Skorupy i marazm na krańcu świata

„Ewa ze swych zgliszcz" - aut. Ananda Devi – Wydawnictwo w Podwórku sp.j.

Rozpęd cywilizacyjnego rozwoju, kierowanego wonią pieniądza, rozkoszą uznania i wpływów, sprawia, że przestrzeń ludzkiego życia często okazuje się przekształcać w przestrzeń mechanicznej produkcji, narzucając coraz agresywniejsze tempo oraz wymagania, za którymi nie każdy jest w stanie nadążyć.

Nie każdemu udaje się wytrwać w ciągłym biegu. Nie każdy wygrywa w wyścigu. Nie każdy ma tyle szczęścia. Upadki, niespełnione oraz przebite jak balonik ambicje, indyferentyzm, nieporadność, rezygnacja, toksyczność relacji, rutyna pracy, nieskończony cykl obowiązków, problemy zawodowe, finansowe, zdrowotne – to tylko mała część trudów rodzących poczucie społecznego zawodu oraz kulturowego sceptycyzmu. Przekonania, że skoro człowiek jest ułomny, to mega-metropolie i mega-narody, będą też mega-ułomne – że postęp cywilizacyjny oznacza tylko ograniczenie wolności, namnożenie patologii, zgnilizny oraz zapanowanie egzystencjalnej szarości.

Nic zatem dziwnego, że z tego fatalistycznego przekonania rodzi się często fantazyjna miłość do beztroskich, wielokolorowych tropików – boskich wysp na obrzeżu świata. „Ewa ze swych zgliszcz", powieść autorstwa Anandy Devi, burzy ten mit utopijnych „krain poza światem", pokazując, że człowiek jest złożony i strudzony niezależenie od szerokości geograficznej, że zawsze jest kimś więcej, niż uśmiechem z wakacyjnej pocztówki.

Autorka wprowadza czytelnika w objęcia słonecznego Mauritiusa do Troumaron – biednej mieściny zapomnianych oraz wyklętych z udziału w historii. Uderzająca jest namacalność klimatu, cielesna dosłowność, od której aż czuć uliczny brud, kurz, zapach alkoholu, słoną lepkość potu, poczucie wszechobecnego marazmu, wyniszczającego wszystkich i każdego z osobna. Obrazy skonfliktowanego Troumaron obnażają płytkość turystycznego poznania, a zarazem kuszą nastrojem, wyłaniającym niejednoznaczne piękno i dramat ludzi spoza centrum. To kuszenie odsłaniające nieoczekiwane pokłady głębi, kuszenie niedoskonałością rozgrzanego ciała, zroszonego światłem nocnych latarni, bliższego zatem wieczornym wdziękom ulicznej prostytutki, niż plastikowym obrazkom spośród pierwszych wyników googlowskiej wyszukiwarki.

Nie jest to powieść intelektualna, rozpatrująca problem człowieka poprzez zawiłe konteksty filozoficzno-religijne, lecz poetyckie wejrzenie we wnętrza czwórki bohaterów. Ewa, Savita, Sad, Clélio – to młodzież z nizin, utkwiona między dziecięcością a światem dorosłych w nieistotnym „kraju-mrówce". Zaczepieni między skłóconymi stanami społecznymi, wzrastający pośród patologii, zdają się skazani na trwanie w biedzie oraz niespełnieniu – a jednak każdy podejmuje próbę zapanowania nad sobą – wyzwanie bycia. W zagmatwanych relacjach z sobą i ze światem prowadzą skrytą walkę o własne istnienie. Nie jest to zadanie oczywiste ani bezbolesne. Każda postać ma swój knebel, swoją skorupę, która odgradza ją i chroni zarazem od innych. Każdy z nich jest tak blisko, a zarazem tak odległy. Każdy powoli się łamie.

Ewa pozbawiająca siebie ciała, penetrowana uprzedmiotawiającymi spojrzeniami całej okolicy, poszukująca zbawienia, utykająca, ale krocząca naprzód drogą odważnych decyzji; Savita pragnąca uratować się poprzez ratowanie innych oraz odciśnięcie siebie w Drugim; niespełniony Sadiq, rozdarty między wersami Rimbauda a prymitywnością ulicznych band, człowiek skradzionych i nieoryginalnych słów, skazany na banalność niezdecydowanego „między", banalność nieprzynależenia ani tu, ani tam; Clélio sfrustrowany, rozmawiający chętniej ze zmarłymi niż z żywymi, owładnięty gniewem i pragnący czuć, nieustannie buntujący się, ale bez zrozumienia dlaczego oraz przeciw czemu – czy w tym pustym świecie, w tej pustej krainie, pod skorupami tych osób także kryje się pustka? Czym byliby bez skorup? Czy zwycięzcą tego pojedynku stanie się zewnętrzność, narzucony przez innych obraz i nieautentyczność? Czy zdążą oni uciec z samych siebie? Czy unikną zmiażdżenia?

Ananda Devi za pomocą refleksyjnych monologów buduje barwne i wewnętrznie spójne postacie. Wydają się tak bliskie, że niemal można ich dotknąć, poczuć ich zapach, ich pot, natłok buzujących hormonów, a pomimo uderzającego pierwiastka cielesności, często uciekają one w niedostępność, wymazują swoją obecność. To historia drobnych czynów, osobistych i medialnie niewidocznych zmagań, historia chwytająca za serce, dotkliwa, czasem wręcz bolesna, nasączona w równej mierze słodyczą istnienia oraz dymnymi kłębami powoli wypalanego cierpienia.

Skupienie na poetyckości języka sprawiło, iż każdy z bohaterów, choć odmienny w budowie emocjonalnej i w użytym słowie, mówi w sposób podobny. Nawet w agresywnym stężeniu Clélio tkwi coś z wrażliwego, lirycznego, czego z trudem moglibyśmy oczekiwać po tak wybuchowym, wiecznie rozwścieczonym charakterze. Zastosowane ujednolicenie poetyckie możemy jednak tłumaczyć przyjętą konwencją, aurą słonecznej, zaśmieconej wyspy, pełnej przepoconych t-shirtów, która spaja i wydala wszystkich. Ostatecznie ten styl sprawdza się, nie drażni, nie odciąga uwagi, nie odtrąca, tylko uwypukla intymne układy przeżyć każdej z postaci. „Ewa ze swych zgliszcz" to obezwładniająca powieść pełna celnych spostrzeżeń, pozbawiona przemądrzałego napuszczenia oraz silenia się na prawienie oświeconych „mądrości". To książka autentyczności, a nie zadufanej, quasi-intelektualnej masturbacji. Im dłużej się myśli o dziele Anandy Devi, tym bardziej się ono podoba, tym bardziej wciąga w taniec tropików obnażonych.

Szczególnie imponuje inteligentne wykorzystanie postaci trzeciego planu, Ojca Ewy, Nauczyciela, Inspektora Policji, Adwokatki. Dzięki nim Ananda Devi unika pułapki fatalizmu i jedno-wymiarowości. Nie jest to dzieło jednoznaczne. Nie jest to odezwa przeciw „zawsze złym", przeciwko mężczyznom czy nieambitnym społecznościom z krańca świata, z których „nie można uciec", na które „jest się ostatecznie skazanym". Autorka nie sprowadza powieści do prostych tez, nie popada też w myślenie depresyjne, banalnie negujące wartość życia przez wzgląd na otaczające zło oraz absurd.

Dzieło maurytyjskiej pisarki zostało przetłumaczone oraz opatrzone kończącym komentarzem „Blokowisko na wulkanie" przez Krzysztofa Jarosza, dzięki któremu czytelnik może zapoznać się z postacią autorki oraz kulturową specyfiką Mauritiusa. Jest także bogato wyposażone w wyjaśnienia poszczególnych terminów czy fragmentów z języka kreolskiego. Wszystko to składa się na satysfakcjonującą i pamiętną lekturę, wyrywającą z myślenia stereotypowego, utożsamiającego wyspy wyłącznie z czystą wodą, plażą, palmą oraz uśmiechami bujających biodrami tancerek.

Tak jak nie można zrozumieć wewnętrznego systemu każdego człowieka ani docenić zawartego w nim piękna, będąc ślepym na jego ułomności i wady, na trudy niepowtarzalnej drogi, tak samo niepodobna umiłować narodów, bez zrozumienia ich problemów. W przeciwnym razie „miłość" okazuje się zaledwie sztucznym, fałszywym kaprysem, związanym bardziej z własnymi pragnieniami, niż z realnym kontaktem z Drugim. Staje się kolejną, oddzielającą od innych skorupą.

„Ewa ze swych zgliszcz" wyrywa się skorupie. Wykracza ku przyszłości. Nic jej nie zatrzyma.

Jan Królewski
Dziennik Teatralny Warszawa
4 kwietnia 2022
Portrety
Ananda Devi

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...