Śledztwo na deskach teatru

"Martwa natura w rowie" - reż. Małgorzata Bogajewska - Teatr Na Woli w Warszawie

W ramach deklarowanego przez dyrektora Teatru Dramatycznego programu nowych sztuk, przekładów i adaptacji na Scenie na Woli, 15 czerwca odbyła się premiera przedstawienia "Martwa natura w rowie" w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej, na podstawie sztuki Fausto Paravidino.

Fabuła przedstawienia jest prosta: oto w przydrożnym rowie przez przypadek znaleziona zostaje zamordowana młoda dziewczyna, Eliza Orlando. Ofiara jest z dobrego domu, jej matka to nauczycielka, ojciec - inżynier. Inspektor Salti (Sławomir Grzymkowski) ma mniej niż kilkanaście godzin na odnalezienie mordercy - jak sam twierdzi, musi to zrobić, zanim bezwzględne media odkryją popełnienie zbrodni, by następnie bezczelnie się nią żywić. Ciało odkrywa nadużywający narkotyków, rozochocony młody chłopak (Sambor Czarnota). Towar kupuje od komicznego w swojej nieporadności dealera (Waldemar Barwiński), który jest informatorem detektywa. Od niego prowadzący śledztwo dowiaduje się o narzeczonym Orlando (Filip Pławiak), który staje się pierwszym podejrzanym. Intryga kryminalna przedstawienia prowadzi stopniowo do odkrywania mrocznej strony miasteczka - świat dealerów i nocnych klubów zestawiony jest z powszechnym niemalże rozpadem więzi emocjonalnych. Matka (Katarzyna Herman) okazuje się nie wiedzieć nic na temat córki - nie zna jej znajomych i chłopaka, zadręcza się więc poczuciem winy wobec nieobecności głęboko wycofanego ojca. Morderstwo dziewczyny ma konsekwencje dla całego tego prowincjonalnego świata - wyłamuje fasadę, za którą kryją się mroczne prawdy i ujawnia funkcjonowanie lokalnego półświatka.

Ruch sceniczny w spektaklu zostaje zdeterminowany przez podział przestrzeni za pomocą policyjnej taśmy - przed nią bohaterowie uczestniczyć będą w policyjnych przesłuchaniach. W przedniej części sceny po prawej stronie pojawia się jednakże przestrzeń prywatna - łazienka, w której przechadzająca się niczym wyrzut sumienia wśród bohaterów zmarła, weźmie ironicznie nieoczyszczającą kąpiel (zło pozostanie częścią przedstawianego świata), a jej matka w geście rozpaczy zanurzać będzie głowę w wannie. Za taśmą znajduje się typowo salonowe wyposażenie, które stawać się będzie m.in. przestrzenią nocnego klubu.

Akcja sztuki realizuje aż nader przewidywalnie, dobrze osadzoną w popkulturze, konwencję kryminału. Okazuje się nawet, że sprawdza się podstawowa zasada przy znajdowaniu sprawców morderstw (której otwarte ujawnienie niestety wskazałoby od razu na mordercę). Ale nie w realizacji konwencji czy wykorzystywaniu klisz leży problem przedstawienia Bogajewskiej (te są w końcu cechą każdego kryminału), jego powtarzalna intryga służyć ma raczej jako punkt wyjścia do społecznej czy psychologicznej diagnozy. Choć reżyserka deklarowała oniryczny charakter opowieści tudzież konfrontację ze śmiercią, w przedstawieniu nie ma mowy o nadaniu prawdziwie głębokiego rysu psychologicznego bohaterom. Nie wystarczy to, że poprzedniej nocy pili i wszyscy są w jakiś sposób uwikłani w toczącą miasto chorobę, nie wystarczy ponowoczesne operowanie formułami, by stworzyć na scenie gęstą atmosferę. Co ciekawe, Bogajewska w wywiadzie dla Polskiego Radia porównała sztukę do, świetnego skądinąd, filmu Fargo braci Coen, natomiast w opisie sztuki "Martwa natura w rowie" określono ją jako kryminał utrzymany w stylistyce filmów Quentina Tarantino. Gdyby reżyserka choć trochę, tak jak zapowiadała, błyskotliwie pobawiła się szablonami lub chociaż skupiła się na zawsze intrygującej postaci detektywa, niczym przywoływani amerykańscy reżyserzy, wtedy mogłaby wypowiedzieć pewną prawdę o rzeczywistości, która, według zapowiedzi, "rozpadła się na kawałki".

Zabrakło niestety wiarygodnej konstrukcji postaci - choćby matki, którą Herman gra niestety nieprzekonująco, ale być może właśnie dlatego, że nie ma na zbudowanie dramaturgii swojej postaci wystarczającej przestrzeni. Grzymkowski z pewnością intryguje rolą przewodnika po wywróconym na drugą stronę świecie, ale brak jego postaci solidnej podstawy - choćby analitycznego procesu rozumowania, wraz z jego szczególnym widzeniem świata lub ukazania zmiany jakości tego rozumowania w związku ze zmianą zastanej rzeczywistości. Detektywistycznych formuł jest w końcu wiele, a intelektualna zabawa nimi mogłaby wnieść dużo świeżości, a także swoistej prawdy do spektaklu. Napięcie na scenie stworzy jedynie Pławiak - przytłoczony podejrzeniami narzeczony Orlando.

Autor sztuki, Fausto Paravidino, reżyser, aktor, dramaturg, uważany jest za jednego z najbardziej angielskich wśród włoskich twórców teatralnych (otwarcie deklaruje zresztą uwielbienie dla Pintera), co wiąże się ponoć z jego wrażliwością na specyficzny rodzaj gorzkiego humoru czy umiejętnością zderzania tragedii z błahością życia. Sztuka "Martwa natura w rowie" niestety przeczy temu opisowi, gdyż tekst zdaje się nie pozwalać w zasadzie wybrzmieć temu, co w takich historiach najważniejsze - postaciom z ich lękami, traumami i wszystkim, co mają na sumieniu. Paravidino ułożył treść sztuki w formę monologów i w ten sposób, choć z pewnymi przełamaniami, realizuje tekst reżyserka. Każdy z monologów jest jednak albo za krótki, albo mówi za mało, by mógł wykreować choćby namiastkę wewnętrznej tragedii. Reżyserka, niestety, w ową pułapkę tekstu Włocha wpadła. Do tego, samo tłumaczenie wydaje się niezdarne, pretensjonalne i ciężkie, pisane jakby anachronicznym językiem lat dziewięćdziesiątych, który nie bawi tak, jak powinien.

Irytujące są niestety atrakcje rodem z "prawdziwie współczesnego" teatru - część postaci nosi wielkie maski - zajęcze głowy, by ostatecznie, w ramach eliminowania podejrzanych, pozbywać się ich. W pewnym momencie bohaterowie, wraz ze zmarłą dziewczyną, łączą się we wspólnym, krótkim tańcu, który nie wnosi w zasadzie nic do przedstawienia. Żal niewykorzystanego potencjału aktorów. Gdyby to na postaciach skupiła się uwaga reżyserki, być może - zamiast wtórnego przedstawienia - osiągnęłaby zamierzony efekt poruszającej tragikomiczności. Wszak tragikomedia to gatunek, który w ma w sobie niewyczerpany potencjał, by w sposób przenikliwy, żywy i bezpretensjonalny opowiadać o rzeczywistości.

W ostatnim wywiadzie dla tygodnika "Wprost" Tadeusz Słobodzianek, dyrektor Teatru Dramatycznego, stwierdził, że jego "głównym celem jest dziś przyciągniecie do Teatru Dramatycznego widzów. Warszawskich mieszczan w młodym, średnim i dojrzałym wieku". Przez taki teatr kryminalnego serialu, pozbawiony rzetelnej analizy przedstawianego świata, oby Dramatyczny nie zapomniał o wymagającym widzu, który w teatrze szuka znacznie więcej niż rozrywki.

Asnieszka Łaszczuk
Magazyn Portal Kulturalny online
17 lipca 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia