Skąpiec po orgii

"Skąpiec" - reż. Ewelina Marciniak - Teatr Polski im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy

W spektaklu Eweliny Marciniak, będącym jedną z ostatnich premier Teatru Polskiego w Bydgoszczy, „Skąpiec” Moliera zmienia się nie do poznania. Nie tylko dlatego, że jego tekst został napisany od nowa przez Michała Buszewicza. Punktem wyjścia twórców przedstawienia jest przywołany programie cytat z Jeana Baudrillarda, opisujący współczesność jako krajobraz po orgii, w której kotłowały się i dewaluowały znaki, wartości i znaczenia.

Dlatego jeden z najważniejszych elementów świetnej scenografii Katarzyny Borkowskiej stanowi ogromne kłębowisko kołder i poduszek – i dlatego większość postaci paraduje prawie nago, za to w sfatygowanych do granic możliwości barokowych perukach. Świat, który pokazywał Molier, został odarty z ozdób i konwenansów. Pozostała w nim tylko nagusieńka miłość do pieniędzy. Gromadka antypatycznych postaci na przemian walczy ze sobą i kopuluje – bo, jak pokazuje historia Marianny, ciało również może być towarem, który można posiadać i eksploatować.

Dużo tu świetnych scen i pomysłów. Uwagę zwraca już przestrzeń gry – wąska i długa, otoczona z dwóch stron rzędami widowni, maksymalizująca kontakt odbiorcy z aktorem (a to w bydgoskim „Skąpcu" ważny element – dużo tu zaczepiania widzów). Trudno zapomnieć wejście zjawiskowej Małgorzaty Witkowskiej w roli Frozyny (tu nie tyle swatki, co stręczycielki) – aż kipi prowokacyjną energią, najpierw uwodząc, a potem pogardliwie odpychając widzów. W pamięci zostaje też złośliwy błysk w oku Joanny Drozdy, wciąż wirtuozersko grającej na krawędzi między swoją postacią (dopiero uczącą się reguł brutalnej gry Marianną) i personą aktorki zawadiacko prowokującej widzów. Pamięta się pięknie powykręcane pozy udających przed obliczem ojca beztroskę, ale faktycznie drżących ze strachu Kleanta (Maciej Pesta) i Elizy (Julia Wyszyńska). Pamięta się biednego Strzałkę (Marcin Zawodziński) – tu postać kluczową, bo jego ciągłe pedałowanie na rowerku treningowym dostarcza prądu teatralnym reflektorom. Kiedy przestanie pedałować, spektakl będzie musiał się skończyć. Pamięta się muzykę Tomasza Wódkiewicza, świetnie bawiącą się nawiązaniami do baroku.

Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że po bydgoskim „Skąpcu" w głowie pozostają głównie efektowne, wyraziste pomysły, a nie spektakl jako całość. W przykuwającym uwagę opakowaniu kryje się bowiem chyba mniej, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Wyrazisty i niezbyt odkrywczy morał (mówiący, że pieniądz bardzo deprawuje, a w konsumpcjonizmie im kto więcej zje, tym głodniejszy) zrównuje ze sobą wszystkie postaci. A skoro myślą i działają identycznie, to konflikty z Molierowskiej fabuły stają się nieciekawe i przewidywalne. Żeby tę przewidywalność przezwyciężyć, spektakl mnoży efektowne zagrania. Niektóre robią spore wrażenie, ale inne (a jest ich bardzo dużo) są przede wszystkim jaskrawymi ozdobnikami. W teatralnym tu i teraz mocno przykuwają uwagę, ale po wyjściu na zewnątrz niepokojąco szybko bledną. Cały problem chyba w tym, że bydgoski „Skąpiec" nie do końca wie, w którą pójść stronę – czy pozostać przy w miarę wiernej adaptacji fabuły Moliera, czy zbudować bezczelny, przekorny performans, który ją obala. Rozwiązanie kompromisowe miejscami szwankuje.

Paweł Schreiber
Magazyn Menażeria
21 stycznia 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia