Skrobanie (na temat) Niżyńskiego

"Niżyński. Zapiski z otchłani" - reż. Józef Opalski - Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie

"Niżyński. Zapiski z otchłani" to sceniczna miniaturka z ambicjami. Nie jest to spektakl, który zbawi teatr w Krakowie. Ale wzruszyć ramionami na niego raczej nie można.

Teatralny Niżyński zawsze jest gdzieś i w czymś uwięziony. Kiedy w 2005 roku Waldemar Zawodziński i jego aktor Kamil Maćkowiak realizowali swojego "Niżyńskiego", umieścili bohatera w przezroczystym sześcianie, jakby w samym środku atomu tańca. Rok później Piotr Tomaszuk kazał Rafałowi Gąsowskiemu w "Bogu Niżyńskim" z Wierszalina odprawiać obrzęd panichidy po śmierci jego kochanka i impresaria Diagiliewa w przestrzeni, która była zarazem prawosławną świątynią, cmentarzem i zagraconym strychem. A może po prostu schizofrenicznie zagospodarowaną duszą tańczącego uzurpatora, który sam jest Bogiem i sam swoim kapłanem.

W krakowskim spektaklu Józefa Opalskiego "Niżyński. Zapiski z otchłani" szalony tancerz siedzi w pustym pokoju przy stole. I skrobie paznokciem w spód krzesła. Jak kornik gryzący drewno. Uporczywe, drażniące skrobanie Niżyńskiego to metafora pisma. Tak Niżyński pisze swoje niewidzialne dzienniki - litery zmaterializują się dopiero w ostatniej scenie, kiedy ściany pokoju pokryje projekcja kilku kartek z jego notatkami, objawią się rysunki, kaligrafia, roztańczone sylaby i słowa. Dziwny ten sceniczny pokój - nie może być czymś rzeczywistym, jesteśmy raczej wewnątrz głowy Niżyńskiego.

W tytułowej roli Grzegorz Mielczarek - aktor jakby predestynowany do kreowania postaci neurotyków, potrafiący skupiać uwagę widza prawie wyłącznie na swojej głowie. Reszta ciała jakby Mielczarkowi nie była potrzebna: wszystko, co ważne dla stworzenia postaci, rozgrywa się wyłącznie na linii grymas ust - świdrujące oczy - ogolona czaszka. Mielczarek nie gra Niżyńskiego, on po prostu pokazuje, jak jego bohater myśli. Patrzyłem na niego z nadzieją, że wreszcie ktoś, kto wciela się w Niżyńskiego, nie będzie tańczył, tylko myślał o tańczeniu. Mówił i pisał natchnione teksty z otchłani, tak by jego pisanie, mówienie i myślenie były tańcem. Jeszcze krok w tę stronę i dowiemy się, czy taniec, któremu Niżyński oddał się bez reszty, wyzwolił w nim chorobę, czy raczej jego choreograficzny geniusz był rezultatem choroby?

Jest parę takich momentów w spektaklu, kiedy odpowiedź wisi na jednej myśli i wtedy dreszcz przebiega po plecach na samo wyobrażenie, jaka to mogłaby być rola, jaki to mógłby być spektakl, gdyby tak rozwinąć jego założenia wyjściowe. Niestety, Opalski nie zerwał całkowicie ze stereotypami teatralnymi w opowiadaniu o Niżyńskim. Taniec jednak jest. Kilka rozbłysków wspomnień - i oto w pokoju Niżyński przybiera pozy ze swoich wielkich występów w "Popołudniu Fauna" i "Święcie wiosny". Mielczarek próbuje zerwać się do lotu i rozbija o ścianę swojego więzienia, krąży po pomieszczeniu w próbie imitacji działań ze spektakli Piny Bausch. Oczywiście krakowski aktor tylko markuje intensywność tancerza, który zablokował w sobie taniec, opatruje swoje próby cudzysłowem, ale to zadanie uwiera go i odciąga od innych tematów.

Seans z Niżyńskim trwa w Słowackim ledwie godzinę dziesięć i mam pretensje, że tak krótko. Czy da się w takim rozbłysku zmieścić całe życie Niżyńskiego: związek z Diagiliewem, paryskie sukcesy, eksperymenty choreograficzne, uwielbienie i odrzucenie przez publiczność, zakochanie w Romoli, trudne relacje z jej rodziną, wyjazd małżonków do Ameryki Południowej, atak choroby, opłakiwanie Diagiliewa, oszalałe plany artystyczne, wreszcie pisanie dziennika jako summy projektu "Niżyński-Bóg"? Już choćby z tego wyliczenia wynika, że nie. Autorka dramatu jako zasadę konstrukcyjną przyjęła motyw haseł wywoławczych, za którymi idą krótkie scenki-ilustracje kolejnych zdarzeń z biografii bohatera. Z jednej strony ma to sens, bo porządkuje narrację, daje jakiś klucz do głowy wariata, z drugiej - pozostawia uczucie niedosytu.

Żeby doskrobać się do tajemnicy Niżyńskiego, trzeba czasu. A tu za szybko, za pobieżnie pędzimy przez te mroczne i dwuznaczne zakamarki. Szkoda, bo temat najwyraźniej leży reżyserowi i jest aktor, który mógłby i chce poprowadzić nasze myślenie o bohaterze w nieoczekiwanym kierunku.

Łukasz Drewniak
Dziennik Polski
21 grudnia 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...