Sen, mara, jawa

"Wesele. Poprawiny" - reż. Marcin Liber - Polski Teatr Tańca - Balet Poznański

Na poprawinach wszyscy są trochę zmęczeni. I tylko tym można tłumaczyć to, że twórcy spektaklu "Wesele. Poprawiny" w wyliczance najważniejszych realizacji "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego pominęli inscenizację Ireny i Tadeusza Byrskich z roku 1959, kiedy to oburzeni filolodzy z hukiem opuścili widownię. Pominąć taki skandal, to grzech zaniechania. Literackich odwołań do Wyspiańskiego było zresztą wiele, a myśl, że w historiach weselnych odbijają się losy Polski i Polaków, duże i małe, brzmi niemal jak banał.

Marcin Liber zapowiedział, że nie interesuje go tylko dramat Wyspiańskiego. Ważniejsze jest dla niego to, co z "Wesela" zostało; z wesela jako motywu, który co jakiś czas odzywa się i wraca. Jego spektakl w Polskim Teatrze Tańca zaczyna się dość oryginalnie. Na scenie siedzą postaci ubrane w biało-czerwone plastikowe peleryny przypominające uniformy organizacyjne członków Ku Klux Klanu. Tancerze podchodzą do mikrofonu i wymieniają datę i realizatorów jakiegoś "Wesela" Wyspiańskiego. Czasami dodają powód, okoliczność. Zabieg intrygujący i oryginalny. Dalej robi się bardziej swojsko, a Liberowi bliżej do Smarzowskiego niż do Wyspiańskiego. Wódka, jak to na weselu i poprawinach, leje się strumieniami. Część gości niedopita, niedotańczona, podryguje, a właściwie tańczy w takt duetu RSS BOYS, który miksuje poloneza, oberka i kujawiaka. Tancerze Polskiego Teatru Tańca wdrukowali sobie w ciała rytmy tańców narodowych, zapamiętali kroki figury, którymi genialnie operują w takt obcej tym tańcom muzyki. Rewelacyjny pomysł.

Tańce przeplatają się z piciem, gadaniem, przyśpiewkami i ceremoniałami. Na tych poprawinach zebrało się wiele panien młodych. Opowiadają o swoich weselach: pierwsza - jak to ślub odbył się w cieniu działań partyzantów, a może żołnierzy wyklętych; druga w 1968 roku brała drugi ślub z kimś o nieco obco brzmiącym nazwisku; trzecia wychodziła za mąż w przededniu stanu wojennego. Reżyser dodał jeszcze opowieść przyszłej panny młodej, jej wyobrażenie własnego ślubu. Innym razem dwoje uczestników biesiady wspomina doświadczenia popkulturowe i konsumpcyjne: pierwszy telefon, pierwsze doświadczenia z internetem... Teraźniejszość i przeszłość splatają się z literaturą. Wódka robi cuda z ludźmi, wszystko staje się możliwe. Sen, mara, jawa.

Uczestnicy biesiady mówią językiem własnym i Wyspiańskiego, który wszedł do języka potocznego, więc nic w tym scenicznym widzie nie dziwi. Liber znakomicie miksuje wzniosłość z niskością, literaturę z codziennością liryzm z obscenicznością. Czasami tylko traci poczucie dobrego smaku. Wiem, że "Wesele" Wyspiańskiego jest erotyką podszyte, wiem, że wódka uwalnia ludzkie hamulce, ale sceniczna kpina z oczepin jest prostacka i wtórna wobec filmu Smarzowskiego.

W bronowickiej chacie goście bali się tego, co ma nadjeść. Goście u Libera wracają do naszych prywatnych i obywatelskich lęków. Jedna z tancerek powiedziała, że boi się baletu. A na pytanie padające ze sceny, czego ty widzu się boisz, odpowiem: boję się, że Polski Teatr Tańca przestanie być teatrem tańca. Nie wiem jeszcze tylko, czy to dobrze, czy źle.

Stefan Drajewski
Ruch Muzyczny
15 stycznia 2018

Książka tygodnia

Małe cnoty
Wydawnictwo Filtry w Warszawie
Natalia Ginzburg

Trailer tygodnia