Ślad w naszych snach
15. Międzynarodowy Festiwal Teatrów Plenerowych i Ulicznych FETATrzeciego dnia festiwalu, mimo strachu o pogorszenie się pogody, sprzyjała ona wykonawcom i widzom. Począwszy od Placu Wałowego, po boisko CKU publiczność zbierała się, by obserwować kolejne spektakle
W maleńkim świecie Kabaretu
Obok Centrum Festiwalowego stanął mały cyrkowy namiot, należący do Cie Kabaret de Poche z Francji. Wchodząc doń znajdujemy się w miniaturowym świecie starego, dobrego kabaretu: na małej arenie ustawiono malutkie stoliczki, a za nimi miniaturową publiczność wykonaną z masą plastyczną, a obróconą do nas tyłem. Każdemu ostają wręczone słuchawki, z których płyną francuskie piosenki. Przekaz jest czysty i pozbawiony hałasu z zewnątrz. Pogrążamy się w ciemności i… lądujemy w kabarecie.
Na początku: skecz dwóch śpiewających lalek-iluzjonistek, potem cyrkowa rywalizacja strusia i hipopotama z zaskakującym zakończeniem. Na koniec: żabio-ustna pieśń origami. Finał, czyli wizualny eksperyment z udziałem publiczności sprawia, że po raz pierwszy widzimy twarze miniaturowych ludzików i zostajemy wciągnięci w świat lalek. Jean François Verdot, kierownik Cie Kabaret de Poche jest jednocześnie jego twórcą, wykorzystującym w swojej sztuce nie tylko marionetki, Recz także zabawę ze światłocieniem, sięgając do prostych elementów plastycznych. Konfrontuje widzów z mini-światem nie tylko na zasadzie obraz-obserwator, lecz również nadawca-współtwórca.
Magiczna karuzela
Obok magicznego namiotu ustawiona została karuzela – niemal taka, jaką pamiętamy z wesołego miasteczka z dzieciństwa. Różnica polega na tym, że występujące w niej figury są nietypowe i w całości wykonane ręcznie przez belgijski zespół teatralny. Cie de Quatres Saisons prezentuje ”Le P’tit Manège fait main”, w którym postawiono na aktywność publiczności.
Uroczy pan rozprowadza wśród dzieci biletu wstępu na karuzelę. Wchodząc do ogromnej zabawki każde dziecko zajmuje stanowisko przy jednej z postaci: m.in. różowego słonia, olbrzymiego smoka, wykonanych ze stali i drewna. Co kilka minut skład gości się zmienia, wciągając do wspólnej zabawy kolejne dzieci. Zabawa nie jest jednak tylko zabawą: poprzez obcowanie ze stworami, milusińscy zachęcani są do udzielania swej dobroci również środowisku, które ich otacza. Towarzyszy temu przyjemna ścieżka dźwiękowa, składająca się ze zmieniających piosenek francusko-języcznych i nie tylko.
Belgijski teatr rodzinny (Eric Lefevre – twórca grupy i Fréderique Prohaczka, kierownik artystyczny teatru – są małżeństwem) pozwala dorosłym przypomnieć, że miło jest być dzieckiem, a dzieciom poczuć się, że są ciut doroślejszymi.
Wieczni tancerze
W opozycji do sympatycznych dla oka i duszy zespołów z Placu Wałowego, w pobliżu Bastionów Żubra i Wilka można było zobaczyć holenderską instalację ”La danza la memoria”, przygotowaną przez Stichting DaaD. Na słupach, przypominających nieco szubienice, zawieszone zostały pary złączonych ze sobą w tańcu kukieł, o nieobecnych, nieomal trupich twarzach nie posiadających ust. Ubrane w podobne do siebie kreacje z lat trzydziestych, wydając z siebie śmiechy, dźwięku muzyki zmieniającej się co jakiś czas tańczą na wietrze, lub stoją bez ruchu, jeżeli powietrze zamiera.
Ustawione nad akwenem wodnym, naprzeciw wzgórza, intrygują przechodniów. Reakcje ich były różne: od zdziwienia po próby wprawienia marionet w ruch. Chyba nikt nie przeszedł obok obojętnie.
Nowe przygody Dona K.
W pobliżu Bastionu św. Gertrudy widownia oczekuje rosyjskiej grupy Plasticine Rain, mającej przedstawić „Nieprawdopodobne wizje w głowie Dona K.”. w końcu widać pierwszych aktorów: dwie białe postaci na szczudłach, z siatkami na motyle. Kręcą się blisko publiczności, łapiąc to dzieci, to dorosłych. Gdy kontakt z widzami zostaje nawiązany, nadchodzą trzy kolejne postaci: Don K. w niebieskim kapeluszu i jego dwóch towarzyszy: pomarańczowego garbusa i zielonego charakterystyczną czapeczką. Rozpoczynają wspólne przygody, do których często zapraszają widzów. Widzimy oto zawody w przeciąganiu liny na stronę lubej niewiasty wyłowionej z tłumu, spotkanie z gigantyczną pajęczyną i wykonanie na niej piosenki „Macarena”, a także odtańczenie układu do niej. W końcu Don K., ośmielony przez współtowarzyszy, wraz z wyhodowanym przez siebie wielkiej trosce kwiatem, rusza na poszukiwanie miłości. Gdy szaleje sztorm (błękitna płachta, falująca dzięki ochotnikom), nie waha się, by pomóc przyjacielowi, narażając własne życie.
Czy to koniec? Jeszcze brawa i… artyści przechadzają się pomiędzy zgromadzonymi na Placu Wałowym gośćmi, nawiązując znajomości i dalej bawiąc wtapiając się w tłum. Bezpośrednie podejście do widzów zostało przez widzów docenione, tak, jak i opowiedziana przez Plasticine Rain historia.
Kuchenne ewolucje
Choć poprzedniego wieczora Teatr FETA pozostawił nas w nastroju skłaniającym do marzeń, nikt nie miał mu za złe, gdy w sobotę uraczyli widzów spektaklem „Garkotłuki. Odyseja gastryczna 2011”. Na boisku przy ulicy Dolna Brama leżały na biało ubrane postaci. Przy dźwiękach pobrzmiewającej muzyki zaczynają się podnosić. Poruszanie się na czterech kończynach, zwierzęce podskakiwanie i nieumiejętne posługiwanie się pozostawionymi na scenie przedmiotami, stojącymi nieopodal wskazuje na konieczność ucywilizowania postaci – sztuka zdecydowanie będzie miała charakter ewolucyjny.
Na początek – nałożenie czepków kucharskich i szybki pokaz smażenia: rozpalanie ognia z użyciem wina, następnie wspólne pieczenie. „Mistrz kuchni” rozsypuje mąkę, tłucze jaja, a szukając pomocy natrafia na wyjątkowo nieumiejętne kucharki. Formuje się front męski – do kuchni wraca jako taki spokój. Kuchciki spostrzegają płonącą w tangu parę i uznają ich za potencjalnych klientów. Jednak niedługo potem pojawiają się odrzucone z pracowni kobiety – przy pomocy kebaba rozpoczynają rywalizację z mężczyznami. Obserwujemy zaciętą bitwę, aż po ostatnie garście bitej śmietany, aż po wzajemną pacyfikację. Finałowym komentarzem jest puszka otwieranej konserwy…
Kolejna ciekawa propozycja Teatru FETA, odegrana przy dobrze dobranej muzyce, będącą zarówno mieszanką tematów filmowych, jak i wykonywanej przez pomysłowego skrzypka na żywo.
Alter-Karusia
Na Placu Wałowym zaprezentowała się polska grupa Good Girl Killer ze spektaklem „Dziewczynki w czerwonych bucikach”, będących nietypową adaptacją baśni Hansa Christiana Andersena pt. „Czerwone trzewiczki”.
Pokaz otworzyła na dziedzińcu ASP jedna z aktorek, rozpoczynając odczytywanie tekstu przez megafon. Po chwili, obok jej zakapturzonej postaci pojawiły się trzymając sięga ręce dwie pozostałe wykonawczynie, ubrane i ucharakteryzowane identycznie: w splecionych warkoczach, podkoszulkach w biało czerwone pasy, dżinsowych spodniach i czerwonych trampkach. Gdy głos na chwilę się urywał, rozpoczynała się parada, prowadzona przez nucącą psychodelicznie narratorkę. Za nią podążała owa syjamska Karusia, to robiąc niepewne, sztywne ruchy, jakby tknięte paraliżem, to przewracając się na ziemię, zaczepiając o napotkane przeszkody, czy wykonując skomplikowane ewolucje – nie wypuszczając z ręki dłoni drugiej. Gdy historia była kontynuowana, wszyscy zatrzymywali się, usiłując dojrzeć przez tłum ruchy podwójnej Karen. Kilkuetapowa parada zakończyła się w punkcie startu, zgodnie z opowieścią Andersena. Z tym, iż aktorki zostawiły swój ślad, będący obrysem ich ciał, podkreślony kredą na asfalcie.
Spektakl zostawił nieprzyjemne uczucie, pomieszane ze wstrętem do tej smutnej historii. Adaptacja podkreśliła rozbicie wewnętrzne Karusi, intensywną bitwę, jaką ze sobą prowadziła.
Mignone chce odejść
„Mignone” wykonana przez Mr. Pezo’s Wandering Dolls to odwołanie do dawnych tradycji barokowych karnawałowych masek i błazenady. Jest to urocza opowieść o dziewczynce, która próbuje znaleźć sposób na siebie, ulegając ciągłym zmianom stroju i nastroju – przebiera się w „wyzywające” fatałaszki, potem staje się infantylnym rudym dziewczęciem, po czym zaskakuje wszystkich stylowym ubiorem z lat trzydziestych.
Mignone szuka też miłości swego życia – obszar poszukiwań rozszerza o widownię, na której spostrzega kolejno dwóch uroczych mężczyzn. W działaniach towarzyszą jej cudaczne kreatury, zamieszkujące wraz z nią starą szafę. Gdy dziewczynka chce porzucić swe mieszkanko, nie potrafi całkiem od niego odejść. W końcu zaprzestaje dalszych starań, wtedy dopiero stając się sobą. Symbolem osiągnięcia dojrzałości są urodziny, na które zaprasza także gigantycznego królika-absztyfikanta i przyjaciół z widowni.
Przygotowane zgodnie z tradycją błazenady scenografia, kostiumy i maski oraz ciekawa fabuła zachwycają bez względu na wiek. Dużą rolę w przedstawieniu pełniła świetnie dobrana muzyka – prócz francuskich i rosyjskich pieśni brzmiały utwory orkiestrowe, pogłębiające klimat spektaklu. Nieoceniony wkład wniósł też DJ-kapelusznik, który, stojąc na uboczu, dbał nie tylko o wokal w niektórych utworach, ale i popiskiwał jako specjalny lektor. Dzięki tym elementom opowieść wywoływała śmiech, a także odruchy współczucia dla bohaterów.
Attache
W sobotę po raz wtóry szwajcarska grupa Loutop przedstawiła spektakl taneczny „Attache”. Boisko CKU stało się umownym amfiteatrem, pośrodku którego stanęła umowna okrągła scena. Na niej wzniesiono stromą rampę połączoną z wąskim rusztowaniem, skrywającym perkusję. Postawiono również dwie latarnie: jedną na uboczu sceny, drugą na zakończeniu rampy.
Spod rampy wynurza się żeńska zakapturzona postać, próbująca oswobodzić się z krępującego materiału. Chwilę potem pojawia się postać mężczyzny. Zauważywszy znikającą postać, usiłuje ją dogonić – rozpoczyna się karkołomna gonitwa w obrębie wzniesionej konstrukcji. Wzajemna fascynacja dwojga ludzi ciągle zmienia bieguny – zbliżając i oddalając ich od siebie. Przekroczenie przez jedno bezpiecznej sfery drugiego wywołuje radiowe zakłócenia i zaburza grawitację na tańczonej przestrzeni.
Zadziwiała świadomość możliwości własnego ciała: balansowanie po rusztowaniu, chodzenie po stromej zjeżdżalni, cyrkowy „taniec” z dużą obręczą. Połączona z łagodnością trojga wykonawców, ciemnością nocy i światłem księżyca, a także metaliczno-perkusyjna, niepokojąca niekiedy wręcz ścieżka dźwiękowa, stworzyła jedyny w swoim rodzaju traktat o wzajemnym przyciąganiu dwojga ciał.
Wesele z aniołami
Próby trwały na dobre po południu. Na estradzie, wzniesionej przy Bastionie Żubra grały skrzypce, brzęczał hipnotyzująco sitar, ćwiczyła tancerka i rozśpiewywała się solistka. Jednak na to, co zaprezentowali późnym wieczorem Belgowie z Theater Tol nie można było się przygotować. „Corazôn de Angeles” postawił na prosty efekt i monumentalizm. Prosty, ale niezwykle skuteczny…
Na estradzie zaczyna grać na skrzypcach ubrany w ślubny strój młody przystojny mężczyzna. Naprzeciwko sceny, wzdłuż podnóża pagórka a w stronę sceny przemieszcza się orszak ślubny. Do długiego welonu panny młodej przymocowane są białe baloniki. Równocześnie uaktywnia się stojący obok żuraw – zza estrady podnosi ubraną w białą suknię postać – anioła, który zaczyna unosić się nad zaskoczoną widownią. Rozpoczyna się wesele: obserwujemy zachowanie małżonków, występy solistki, śpiewającej „Habanerę” w stroju Carmen, zaś obok przytupuje swoisty drag-angel. Nowożeńcy bawią się i okazują sobie czułość, pan młody pomaga żonie wyswobodzić się z sukni ślubnej, pozostawiając ją w krótszej, efektownej czerwonej sukni z cekinami. Występy trwają nadal. Nagle, ze sceną widzimy zarysy koła – przypomina nieco żyrandol, gdy z migoczącymi tulejami unosi się nad ziemią. Gdy wylecą z nich ku niebu dziesiątki balonów, rąbki sukien opadają, a osiem anielic wiruje na żurawiu, oprószając gości weselnych srebrzystym brokatem, confetti i…dobrem.
Przygotowany z rozmachem spektakl zadziwił publiczność, która została wciągnięta w przedstawienie. Z góry, od strony aniołów, spłynęło uczucie radości i życzenie, by spektakl zostawił ślad w naszych snach.