Siła banalnej miłości

"Rzecz o banalności miłości" - reż. Feliks Falk - Teatr Telewizji

Życie pisze scenariusze, jakich żaden zawodowy wyrobnik pióra by nie wymyślił. Stawia także pytania, na które po dziesiątkach lat trudno znaleźć odpowiedź, lecz potrzeba zrozumienia ludzkich losów każe je zadawać bezustannie. Zwłaszcza pisarzom z rodzin dotkniętych kataklizmem nazizmu.

Sabina Sosnowska, urodzona w Monachium w 1948 roku, znana jest jako izraelska pisarka Savyon Liebrecht. Jej matka i ojciec byli jedynymi, z obydwu liczących po kilkadziesiąt osób rodzin żydowskich mieszkających w Polsce, ocalałymi z zagłady. Poznali się już po wojnie i przez Niemcy wyjechali do Izraela. Pisarka dorastała w domu, w którym nie mówiło się o dziadkach, wujach, ciotkach, kuzynach, co tym skuteczniej uruchamiało wyobraźnię jedynaczki wychowanej w cieniu Holokaustu. Dorastanie w państwie powstałym jako Ziemia Obiecana dla Żydów, które nie uchroniło się od nacjonalizmu i agresji wobec sąsiadów, w ludziach jej pokolenia budziło bunt i krytycyzm, a nade wszystko potrzebę zadawania istotnych pytań o kondycję ludzką.

Liebrecht w swej twórczości - pisze opowiadania i dramaty coraz bardziej znane w Europie - poświęca uwagę kobietom naznaczonym przez wydarzenia, na które nie miały wpływu, a musiały im stawić czoło. Hannah Arendt, niemiecka Żydówka, jedna z najwybitniejszych intelektualistek powojennych, pierwsza kobieta zaproszona jako wykładowca do Princenton, prowadząca przez lata wykłady na licznych uniwersytetach amerykańskich i europejskich, stała się bohaterką sztuki O banalności miłości. Tytuł świadomie przywołuje jedną z jej najsłynniejszych i zarazem najbardziej atakowanych książek "Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła". Jako sprawozdawczyni procesu niemieckiego zbrodniarza w 1961 roku, autorka fundamentalnej pracy "Korzenie totalitaryzmu" poświęconej analizie nazizmu i komunizmu, napisała wiele rzeczy, które zbulwersowały zwłaszcza Żydów w Izraelu i w Ameryce. Mianowicie postawiła tezę, że Eichmann nie był potworem ani psychopatą, lecz całkowicie normalnym człowiekiem posłusznie wykonującym rozkazy. Powiedziała - ni mniej, ni więcej - że zło może uczynić każdy, jeśli "zapomni" o empatii i człowieczeństwie. Podkreśliła też fakt, że bez pomocy policji żydowskiej wielu krajów, która nie tylko przygotowywała listy osób, lecz także pomagała ludzi dostarczać w odpowiednie miejsce i w ustalonej liczbie, skala zbrodni nazistowskich nie mogłaby być aż tak ogromna. Chłodny tok wywodu i przytoczone argumenty wywołały oskarżenie Arendt o nonszalancję, brak miłości do narodu żydowskiego (szczególnie w Izraelu, budującym swą państwowość i tożsamość), sprzyjanie wrogom itd. Na nic się zdały jej wyjaśnienia, że nie kocha żadnego narodu, ani żydowskiego, ani niemieckiego czy francuskiego, tylko jeśli już, to kocha poszczególne osoby. Wyklinali ją syjoniści różnych organizacji i rabini w synagogach.

W sztuce Liebrecht poznamy ją kilka miesięcy przed śmiercią w 1975 roku w jej nowojorskim mieszkaniu przy Riverside Drive jako wybitną teoretyczkę polityki, panią profesor udzielającą wywiadu studentom uniwersytetu w Palestynie (dojrzałą Arendt gra przekonująco Teresa Budzisz-Krzyżanowska). Postanowiła z tej okazji wyjaśnić wiele nieporozumień, jakie narosły wokół jej prac, choć opinię publiczną znacznie bardziej interesuje, ujawniony po wielu latach, jej związek z Martinem Heideggerem, jednym z najwybitniejszych umysłów, który zrewolucjonizował współczesną filozofię, ale też sprzyjał nazistom. W kilku retrospekcjach poznamy historię tego romansu, choć lepiej byłoby powiedzieć duchowego związku i uzależnienia od siebie dwojga słynnych filozofów, trwającego do ich śmierci; Heidegger, choć starszy od Hanny o lat siedemnaście, przeżył ją o pół roku.

Z nowojorskiego apartamentu przenosimy się do Marburga, jest jesień 1924 roku. Osiemnastoletnia studentka filozofii, urodzona w Hanowerze, wychowana w Królewcu, stolicy Prus Wschodnich, gdzie Immanuel Kant spędził całe życie, została słuchaczką kursu Martina Heideggera, młodego profesora, błyskotliwego mówcy, przyciągającego tłumy nowatorskim podejściem do kwestii egzystencjalnych i szczególnym, wykreowanym językiem pełnym metafor, jakiego nie używali dotychczas uczeni filozofowie. Jego książka "Bycie i czas", którą właśnie pisze, sformułuje kluczowe zagadnienia współczesnej filozofii, nie tylko egzystencjalistycznej. Nietrudno się domyślić, że dwoje utalentowanych i inteligentnych ludzi zakochuje się w sobie z wzajemnością.

Trzydziestopięcioletni profesor ma żonę i dwóch synów, bezpieczne i ułożone życie, relacja z Hanną to spotkanie namiętności i fascynacja erotyczna, dopełniona jej egzotyczna urodą, ale także silna więź duchowa. Młodziutka studentka z uwielbieniem pochłania jego prace, dyskutuje jak równy z równym, lecz nie zapomina stale podkreślać jego genialno-ści. Sama, osierocona w wieku siedmiu lat, odnajduje w nim po części ojca, po części patrona, fascynującego przewodnika po świecie filozofii i literatury oraz pierwszego kochanka. Choć nie jest naiwna, pozwala się kształtować, ale nie znajduje w ukochanym równorzędnego partnera, on ustawi tę relację jako mistrz-uczeń, używając, jeśli zechce, manipulacji, kłamstw czy wykrętów. Nie zaryzykuje dla niej rozwodu, czyli skandalu. Więcej, wyśle ją do Heidelbergu, by doktorat napisała u Karla Jaspersa, co odsunie podejrzenia o nieobyczajne zachowanie i nie zakłóci rytmu spokojnej pracy oraz przelotnych miłostek z innymi studentkami.

Jednak nie to ich poróżni najbardziej, lecz jego stosunek do narodowych socjalistów i Hitlera, którego filozof (!) wielbi i wierzy w jego zbawczą dla narodu siłę. W sprawie antysemityzmu zgadza się ze swoją żoną Elfriede, więc nic nie przeszkadza mu wygłaszać przemówień na zjazdach partii (co robi od 1931 roku) i w 1933 roku, po dojściu Fuhrera do władzy, zapisać się do NSDAP (składki członkowskie płacił do 1945 roku). Hannah, choć mieszka w Heidelbergu, potem z pierwszym mężem, kolegą ze studiów, w Berlinie, kocha Martina mimo wszystko. Podświadomie nie chce przyjąć do wiadomości, że ten fascynujący mężczyzna, geniusz filozofii jest słabym człowiekiem rozkochanym w niemieckim romantyzmie i władzy. On w kwietniu 1933 roku zostaje rektorem Uniwersytetu we Fryburgu i wydaje zakaz wstępu w mury uczelni Edmundowi Husserlowi, swojemu promotorowi i przyjacielowi, dzięki któremu objął w tym mieście katedrę filozofii - bo jest Żydem. Aktywnie współpracuje z gestapo, denuncjując kilku swoich kolegów za odstępstwo od nazistowskiej ideologii, rok później podaje się do dymisji z pełnionej funkcji.

Arendt w 1933 roku jako Żydówka emigruje do Paryża, a w roku 1941 z drugim mężem, niemieckim komunistą Heinrichem Bluecherem, wyjeżdża do Nowego Jorku, gdzie odnajdzie swoje miejsce na ziemi. Niemniej do końca życia będzie walczyć o uznanie dla Heideggera, minimalizować jego akces do nazistów, obarczając winą za to jego żonę, nawet gdy już poznała kompromitujące dokumenty, które podpisał. Będzie redagować tłumaczenia jego prac, wysyłać mu życzenia i kwiaty na urodziny i spotykać się niemal za każdym pobytem w Europie, gdzie bywa zapraszana jako członkini komisji opracowującej zaginione dzieła żydowskiej kultury i wykładowczyni wielu uniwersytetów. Niestety, szanowny profesor, choć dostał po wojnie zakaz nauczania, z niczego się nie chce tłumaczyć ani za nic przepraszać. Z trudem też przychodzi mu uznanie rosnącej wielkości i popularności Hanny, wprawdzie sam wysyła jej systematycznie swoje dzieła, to przysyłanych przez nią nie kwituje podziękowaniem, nie mówiąc o słowach uznania. Potrafi milczeć przez miesiące i lata, ale gdy trzeba dla podratowania domowego budżetu sprzedać rękopisy, znajduje ją błyskawicznie i bez skrupułów obarcza zleceniami negocjacji w sprawie ceny w różnych instytucjach. Ona ma być zawsze uczennicą, on mistrzem, tym bardziej że ona nadal kocha filozofię, fascynuje się niemiecką literaturą i jego pracami. Te lektury ją ukształtowały i już nic nie może tego zmienić; Niemcy to jej dziedzictwo, sposób myślenia i wrażliwość, kompleksy i duma, zaślepienie i niezależność, opoka bytu i krwawiąca rana. A w tym wszystkim mężczyzna, który ją ukształtował jako intelektualistkę i filozofa, któremu wierzyła i którego kochała, aż do końca swoich dni nie potrafiła się od jego wpływu uwolnić albo też nie mogła się uwolnić od myśli, że ona jedna mogłaby go słabego, zagubionego ochronić, wytłumaczyć. Przedziwne splątanie uczuć i dumy, niezależności z uległością, jakby wszystkie okropności emigracji, przejścia w obozie pracy we Francji, ucieczka do Stanów nie mogły zetrzeć uczuć uwielbienia i wdzięczności wobec pierwszego mężczyzny, który zawładnął jej sercem i umysłem, by je sobie całkowicie podporządkować. Tragiczne i prawdziwe, smutne i poruszające uczucia ludzi, a wybitnych tym bardziej, błądzą nie tylko wokół erotyki i serdeczności, lecz także wokół czegoś, co nazywa się więzią duchową, powinowactwem z wyboru i co bywa silniejsze niekiedy niż więzy krwi.

