Seria pięknych zdarzeń
2. Festiwal Tańca Współczesnego „TAŃCZ.MY" - Świebodzin: 24-25.05.2025 r.Teatr jest przestrzenią, która potrafi natchnąć nadzieją. Niejako na nowo uwierzyć w człowieka jako istotę pełną sprzeczności. Taką, w której ściera się dobro i zło. Sztuka sprawia, że przypominamy sobie to najlepsze, co może stworzyć człowiek jako artysta – podzielić się emocją, przekładając ją na sugestywny obraz. Dokładnie taka rzecz miała miejsce podczas II Festiwalu Tańca Współczesnego „TAŃCZ.MY", który miał miejsce w dniach 24-25 maja 2025 r. na deskach imponującej sceny Świebodzińskiego Domu Kultury. Pozwolę sobie opisać trzy wydarzenia.
„Islandus", Teatr Ruchu Wioli Jocz
Przenikalność żywiołów
Islandia to niewielka wyspa na północy Europy. Od lat fascynuje jako miejsce, wokół którego biegnie jedna droga. Islandia nazywana jest „krainą ognia i lodu" – przestrzenią, która w naturalny sposób łączy przeciwieństwa. Okazała się inspiracją do przepięknej, plastycznej opowieści tanecznej „Islandus", wykreowanej przez Teatr Ruchu Wioli Jocz. Co ciekawe, reżyserka połączyła na scenie trzy swoje grupy warsztatowe: Dziecięcy, Młodzieżowy i Dorosły Teatr Ruchu. Czy można wytańczyć żywioły? Pokazać ogień, wodę, ziemię i powietrze za pomocą tanecznych obrazów scenicznych? W Świebodzinie można było się przekonać, że jak najbardziej!
Scena jest pusta. Jedynie na środku czarnego horyzontu widzimy jasny prostokąt, który może kojarzyć się z lustrem, przecinającym horyzont od góry do dołu na dwie równe części. Za chwilę okaże się, że to ekran, na którym podczas całego spektaklu będziemy oglądać migawki islandzkich krajobrazów: zaglądać do innej krainy jak przez wielkie okno.
Na Islandii prawie nie ma drzew, więc energie wciąż się przemieszczają: obrazują to szybkie i gwałtowne ruchy tancerek. Można zaryzykować stwierdzenie, że żywioły są z natury niespokojne – na scenie cały czas coś się dzieje. Przestrzeń jest nieustannie wypełniania przez życie. Obserwuję z zachwytem precyzyjne ruchy tancerek, a „pomalowana" światłem scena zabiera w krainę żarzącej się lawy, rozwidlających się fantazyjnie rzek, monumentalnych wodospadów, niemal nieustających wiatrów i lodu, który topnieje oraz przemieszcza się.
Wiola Jocz jako reżyserka oraz twórczyni kostiumów wydobywa w „Islandusie" całą poetyckość teatru tańca. Trzy pokolenia tancerek zabierają w podróż, która mogłaby się nie kończyć. Chcąc objechać wyspę samochodem, mamy do dyspozycji jedną drogę. Jej specyfikę opisał Kuba Witek w książce „Ring Road. Dookoła Islandii na rowerze". Doświadczył on trudów zmagania się z naturą, która rządzi się swoimi prawami. Zwrócił też uwagę na fakt, że dzięki temu, iż droga prowadzi wokół – można tę podróż zaczynać wciąż od nowa. Natomiast to, że podróż odbywał na rowerze pozwoliło mu fizycznie doświadczyć klimatu wyspy, błyskawicznie zmieniających się warunków atmosferycznych, ale też jej tajemniczego przyciągania.
Ze sceny podczas oglądania „Islandusa" nie pada ani jedno słowo. Wszystko pokazane jest za pomocą sugestywnego ruchu. Kreowane obrazy (zarówno solo, jak i w grupie) zostawiają bardzo duże pole do wyobraźni. Niesamowity klimat podkreśla muzyka. Kojarzy mi się z mieszanką dźwięków, skomponowanych przez Olafura Arnaldsa i Sigur Rós. Przeniknięta tajemniczością muzyka pozwala wczuć się w atmosferę jednoczesnej kontemplacji natury i fascynacji nią. Tancerki na scenie są jak żywioły: współistnieją. Ich obecność i sposób poruszania się stanowi doskonałą, wzajemną symbiozę. Brawo!
Pamiętam „Islandus" jako 20-minutową etiudę taneczną, zaprezentowaną podczas zielonogórskiego Move Festiwalu w 2023 r. Po dwóch latach niezwykłej pracy z tancerkami Wiola Jocz przygotowała naprawdę fantastyczne, pełnowymiarowe widowisko, podczas oglądania którego nieraz łzy stawały mi w oczach z zachwytu. Oddać wrażenia z podróży za pomocą ruchu, muzyki, świateł, kostiumów – to prawdziwa siła teatru!
„RAW", Grupa Projektowa Physical ArtHouse
Duchy, demony, duszyska
Wychodzą z nich i do nich wracają. Stają się nimi. Pod zwykłymi ubraniami kryje się mrok. Na zewnątrz widzimy jeszcze dżinsy, koszulę w kratę itp. Ale na scenie są to już demony – mroczne postaci w czarnych kostiumach – które zdają się mieszkać w ciałach bohaterów. Osób takich jak my.
Na scenie jest dużo dymu, a w jej prawym górnym rogu stoi coś w rodzaju stołu, zrobionego z metalowej klatki. Na nim dwa laptopy, przy nim dwie DJ-ki. Sceneria przypomina klub taneczny. Ale może być też wnętrzem czyjejś głowy. Można każdą z postaci (tancerzy), która wchodzi na scenę, potraktować jako osobne istnienie, ale też jako grupę czarnych myśli, które kłębią się pod czaszką.
Mam takie wrażenie, że „RAW" jest naturalną kontynuacją, ale też swego rodzaju konsekwencją poprzedniego spektaklu Physical ArtHouse pt. „Faded Black". Stopklatka: co by się stało, gdybyśmy podczas sceny tańca z widownią „zamrozili" w ruchu tańczących ludzi z „Faded black" i zajrzeli do ich głów. Radość mogłaby się w niektórych przypadkach okazać pozorna i po zdrapaniu maski uśmiechu u części osób ukazałyby się twarze depresji, lęków, traum itp. Zatrzymujemy „Faded black" i przyglądamy się niektórym osobom: powstaje „RAW". Takie mam skojarzenie.
W spektaklu „RAW" jest jak w filmie Sasnalów „Z daleka widok jest piękny". Dopiero po przyjrzeniu się z bliska widać „pęknięcia", ukryte rany, maskowany smutek. Z daleka każdy człowiek, jak każdy dom na wsi (choć nie tylko) będzie miał pewien standardowy wygląd. Wystarczy jednak chwila skupienia, zbliżenia się, chęci i uważności, żeby zacząć dostrzegać więcej. Zajrzeć za fasadę. „RAW" jako tytuł spektaklu to nazwa surowego pliku w fotografii cyfrowej, na którym zachowuje się jeszcze więcej szczegółów, niż na zwykłym formacie. Maksymalnie powiększając obraz można dostrzec detale i dokonać jeszcze bardziej precyzyjnej obróbki.
Piątka bohaterów spektaklu (w tych rolach Kalina Grupa-Spławska, Natalia Hass, Marek Zadłużny, Radosław Bajon, Gabriel Zaborniak) idzie do klubu potańczyć i zagłuszyć emocje. Ich ruchy są hipnotyzujące, ciałem w rytm transowej muzyki (muzyka: DJ Mayah) rządzą właśnie te nagromadzone emocje. Wydawać by się mogło, że tworzą wspólnotę, ale w tłumie można być nawet czasem jeszcze bardziej samotnym niż na co dzień – mocniej odczuwać odrębność. Scena jest nieustannie pełna dymu: światło wydobywa postaci, które stoją w blasku reflektorów i oparach „mgły", jakby wciąż (zarówno w grupie jak i solo) były odgrodzone od świata chmurami myśli, które nie dają im spokoju. To jednocześnie piękne i niepokojące obrazy.
Do tego jeszcze DJ-ka, która zwykle na imprezach podbija pozytywne emocje, zachęca do zabawy – tu jest jakby rewersem spodziewanych zachowań. Jak jakaś dziwna Pytia (swoją drogą: gra ją Iwa Pytiak!) czy Kasandra cytuje autentyczne wypowiedzi osób, zmagających się z kryzysem psychicznym. Nie przepowiada przyszłości, ale mówi o przeszłości, która ma na tę przyszłość bezpośrednie przełożenie. Tancerze są niemi, ona mówi za nich. Trochę jakby czytała z ruchu ich ciał, odurzona oparami mgły i potem tańczących. Cytowane teksty były zbierane metodą verbatim – techniką teatralną, która polega na tworzeniu przedstawienia na podstawie dosłownie zapisanych słów. Odpowiada więc jakby na swoiste wezwanie bohaterów, które sformułował raper Kukon w utworze „Czarne BMW" „Nie masz pojęcia, co czuję jak milczę/ nie masz pojęcia, co widzę jak krzyczę".
Jeśli rozejrzeć się wokół, niemal każdy toczy jakąś walkę, która na pierwszy rzut oka jest niewidoczna. Każdy na swój sposób zmaga się ze światem. Niektórzy przeżywają każdy dzień w sposób dramatyczny: ledwo funkcjonują, choć nie dają tego po sobie poznać. Physical ArtHouse w swoją choreografią budują narrację spektaklu sugestywnymi obrazami. Cierpienia jednostki, jej wewnętrznego drżenia i powolnego „rozpadu" można nie zauważyć. Natomiast „przytulenie" przez bliskich (jeśli się ich ma) może mieć dwojaki wymiar: fizyczny i mentalny. Niby jesteśmy wobec przyjaciół otwarci, ale czasem ciężko mówić o tym, co dzieje się naprawdę. Artyści zachęcają, żeby przyjrzeć się, zauważyć, zatrzymać się – żeby nie musieć po fakcie, jak w mickiewiczowskich „Dziadach" wywoływać duchów i ze strzępków tego, co przywołane, co zostało, dowiadywać się dopiero, co ktoś przeżywał.
Depresja najczęściej nie krzyczy. Czasem czyjaś obecność może być pierwszym krokiem do poszukiwania profesjonalnej pomocy. Ten spektakl mówi o tym w doskonały sposób: nienachalnie, a jednak zostawia widza z niezwykle istotną refleksją. Niesamowicie zrealizowana i istotny spektakl!
„Dziedziczenie", reż. Aleksandra Charabin, choreografia: Elżbieta Chowaniec, kostiumy: Wioletta Jocz, muzyka: Leszek Możdżer
Melodia ruchu
Czy da się połączyć taniec i muzykę na żywo, graną na... fortepianie? Oczywiście – szczególnie, jeśli między artystami wytworzy się specyficzna więź, szczególny rodzaj energii. Jeśli wspólne działania twórców będą ze sobą rezonować. Dokładnie to można zaobserwować w filmie „Dziedziczenie" w reż. Aleksandry Charabin, gdzie nastąpiła fuzja artystów Możdżer/Chowaniec & tancerze.
Rzadko mamy okazję oglądać proces tworzenia spektaklu. Widz w większości przypadków ma raczej mgliste pojęcie o tym, jak powstaje spektakl. Na co dzień nie myśli się o tym, ile czasu i energii trzeba poświęcić dla uzyskania konkretnego efektu. To nie są łatwe rzeczy. To nie jest też tanie efekciarstwo. Emocje płynące ze sceny powinny być autentyczne. Ale magię spektaklu teatralnego poprzedza proces tworzenia. Dla osiągnięcia tego efektu należy sięgnąć w głąb siebie.
Film Aleksandry Charabin jest zapisem tego procesu. To świadectwo tworzenia – jak z siebie, ze swojego ciała i przeżyć w nim zawartych pokazać światu skondensowane emocje. Organizm jest zapisem naszych doświadczeń – w „pamięci ciała" zapisuje się wszystko, co nam się przydarzyło. Emocje odkładają się w człowieku nawet w sposób nieświadomy. Ruch ma więc jakiś punkt wyjścia: temat, który tancerz odnajduje w sobie. Przefiltrowany przez daną osobę, tworzy sceniczną historię.
W filmie możemy obserwować budowanie narracji choreograficznej Elżbiety Chowaniec, która w pracy z tancerzami zaczyna od pojedynczych elementów, improwizacji, a potem przechodzi do budowania całości. Jest to zapis wrażeniowy, składający się z rozmów z choreografką oraz tancerzami, którzy biorą udział w procesie. Podstawą pracy są warsztaty i improwizacje, których zapis również możemy zobaczyć. Reżyserka zagląda do sali prób, ale spaceruje też ze wszystkimi osobami twórczymi, słuchając ich refleksji na temat udziału w tym procesie.
Twórcza praca w grupie, przebywanie ze sobą budują zaufanie. Do tego wszystkiego pojawia się muzyka na żywo. Leszek Możdżer mówi o tym, że jako muzyk dostał w tym wszystkim zadanie utrzymania napięcia i stworzenia swego rodzaju muzycznej narracji, która będzie współgrała z ruchem tancerzy. Dla wszystkich było to nowe, twórcze doświadczenie i eksperyment, który zdecydowanie się powiódł!
Dobrym przykładem tego, że nie myślimy o tym, jak spektakl wygląda z perspektywy artystów jest tekst Michaela Frayna „Czego nie widać" – widziałam go w realizacji Teatru Bagatela im. Tadeusza Boya-Żeleńskiego w Krakowie, w reżyserii Macieja Wojtyszko (prem. 15.09.2017 r.). To spektakl, który oglądamy od kulis: rozedrgana komedia, której akcja dzieje się błyskawicznie i pokazuje, jak wiele elementów składa się na efekt końcowy. Film Charabin jest spokojnym zapisem procesu, ale też pokazuje właśnie to, czego z perspektywy widza nie widać.
„Dziedziczenie" dokumentuje pracę z wrażliwością artystów: niezwykle delikatną materią. Mimo braku słów w samym spektaklu (którego fragmenty można zobaczyć w finale filmu) mamy swoistą „wielogłosowość" emocji. Mimo tego, że w dokumencie słuchamy wypowiedzi twórców, pokazuje on także, że w sposób niewerbalny również można przekazać sporo, a czasem nawet więcej niż za pomocą słów. Wydaje się to oczywiste, ale ciekawostką jest fakt, że przecież wszystko zaczyna się od słów, ostatecznie jednak na scenie mamy „jedynie" fantastyczne połączenie tańca i muzyki. Przy tworzeniu spektaklu tancerze i muzyk też zaczynają od rozmowy, co przekładają potem na konkretny ruch i dźwięk. Potem widzowie w głowach przekładają sobie na słowa to, co widzą w spektaklu. Następuje sprzężenie zwrotne: słowa – ruch + muzyka – słowa.
Film Charabin to ciekawy zapis niezwykłej podróży, jaką odbywają twórcy z pozornie różnych światów. Tworząc muszą poszukać nie tylko w sobie – wsłuchać się nie tylko w siebie, ale też w innych.
Świebodziński festiwal „TAŃCZ.MY" to nie tylko spektakle, ale też warsztaty, krótkie formy choreograficzne oraz rozmowa z twórcami filmu. To seria przepięknych zdarzeń teatru tańca – dzięki temu festiwalowi można odkryć teatr tańca dla siebie w różnych jego aspektach. Już czekam zatem z radością na przyszłoroczną edycję, na którą szczerze zapraszam wszystkich miłośników teatru tańca (i nie tylko)!