Śląskie grzechy festiwalowe

7. Festiwalu Dramaturgii Współczesnej "Rzeczywistość Przedstawiona" w Zabrzu

Festiwal dramaturgii w Zabrzu potwierdza, co jest bolączką naszych festiwali. Podziwiamy najlepsze polskie spektakle, ale nikt później nie zaprasza do nas ich reżyserów ani nie korzysta z ich doświadczeń

Na zakończonym w niedzielny wieczór VII Festiwalu Dramaturgii Współczesnej w Zabrzu werdykt jury był wyjątkowo zgodny. Dwie główne jurorskie nagrody odebrał Przemysław Wojcieszek: za reżyserię oraz w imieniu Przemysława Bluszcza za rolę Ryśka w "Osobistym Jezusie". Reżyser na scenie pojawiał się zresztą kilkakrotnie, m.in. z powodu głosów publiczności, która zdecydowała przyznać mu jeszcze grand prix za scenariusz. - Chciałbym tu wrócić i będę się starał - powiedział Wojcieszek, odbierając nagrody. Ale czy przypadkiem nie powinno być na odwrót? Czy to nie śląskie teatry powinny starać się pozyskać dla siebie jego scenariusze i reżyserski talent? 

- Wśród naszych festiwalowych grzechów największym jest ten, że nie potrafimy przełożyć płynących z nich korzyści na lokalny grunt - twierdzi Ryszard Klimczak, redaktor naczelny teatralnego wortalu "Dziennik Teatralny". Katowickie Interpretacje to przegląd twórczości młodych reżyserów. Zabrzańska "Rzeczywistość przedstawiona" to najświeższy dialog teatru ze współczesnością. I kiedy raz do roku nadarza się dogodna pora na kuluarowe rozmowy z reżyserską, aktorską czy scenograficzną czołówką i jest czas na negocjacje między ludźmi teatru, to okazuje się, że zdobywcy Lauru Konrada i zabrzańskiego grand prix chcą tu wrócić, ale zawsze wyłącznie na gościnne występy. - Niebywałe jest też to, że zapraszamy co roku młodych zdolnych reżyserów na Interpretacje, którzy jednak po festiwalu odchodzą i zapominają o katowickiej scenie. Dlaczego regulamin konkursu, który organizuje miasto, nie reguluje automatycznie tego, że zdobywca Lauru Konrada przygotowuje inscenizację w Teatrze Śląskim? - zastanawia się Klimczak.

W rezultacie powstała u nas specyficzna publiczność festiwalowa. Śląska odmiana homo festivus, czyli człowieka festiwalowego, występuje w dwóch podgatunkach. Widz normalny to osobnik nieobdarowany zaproszeniem, który gdy zdobędzie już bilety, może jedynie powzdychać z zazdrości, że inni (ci w Legnicy, Wałbrzychu, Łodzi, Toruniu) mają takie spektakle na co dzień. - Podczas festiwalu wartościowe spektakle ogląda często wyselekcjonowana publiczność i nie ma też zwyczaju ponownego zapraszania spektakli, by miał możliwość zobaczyć je tak zwany zwykły widz - zauważa Klimczak. Dlatego nasz homo festivus musi później czekać 365 dni na kolejny festiwal lub wracać od czasu do czasu na lokalną scenę i wzdychać niezmiennie, że inni to mają 

Sporo w tym winy drugiej grupy homo festivus. To ci, którzy mają teatralną moc sprawczą (dyrektorzy, szefowie działów kultury itp.). Wydaje się, że od lat popełniają ten sam grzech zaniechania i cechuje ich odporność na dramaturgiczne, aktorskie, reżyserskie trendy, którymi najwyraźniej nie chcą się zarazić. 

Niesprawiedliwością byłoby jednak oskarżać wszystkich o te grzechy. Nigdzie bowiem nie znajdziemy tak intensywnego festiwalowego życia, jak na międzynarodowej konferencji tańca w Bytomiu. Tam coroczne spotkanie tancerzy oznacza wymianę międzynarodowych doświadczeń tanecznych zarówno dla zespołu Śląskiego Teatru Tańca, jak i dla uczestników. Także Gliwicki Teatr Muzyczny podczas gliwickich spotkań teatralnych ośmielił się pokonać syndrom prowincjonalnej sceny. Odważył się na zaproszenie do współpracy założyciela Teatru Biuro Podróży Pawła Szkotaka czy wybitnej śpiewaczki Małgorzaty Walewskiej. Teraz zespół pracuje ze słynną rosyjską choreografką Eleną Bogdanovich. Tymczasem kto w Katowicach lub Zabrzu odważy się na zaproszenie na swoją scenę Wojcieszka? 
(AH)

Aleksandra Czapla-Oslislo
Gazeta Wyborcza Katowice
30 października 2007

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...