Przedstawienie Feliksa Falka jest klarowne i poruszające przede wszystkim dzięki niebywałej roli Agnieszki Grochowskiej jako młodej Hanny Arendt. Prezentuje ona nie tylko urodę i wdzięk, lecz także coś bardzo ujmującego i szlachetnego w sposobie bycia, naturalną godność i prawdę przeżyć, których nie musi grać. Wystarczy, że jest, by te rzadkie cechy kobiety pojawiły się wraz z nią na ekranie. Jej Hannah jest rozczulająco młodzieńcza i naiwna, gdy speszona patrzy na swego profesora w wynajętym na chwilę mieszkanku przyjaciela. Potrafi być też oburzona, gdy Martin jej nie poznał na uczelni, a jednocześnie pragnąc tak bardzo znaleźć się w jego ramionach, chwilę później "wierzy" w jego pokrętne tłumaczenia. Ale w scenie, gdy profesorowi wymknęło się słówko "mały Żydek", potrafi być stanowcza i dumna, potrafi go wykpić i dopiec, uzmysłowić mu, że w takim razie ona jest "małą Żydóweczką", czyli nikim. Oczywiście on się mityguje, nie to chciał powiedzieć, ale zrozumiał jej oburzenie doskonale. Martin, Piotr Adamczyk, z wdziękiem kłamie i z jeszcze większym wdziękiem ją zdobywa, by w kolejnej sekwencji przerazić nas swoim faszystowskim przemówieniem, jakie wygłosił, obejmując funkcję rektora. W sztuce, jak w życiu, oboje spotykają się po wojnie, we Fryburgu w 1950 roku, i w tych scenach postarzałego, sześćdziesięcioletniego Heideggera gra Andrzej Grabowski. Poniekąd słusznie został obsadzony "po warunkach", bo jak mówią doświadczeni Żydzi: człowiek po czterdziestce odpowiada za swoją twarz. Tym razem jest to fizjonomia prostego chłopa, którym z urodzenia był pan filozof, człowieka przegranego i na tyle zadufanego we własnej wielkości, że za nic się nie przyzna do błędu, winy, więc tym bardziej nie wypowie słowa przepraszam.

Savyon Liebrecht, korzystając z licentia poetka, wprowadza tu jeszcze jeden ważny motyw za sprawą młodego doktoranta przeprowadzającego wywiad z Hanną Arendt. Michael okaże się synem jej przyjaciela z lat młodości, Rafaela Mendelsona, od którego "pożyczała" domek na spotkania z Martinem. Jego nazwisko jest czytelną aluzją do Mojżesza Mendelssohna, jednego z największych intelektualistów żydowskich XVIII wieku, zwanego "niemieckim Sokratesem". Autorka w ten sposób przywołuje bardzo ważną kwestię nieodwzajemnionej miłości Żydów do Niemców, która stanowiła przewodni motyw splątanej historii obu narodów przez trzysta lat, od niemieckiego oświecenia po czasy Hitlera. Michael odkrył wielką miłość ojca, gdy jego korespondencję i dziennik z lat studiów odnalazł po jego śmierci. Chciał poznać kobietę, która zaważyła na losach ojca, który został "przez nią" aresztowany przez gestapo, co niezupełnie okazuje się prawdą; gdy ją aresztowano w lipcu 1933 roku, w czasie rewizji jej mieszkania odkryto adresy znajomych, których też aresztowano. Michael (dobry Marcin Hycnar) przede wszystkim chce zrozumieć powód, jego zdaniem całkowicie irracjonalny, fascynacji niemieckich Żydów kulturą i filozofią Niemiec. Wychował się w Izraelu, ale jego rodzice co czwartek urządzali spotkania niemieckich Żydów, którzy słuchali niemieckiej muzyki - Bacha, Beethovena, Schuberta, Haendla, Mozarta, Brahmsa, dyskutowali o dziełach Goethego, Schillera, Mannów, Brechta i filozofowali w oparciu o prace Marksa, Nietzchego, Husserla, Jaspersa, Heideggera, słowem, bez niemieckiej kultury i filozofii nie byli w stanie żyć. Jakby nie byli zdolni rozumieć świata poza językiem niemieckim. I to jest chyba najważniejsze, najbardziej paradoksalne przesłanie sztuki polskiej Żydówki wychowanej w Izraelu, która zadaje ważne pytania, by zrozumieć otaczający ją świat, którego dzisiejsze konflikty zapisała historia wielu pokoleń.

Elżbieta Baniewicz
Twórczość
17 kwietnia 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia