Ślub bestii

"Ślub" - reż. Zbigniew Lisowski - Teatr Baj Pomorski

Oniryczność, malarskość i dystans budują w "Ślubie" Zbigniewa Lisowskiego tak absurdalną całość, że nie powstydziłaby się jej, jak sądzę, wyobraźnia samego Gombrowicza.

Jak to na scenie dla dorosłych w Baju Pomorskim: nie ma przypadku! Reżyser Zbigniew Lisowski dobrze przemyślał swój krok, by dla uczczenia 70. rocznicy istnienia toruńskiej sceny, po raz pierwszy w teatrze lalkowym wystawić "Ślub" Gombrowicza. Połączył swoje siły nie tylko z autorem i tym, co ten po sobie pozostawił, ale i z Abakanowicz, Beksińskim, Dalim, Baconem, Hubičką oraz Nazarukiem. To doborowe towarzystwo stworzyło świat, który pochłania widza od samego początku.

Wysłużony stół, butelka, hebel, świece, papierzyska. Tuż za nimi figura człowieka podzielona niczym ofiara eksperymentu doktora Frankensteina lub mięso u rzeźnika: tu karczek, tam udko, na dokładkę schab. W takiej pracowni Artysta (Jacek Pysiak) zaczyna tworzyć swe postaci. Opowiada o nich, wypowiada ich teksty, spisuje myśli na kartce, struga je, koniec końców sam siebie przy tym stwarzając. Nadanie takiej perspektywy dziełu, dodanie do niego postaci narratora-reżysera-autora nie jest może odkrywczym zabiegiem, ale doskonale sprawdza się w przypadku toruńskiego "Ślubu".

Z każdą kolejną sceną teatralne wizje nabierają tempa i rozmachu. I choć może momentami w zbyt dosłowny sposób twórcy przekładają tekst Gombrowicza na scenę, są to działania wizualnie bardzo ciekawe. "Ślub" skrzy się artystycznymi wizjami objawiającymi się zarówno w wyświetlanych grafikach, scenografii, kostiumach, wykorzystanych utworach muzycznych (w godnych odnotowania interpretacjach!), rekwizytach, jak i choreografii. Bohaterowie ubrani w kostiumy - krwionośne układy - operują karykaturalnymi maskami i lalkami. Użyczają głów barwnym, pełnym symboli figurom, które za moment stają się ich sarkofagami. Ich rytualne korowody zamieniają się w istny danse macabre, a przerysowane ceremoniały wzbudzają śmiech. Jest tej gombrowiczowskiej formy i maski w toruńskiej inscenizacji tyle, że ten świat wylewa się na widownię i pochłania ją bez reszty. Podobnie jak w "Makbecie" Lisowskiego sprawne przenikanie się sztuk to najmocniejsza strona spektaklu. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że większy umiar pozwoliłby lepiej wybrzmieć tym elementom, którym trudno było wybić się z tła.

Należy jednak oddać, że doskonale odnajdują się w tej wizji aktorzy. Pozwoliłam, by Henryk Krzysztofa Pardy przeprowadził mnie przez tę historię od początku do końca. Jego zagubienie było dla mnie współczesne, jego walka z rytuałami, którym wreszcie się poddaje - prawdziwa, a ucieczka przed fallusowym palcem - komiczna i demoniczna zarazem. Tempa dotrzymywał mu Władzio; świetnie dobrany do tej roli Andrzej Korkuz. Na największe oklaski zasługuje trio, które z niezwykłą lekkością oddało trudny, absurdalny świat rozkładu: Ojciec (Mariusz Wójtowicz), Matka (Edyta Łukaszewicz-Lisowska) oraz fantastyczna Mańka (Marta Parfieniuk-Białowicz). Papierkiem lakmusowym tego świata był Pijak - jockerowy Krzysztof Grzęda, który nie raz zawładnął sceną.

Toruńskie wystawienie dramatu formy to niebezpieczny senny świat. On rani, skłania do myślenia, intryguje i wciąga.

Michalina Pietkiewicz
Teatr dla Was
30 czerwca 2015

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia