Skradziona śmierć

"Starucha" - reż. Igor Gorzkowski - Teatr Ochoty w Warszawie

Myślałem, że o oberiutach, przedwojennych radzieckich surrealistach i absurdystach, już wszyscy zapomnieli. A przecież w latach 90. była na nich bardzo poważna moda literacka i teatralna

Odkrywaliśmy teksty Charmsa, Zabołockiego, Wiedeńskiego i Waginowa, fascynowały nas artystyczne fanfaronady podszyte strachem, głodem i śmiercią. Na punkcie Daniiła Charmsa zwariowało paru polskich młodych wówczas reżyserów (Szkotak, Czuj, Jakubik), choć palma pierwszeństwa w odkryciu jego najgłośniejszej sztuki "Elżbiety Barn" należy się Andrzejowi Rozhinowi, twórcy światowej prapremiery z roku 1966.

Oberiutów miał w swoim repertuarze nawet zakopiański Teatr Witkacego. Dzisiaj Igor Gor2kowski wraca do "Staruchy", najsłynniejszego opowiadania Charmsa. I są w jego spektaklu wszystkie elementy typowe dla inscenizacji oberiuckich: klaustrofobiczna przestrzeń, slapstickowe gagi, niepewność, co bardziej absurdalne: język czy rzeczywistość. Także duszna, ale nigdy nie pokazana wprost stalinowska atmosfera.

Na scenie szafa, która staje się pokojem sąsiada, skrzynia, puste framugi drzwi i pianino, przy którym siedzi taper wygrywający nerwowe dźwięki. Dom staje się ulicą, ulica - pociągiem. Bohater, pisarz planujący powieść o cudotwórcy, który z rozmysłem nie czyni żadnych cudów, gnieździ się w komunałce z innymi artystami, pijakami i wariatami. Pewnego dnia wchodzi do jego pokoju spotkana na podwórku starucha Kostucha, mówi "religijny" wiersz Charmsa: "To jest Tym, Tamto jest Tamtym..." i umiera. Trupa nie sposób się pozbyć. Wkrada się szaleństwo. Głód, sen, mania prześladowcza. Jest wódka, byle jaka miłość, pustka po Bogu. Czas wariuje: stoi w miejscu albo gwałtownie przyspiesza. I bohater Charmsa rozumie, że to nie starucha umarła, ale on.

Cały spektakl oswaja naszą świadomość z rozpadem, końcem i nicością. Każda postać wnosi inny poziom świadomości, grając w innej konwencji: Adam Ferencyjako sąsiad Sarkedron Michajłowicz jest rubaszny i rodzajowy, Wiktoria Gorodeckaja jako paniusia z kolejki wnosi ton natchnionej naiwności i bezinteresownego miłosnego oddania. Anna Sroka jest staruchą mimem, Bartłomiej Bobrowski aktorem transformistą, który gra szurniętego artystę z trójdzielną jaźnią.

Gorzkowski dał im w ręce kapitalną adaptację - winkrustował w opowiadanie fragmenty mikroscenek i dziennika Charmsa, nie rozłamującjego struktury, ale podpowiadając postaciom tematy do rozmów: o kobietach, o tym, co się zdarzyło na ulicy, w sklepie, o wierze i śmierci. Bohater Andrzeja Mastalerza we frapujący sposób przekracza własną przezroczystość, jakby obłęd i strach nadawały mu inny, ludzki, a nie owadzi wymiar. Co chwila traci coś fundamentalnego: dom, kobietę, tożsamość. W końcu dźwiga ze sobą tylko walizkę z trupem staruchy. Ale kradną mu ją w pociągu jadącym za miasto. Ciało aktora przechodzi dreszcz, w przejmującym monologu opisie podróży do lasu włącza się wyparta fizjologia. Co będzie ze mną, jeśli zabiorą mi nawet własną śmierć? Gorzkowski przypomina, że tym, co najbardziej fascynuje u Charmsa, jest zakamuflowane okrucieństwo. - Człowiek nie ma żadnego oparcia w świecie. Może liczyć tylko na to, że śmierć o nim zapomni. Ale przecież nie zapomni.

Łukasz Drewniak
Przekrój
27 maja 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia