Słowa potrzebują wyobraźni

"Feinweinblein. Dramaty" - Weronika Murek - Wydawnictwo Czarne

Niełatwo zmierzyć się z dramatami Weroniki Murek. Z całą pewnością są one ogromnym wyzwaniem dla teatrologów, ale i nie pomijają tych, którzy chodzą do teatru i czytają je również. Bo czytanie dramatów potrzebuje wyobraźni. A kiedy ich autorką jest Weronika Murek, trzeba wyzwolić w sobie maksimum koncentracji, śledzić jej myślowe skróty, słowa i pojęcia ze swoją esencjonalnością, a także wyczuwać wszelkie odmiany wyrafinowanej ironii, groteski, absurdu. A przede wszystkim - rozsmakować się intelektualnie.

Wydane w kwietniu tego roku przez Wydawnictwo „Czarne" trzy dramaty pod tytułem „Feinweinblein. Dramaty" mogłyby być prezentowane nie tylko na scenie, ale także i w formie radiowego słuchowiska. Albo też słuchowiska zrealizowanego w teatrze.

Osobliwie interesująca jest konstrukcja dramatu „Morowi" podzielonego na trzy części – Prolog, Akty (a jest ich 14) oraz Epilog. A spoiwem je łączącym jest tytułowa fraza „występowania krwi w innym miejscu", aż do jej „ostatniego wystąpienia". Jest też Narrator porządkujący przestrzeń słowno-wyobrażeniową oraz ją objaśniający. Epilog puentuje treść „Morowych" i jakby wykraczał poza świat przedstawiony oraz nie mógł się z niego wyrwać. Treść dramatu przedstawia grupę ludzi chorych. Jest między innymi postać Chorego Żołądkowego, Chorej Gardłowej, Chorego Chronicznego, Chorego Lekarza i Chorego Krawca. Wszyscy oni tworzą zbiór ludzi określanych jako „morowi". Przy czym, mnogość postaci, które łączy przymiotnik „chory" kojarzyć może się z istotą zbioru, jako pojęcia w matematyce. Zbioru, który określa jego zawartość, a na dodatek każdy jego element-postać tworząca jego liczebność posiada swoją odrębną indywidualność. Jest w tym sporo filozofii, metafizyki. Przejdźmy jednak do tytułu „Morowi" i jego dwuznacznej interpretacji. „Morowi" to rzeczownik wyprowadzony od przymiotnika „morowe" pozostający w silnym związku frazeologicznym z rzeczownikiem „powietrze", którym to określano dawniej choroby zakaźne dziesiątkujące ludzi, a przenoszone, jak podejrzewano, właśnie przez powietrze. A zatem, „morowi" to grupa ludzi chorych, i to ciężko, mających pełne prawo do opowiadania o swoich i cudzych dolegliwościach. Dzieląca się zdobytym doświadczeniem w chorobie, a i o doznaniach w ostatnim stadium życia.

Ale przecież przymiotnik „morowy" oznacza w naszym języku także kogoś równego, wyjątkowego i godnego naszego uznania. A więc – zabawa słowem w celu wydobycia znaczeń, które w sobie mają, ale także i tego przede wszystkim, co jest pomiędzy nimi.

Kwestie wypowiadane przez poszczególne postaci nie tylko są informacjami o rodzaju choroby, ale przede wszystkim przemawiają swoją wyjątkowo głęboką refleksją nad istotą życia, prowokują do zastanowienia się, przeżywania ich emocji. Epilog zaś jest wyjątkowo poetycką metaforą o ludzkim odchodzeniu i czasie, w którym się odbywa. I tutaj należy szukać wyjątkowego geniuszu i talentu Weroniki Murek.

I kolejny dramat. „Wujaszkowie". Jak można domniemywać po ilości potraw i wyjątkowości wieczoru, „polscy wujaszkowie" spotkali się przy stole wigilijnym. I zgodnie z prastarym polskim wierzeniem, w świetle którego powszechnie sądzono, że podczas wieczerzy wigilijnej w domu rodzinnego przychodzą tego wieczoru dusze zmarłych, dla których przygotowywano specjalne potrawy, pojawia się postać tajemniczego mężczyzny. To Mr Automobil spuszczony z samolotu, przekonany o tym, że biesiadnikom przypomina Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego. Ale pojawia się też i sam premier Ignacy Paderewski z gęsią. W tę niezwykłą noc, pełną cudów, wśród zmarłych dusz pojawia się i pani Kazimiera, „obsługująca samego marszałka", bo „damską dłonią marszałkowi lepiej smakowało". I o tym wszystkim Wujaszkowie opowiadają „w anegdocie". W anegdocie o Polsce międzywojennej. W Akcie IV „trafiamy do „saloniku ziemiańsko-pańskiego zajmowanego przez polskie konie bojowe". Piękny plastycznie i wyobrażeniowo jest krótki monolog wygłaszany przez Konia 1 jako Narratora o dworze polskim, w którym „odwiecznym porządkiem świtało". Ale to nie wszystko. Absurd gęstnieje. Właściwie to już nie ma żadnych granic pomiędzy światem po tej i po tamtej stronie. Postaci opowiadają sny innych. Fascynuje umiejętność autorki w zapętleniu opowieści, przy czym ani przez chwilę nie poddaje się w wątpliwość istniejącej jednak w nich logiki.

I tytułowy dramat „Feinweinblein". Wystawiony już w Teatrze Współczesnym w Szczecinie, w reżyserii Katarzyny Szyngiery jako „Feinweinblei. W starym radiu diabeł pali". Warto dodać, że Weronika Murek otrzymała za nią w roku 2015 Gdyńską Nagrodę Dramaturgiczną. Akcja rozgrywa się po II wojnie światowej. Myślę, że dominantą kompozycyjną jest radio, które obok wielu postaci i zdarzeń, staje się personifikacją nieokreślonego demona-straszydła, zwanego „Feinweinblei", pojawiającego się w ludzkich umysłach i wierzeniach, przekonaniach, poglądach. To upostaciowione Zło, którym można straszyć dorosłych oraz dzieci. To Lęk, który potrafi sparaliżować. Pojawia się i historyczna postać Adenauera. Radio w czasach powojennych było nie tylko najważniejszym i najcenniejszym urządzeniem w domu, ale przede wszystkim było partnerem do rozmów, udzielało praktycznych porad, stawało się nieodłącznym Głosem towarzyszącym ludziom w ich domach. Bywało wyrocznią w wielu problemach, sprawach. Tak jest i tutaj. To z rozmów przy radiu dowiadujemy się o dziecku wymienionym na radio, o tęsknocie za wojną, bo podczas niej coś się działo.

Dialogi charakteryzują postaci, objaśniają sytuacje, uzasadniają i wyjaśniają ich poglądy. Z pozoru są to zwykłe codzienne rozmowy, ale w gruncie rzeczy nasycone głęboką filozofią.

Tak jak wcześniej okładkę do wydanej książki „Uprawa roślin południowych metodą Miczurina" Weroniki Murek zaprojektowała Iwona Chmielewska, tak i teraz nie tylko sygnalizuje jej treść, ale i chwyta sens dramatów. Okładka przedstawia tekturową płytę ochraniającą tył radia, zapewne skrzynkowego w drewnianej obudowie, co już oddaje klimat przeszłości, z jakim można spotkać się podczas czytania sztuk. Jako że głos wydobywający się z radia ma w sobie moc, której nie da się ani zmierzyć, ani zdefiniować do końca, i on ma swoją personifikację. Głowa kobiety z ustami szeroko otwartymi wydaje z siebie krzyk. Uwięziona za kratką ochronną kojarzy się z więzienną celą.
Ale to także Głos, który czasami i my sami więzimy w sobie, tłamsimy. Ale zdaje się, że bohaterowie dramatów Murek mają w sobie dość siły, by wypowiedzieć siebie. Wykrzyczeć swoje wnętrze.

Nawet jeśli wydaje się nam, że to, o czym mówią jest kompletnym absurdem, to po ich wysłuchaniu, stwierdzimy, że tak nie jest.

Ilona Słojewska
Dziennik Teatralny
30 kwietnia 2019
Portrety
Weronika Murek

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia