Skarpetka perkusisty

"Super Susan" - reż. Marcin Bortkiewicz - Teatr Kamienica w Warszawie

Jeśli smaki wszystkich dań scenicznych teatru Emiliana Kamińskiego "Kamienica" są godne smaków napisanego przez Petera Quiltera, a przez Ewę Kasprzyk granego monodramu "Super Susan" - Kamińskiemu nie wolno się wahać. Niech jutro, najlepiej dziś złoży w urzędzie petycję o nadanie "Kamienicy" imienia Ruperta Murdocha

Rzecz jasna, jak w każdym układzie typu: instytucja plus jej patron - także w przypadku ansamblu Kamińskiego nie chodzi o trywialnie spektakularny znak równości. Przecież nikt nie twierdzi, że uczniowie podstawówki im. Jana Kochanowskiego piszą na klasówkach z polskiego wiersze porównywalne z "Trenami". Nie jest tak, że mali chemicy co tydzień dorzucają do tablicy Mendelejewa nowy pierwiastek tylko dlatego, że patronka gimnazjum to Maria Skłodowska-Curie, ani tak, że młodzi fizycy z liceum okraszonego płaskorzeźbą głowy Alberta Einsteina - miesiąc w miesiąc ogłaszają świeże wersje Szczególnej Teorii Względności. Chodzi o coś innego, maleńkiego - o coś, co jest na samym dnie. O sedno, o zasadę pierwszą, o pestkę, o impuls, od którego wszystko się zaczyna.

Co jest pestką "Super Susan"? Głęboka myśl, że widz nie lubi wysilać oka, ucha i głowy, ergo - zawsze najlepiej smakuje mu biesiadny banał w ekskluzywnym wykonaniu. I tyle niech na razie wystarczy. A co odkryli niektórzy prasowi generałowie medialnego imperium Murdocha? Jaką pestkę? Zdjęcie urwanej przez minę nogi szeregowca. Kronika orgazmów znanej śpiewaczki. Reportaż z podglądania gołej d... milionera na wyspie bezludnej. Relacja z podsłuchanej rozmowy telefonicznej porwanej dziewczynki. Opis zapachu skarpetki legendarnego perkusisty, od jego sprzątaczki kupionej za milion. Katalogi rozwodów, przekrętów, afer na drabinie celebrytów. Oczywiście, mocy nawet jeśli nie tych, to miliona podobnych pereł medialnych generałowie Murdocha nie musieli odkrywać - ona jest stara jak ludzkość, niczym fraza "chleba i igrzysk". Wystarczyło, że przetkali dziurki od klucza w cudzych drzwiach. Zamiłowanie tłumów do mięsa, zwłaszcza zakazanego, zrobiło resztę. Przy czym radochę sprawia tłumom tyleż niezdrowe, na podglądaniu wyhodowane podniecenie, co banalność podglądanego mięsa - łatwizna w jego odbiorze. Monodram "Super Susan" to dokładnie to.

Niebywała jest biesiadna trywialność zdań Quiltera. Jakby tego mało było, Quilter maniakalnie, uparcie, z wytrwałością zapiekłego benedyktyna szalenie dowcipny chce być non stop. Przez cały seans więc nie ma zdań - są wice. Dziesiątki, setki - ogień ciągły wiców. Grana przez Kasprzyk Susan od pierwszej minuty jest w istocie tą cioteczką upiorną, co ją każdy z nas zna, ciotuchną-jajcarą, która na imprezach rodzinnych gdacze średnio 500 dowcipów, a każdy głupszy od poprzedniego. I nie ma zmiłuj się - dlatego zgromadzeni za stołem wujowie niezmiennie wybierają alkoholizm studzienny, gdyż tylko on szybko i skutecznie wyłącza uszy.

Szczęśliwi wujowie, szczęśliwi, bo zawsze blisko ocalającego szkła! A ja? Byłem nieprzygotowany! Ja, stary lis, na oglądanie "Super Susan" polazłem z pustą kieszenią! Kompromitacja! Musiałem spowiedzi Susan, odbywającej sentymentalną podróż do Australii, gdzie 30 lat temu figlowała z koleżankami - do końca wysłuchać z tragicznie pełną świadomością. Musiałem przełknąć 500 przaśnych, iście bawarskich wiców o seksie, rodzinie, facetach, drinkach, piersiach i rewizjach osobistych. Musiałem o suchym gardle przetrwać tę godzinę i czterdzieści minut snującą się łatwiznę semantyczno-stylistycznej skarpetki perkusisty, a także marudzenie Kasprzyk oraz absolutny brak reżyserii. Widać Marcin Bortkiewicz, wiedząc, co ma wystawić, na każdej próbie tropem szczęśliwych wujów szedł ostro. I ja mu się nie dziwię.

Nie dziwię się też owacji, którą rodacy zgotowali biesiadzie. Też bym szalał, gdybym dostał to, co mi do szczęścia potrzebne. A Kamiński niech spieszy się z petycją. Gazety, telewizje, radiowe stacje... Tak, niech się spieszy, bo kolejka chętnych do bycia duchowym podopiecznym Murdocha jest w ojczyźnie długa. I rośnie.

Paweł Głowacki
Dziennik Polski
26 lipca 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia