Sennik współczesny

"Kochanie, zabiłam nasze koty" - reż. Cezary Studniak - Teatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego w Poznaniu

Nazwisko Doroty Masłowskiej wpisało się już w pejzaż opisywanej przez nią mentalnej ziemi jałowej. Pisarka opisując nie tyle modernistycznie wydrążone jednostki, co najzwyczajniej – i postnowocześnie – puste, przymierzające klisze tożsamościowe niczym T-shirty z h'n'mu, sama stała się pewnym słowem-kluczem. Jej język literacki ma być wytrychem do zrozumienia pokolenia dwudziesto- i trzydziestolatków, zwalniając z odpowiedzialności twórczego namysłu odwołujących się do niej twórców.

Język ten jednak nie jest samowystarczalny – nie wystarczy przeniesienie go na scenę bez próby zrozumienia, o interpretacji nie wspominając. Niezależnie bowiem od sympatii wobec pisarki, jej twórczość jest silnie krytyczna, nielicząca na lajki i śmiechy na widowni. A to może stać się udziałem poznańskiego przedstawienia. Cezi Studniak wysterylizował „Kochanie, zabiłam nasze koty" – pozbawił najbardziej interesującej i ratującej najsłabsze jak dotąd dzieło Masłowskiej warstwy autotematycznej. Skoncentrował się za to na piętrzeniu na opisywanym przez siebie śmietniku współczesności przestrzeni, przedmiotów, osób i snów.

Historia Farah jest zamierzenie banalna. Młoda kobieta pracuje w enigmatycznej agencji, ma obsesję na punkcie odkażania, chodzi na zajęcia z jogi, gdzie zresztą zaprzyjaźnia się z Jo – bardziej z samotności niż z poczucia więzi. Jednak jej koleżanka-fryzjerka, wyglądająca jak „Rosjanka wracająca codziennie przez cały rok z sylwestra", zakochuje się. Od tej pory drogi kobiet się rozchodzą, a Fah pogrąża się – czy raczej: zanurza – w depresji. Rozpaczliwie próbuje wznieść się na poziom „fajności", posiadania „tego czegoś", bywania i brylowania, w czym pomóc ma jej znajomość z Go, artystką, której największym dziełem okazuje się permanentny autoperformance. Powtarzający się pod koniec powieści motyw śnienia zniszczonych życiem syren można interpretować w kluczu psychoanalitycznym; można traktować jako sygnał powolnego tonięcia bohaterki; można w końcu odczytać jako „Małą syrenkę" à rebours – Fah nie może stworzyć więzi z drugim człowiekiem, więc nie pozostaje jej nic innego jak wycofać się do świata wyrzucanych zepsutych pralek, butelek po coli i innych niepotrzebnych nikomu artefaktów.

W przedstawieniu Studniaka postaci syren ze snów – tutaj zamknięte w dużym akwarium – wypadają najbardziej interesująco (wyróżniają się również pod względem aktorskim), a zarazem pokazują „disneyizację" powieści Masłowskiej. Cztery kobiety wyglądają jak ćmy barowe, mają urok gotyckiej niemalże degrengolady. Ich rola zostaje zresztą rozbudowana, funkcjonują jako chór – chór kobiet pogodzonych już ze swoim losem na śmietnisku. Z drugiej strony jednak ich personifikacja ujmuje z tekstu jego melancholię, zamieniając go w prostą krytykę współczesności – Masłowskiej przynajmniej nie zabrakło pokory, żeby samą siebie umieścić w tej galerii postaci goniących za własną wyjątkowością i zapychających różnymi „lajfstajowymi" popfilozofiami pustkę. Nawet jeśli jest to konstatacja banalna, to szkoda, że Studniak zrezygnował z potencjału krytycznego – czy to powieści, czy jej recepcji. W spektaklu cytowane są całe partie pierwowzoru, okraszone często histerycznymi wygibasami aktorów, ale bez wyczucia języka Masłowskiej – języka z second-handu, symbolicznie konkretyzującego się nazbyt dosłownie na scenie w postaci chociażby telewizora. W porównaniu z chociażby „Pawiem królowej" Pawła Świątka, w którym praktycznie bez scenografii, za pomocą samego ruchu scenicznego i dynamiki języka, oddana zostaje istota wystawianego na scenie tekstu, obnażone zostaje kolażowe efekciarstwo „Kochanie...".

Można się zastanowić, czy nie świadczy to o zrozumieniu powieści, lecz nawet prowadzenie aktorów pokazuje, że twórcy nie mogli się zdecydować, czy spektakl ma być karykaturą, czy tragiczną opowieścią o współczesnej samotności. Namysł nad językiem czy refleksję nad rolą twórcy-„krytykanta" zastępuje srebrzysta para niczym z amerykańskiego filmu. Dowód na popkulturową (pod)świadomość postaci. Tym samym banalni bohaterowie doprowadzili twórców spektaklu do banalnych konstatacji.

Marta Stańczyk
Dziennik Teatralny Kraków
16 stycznia 2015

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia