy jako widz jesteśmy zupełnie bezradni wobec tego, co zobaczyliśmy. Nie jesteśmy w stanie ani opowiedzieć fabuły, ani też powiedzieć czy to, co przed chwilą zobaczyliśmy na scenie było dobre czy złe. Taką reakcję zaobserwowałam u siebie po pierwszej tegorocznej premierze Teatru Ludowego „Sędziowie" w reż. Małgorzaty Bogajewskiej – krótki, ale dziwny to spektakl.
Przed rozpoczęciem spektaklu wszyscy poproszeni są zgromadzenie się przy jednych drzwiach w foie, które wcale nie prowadzą na Dużą Scenę Teatru Ludowego. Przechodzimy przez swoisty korytarz zakulisowy, którym normalnie poruszają się jedynie pracownicy teatru. W ten sposób trafiamy na widownię, do małej sali, w której witają nas uprzejmie uśmiechnięci aktorzy. Kelnerka częstuje nawet widzów napojem. Po drodze, w korytarzu, siedzące wśród elementów dekoracji z różnych spektakli, zauważamy trzy kobiety, które najwyraźniej na coś czekają.
Spektakl ma piękny, wręcz poetycki początek – na scenę wychodzi chłopiec ze skrzypcami. Ma długie włosy i odświętne ubranie w stylu młodego szlachcica. Zaczyna grać, stojąc tyłem do nas i na koniec horyzont odsłania się i widzimy przed sobą... widownię, na której siedzi mężczyzna, oklaskujący chłopca. Okazuje się, że siedzimy na scenie i w tej przestrzeni rozgrywać się będzie główna część spektaklu.
W ten sposób zostaje podkreślony wątek autotematyczny. Samo wejście przez zwykle niedostępną przestrzeń i umieszczenie widzów na scenie to przecież „teatr w teatrze". Szczególnie, że z tej perspektywy oglądamy nie tylko spektakl, ale możemy także obserwować pracę kobiet, które czuwają nad przebiegiem spektaklu. Kulis brak i cała maszyneria sceny jest nie tylko odsłonięta, ale różne maszty i linki są dodatkowo wykorzystywane w czasie akcji. Komponują przestrzeń sceniczną dosyć szybko zmieniających się scen.
Niestety – po pierwszej, poetyckiej sekwencji kierujemy się prostą drogą w stronę chaosu: zarówno kompozycyjnego jak i fabularnego. Można odnieść wrażenie, że historia nie jest opowiedziana w całości, ale we fragmentach. To sprawia, że trudno jest zorientować się w tym, co się aktualnie dzieje. Mamy tu kilka wątków: ojca kochającego najprawdopodobniej obłąkanego syna (skrzypka), wrogość w rodzinie, zakazaną miłość, morderstwo, ciemne interesy przy wysyłaniu kobiet do pracy i wreszcie sąd. Wydają się one być jednak nie do końca spójne, będąc migawkami zdarzeń.
Dziwne jest też to, że gdzieś w podziemiach sceny trwa współczesna impreza: słyszymy przytłumioną muzykę, pobłyskują kolorowe światła. Poziom sceny to ludzkie dramaty i duże emocje. Na koniec, po strzałach, muzyka cichnie i właśnie stamtąd wychodzą tytułowe postaci. Trójka sędziów z całą surowością i bezwzględnością próbuje ustalić winnego strzału. Ich eleganckie, bankietowe stroje, wyraźnie odcinają się od raczej ciemnych strojów pozostałych postaci. Ostatecznie nie wiadomo natomiast, czy sędziowie dochodzą do czegoś w swych wyrokach. Ojcu ucieka i umiera dziecko, które jest jednocześnie natchnione, obłąkane i prawdomówne. Słychać słowa, które nie zapadają w pamięć.
Po zgaśnięciu światła rozlegają się nieśmiałe brawa, które powoli narastają dopiero po wejściu aktorów na scenę. Myślę, że nie byłam jedyną osobą, którą spektakl... co najmniej zaskoczył. Enigmatyczność przekazu wprawia w zakłopotanie, a niejasna i chaotyczna fabuła nie pozwala myśleć o tym spektaklu w sposób spójny. Uwaga nie zostaje utrzymana, myśli uciekają daleko, może nawet tu i ówdzie zdarzyć się drzemka. I nie ratuje „Sędziów" nawet świetne aktorstwo, bo choć aktorom się wierzy i patrzy na nich z przyjemnością, to nie bardzo wiadomo, do czego to wszystko prowadzi.