Słodko-Gorzki Festiwal: Chłód i odlot

9. Festiwal Teatrów Europy Środkowej Sąsiedzi

Gdybym miał najkrócej scharakteryzować program pierwszego dnia Słodko-Gorzkiego Festiwalu Teatralnego, rzekłbym: najpierw był beznamiętny chłód, a potem - radosny odlot do wesołej krainy brytyjskiego purenonsensu. Pierwsze z owych doznań dokonało się za sprawą spektaklu "Hotel Misery deLuxe" szczecińskiego Teatru Kana i praskiej Krepsko Theatre Group.

Przyjąłem to przedstawienie z uczuciami mieszanymi. Z jednej strony miałem nieustannie wrażenie, że oglądam rzecz, którą doskonale znam, i to sprzed wielu lat. Podobne realizacje powstawały gdzieś we wczesnych latach 80. ubiegłego wieku i wówczas mogły robić wrażenie świeżych i oryginalnych. Dziś natomiast wyglądają cokolwiek archaicznie. To dałoby się znieść, bowiem takie retro miewa pewien wdzięk, przywołuje klimat dawnych lat, pozwala na chwilę powrócić do czasu młodości. Gorzej, że w trakcie przedstawienia nie było o co "zaczepić" myśli. Zobaczyliśmy bowiem zbiór scenek, wykonanych - owszem - z dużą warsztatową (zwłaszcza ruchową) sprawnością, ale banalnych niczym przeciętna "telenowela". A co więcej - aktorzy nie potrafili mnie zmusić do wejścia z nimi w jakiekolwiek relacje, efektem czego był wspomniany na wstępie beznamiętny chłód, z jakim przyjmowałem wszystko, co się działo na scenie. Jedynym elementem przedstawienia, co do którego nie mam żadnych zastrzeżeń była muzyka. Rzeczywiście rewelacyjna i zapadająca w pamięć na długo. W przeciwieństwie do warstwy dramaturgicznej spektaklu, która - choć minęło zaledwie kilkanaście godzin - już zaczyna zacierać mi się w pamięci. Szkoda, bo Teatr Kana znam z innej strony, a jego dawny spektakl "Moskwa - Pietuszki" pamiętam doskonale do dziś. Drugi z zaprezentowanych wczoraj spektakli - "Latający Cyrk Monty Pythona" [na zdjęciu] Teatru Polskiego z Bielska-Białej - mógł budzić niejaką niepewność. Z góry skłaniał do zadania sobie pytania o to, czy da się pokazać na scenie skecze jednoznacznie przypisane do bardzo konkretnych wykonawców, w dodatku tak charakterystycznych, jak członkowie tej legendarnej grupy? Wystarczyło jednak kilka pierwszych minut przedstawienia, by na owo pytanie padła odpowiedź twierdząca. A jak to zrobiono? Przede wszystkim autorzy scenariusza - Adam Opatowicz i Witold Mazurkiewicz, który spektakl wyreżyserował - z ogromnego repertuaru Monty Pythona wybrali takie "numery", które bardzo dobrze sprawdzają się na scenie, w żywym kontakcie z publicznością. Zrezygnowali zaś z takich, które mogą być pokazywane tylko w telewizji, a także tych, które koniecznie trzeba oglądać wyłącznie w oryginalnym wykonaniu. W spektaklu nie znalazł się np. najpopularniejszy skecz zespołu, czyli "Ministerstwo Głupich Kroków"; i bardzo słusznie, bowiem występujący w nim John Cleese jest nie do podrobienia. W ogóle zresztą Mazurkiewicz nie kazał podrabiać oryginałów, lecz nadzwyczaj umiejętnie wykorzystał duży potencjał własnych aktorów. Cała piątka - Kuba Abrahamowicz, Tomasz Lorek, Sławomir Miska, Adam Myrczek i Rafał Sawicki - wypada znakomicie pod względem aktorskim, wokalnym (przy finałowej piosence "Always Look on the Bright Side of Life" ręce same składały się do oklasków) i ruchowym, ale przede wszystkim świetnie czuje charakterystyczny Monty Pythonowski, purenonsensowy humor. A to wszystko sprawia, że przedstawienie bielsko-bialskiego teatru nie jest sceniczną kopią telewizyjnych programów Latającego Cyrku, lecz oryginalnym spektaklem, który bawi równie dobrze jak pierwowzór. Warto było go zobaczyć.

Andrzej Z. Kowalczyk
Polska Kurier Lubelski
16 czerwca 2014

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia