Śmiech i co dalej?

"Szajba" - 9. Festiwal Rzeczywistość przedstawiona

Cenię w dramatach Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk odwagę w zadawaniu bezczelnych pytań - powiedział Jan Klata podczas spotkania z widzami po prezentacji "Szajby". Problem jednak w tym, że rzeczonej bezczelności w przedstawieniu Klaty tyle, co kot napłakał, a za to bzdurnego gdybania pod dostatkiem.

Co byście powiedzieli, gdyby Kujawami zawładnęli partyzanci wzorowani na islamskich terrorystów i chcieli zmieść z powierzchni ziemi Polskę? Odpowiedź brzmi: nic. Puknęlibyśmy się w czoło. Cuda wszak się zdarzają – Samoobrona doszła do władzy. A gdyby tak do Polski przyjechał Niemiec Hans i w obszernej mowie do Premiera wygłaszał przemówienie o tym, że niecne mordy, jakich dokonali się Polacy na Niemcach podczas II Wojny Światowej, są już nam wybaczone? Odpowiedź brzmi: nie wiemy, nie ma nas tam.

Jest naprawdopodobniej rok 3039 i cały ród Kaczyńskich zdążył bezpowrotnie wygasnąć, zatem nie ma już kto chronić „prawdy historycznej”, „naszej prawdy”, „obowiązku rzetelnego rozliczenia się z prawdą”. Żadne to poruszanie tabu, a właściwie zadawanie bezsensownych pytań, na które, jak widać, można na prędce jeszcze durniej odpowiedzieć.  

Do tej rzekomo bezpardonowej przystawki dramaturgicznej Małgorzaty Sikorskiej–Miszczuk dochodzi teatralne danie główne nieposkromionego enfant terrible. Klata łączy opozycyjne smaki. Mit ofiary z wulgarnością. Męczeństwo z atmosferą absurdu. Czy śpiewanie Godzinek do Najświętszej Maryi Panny w połączeniu z „łubudu” współczesnej muzyki klubowej przyprawia o dreszcz przejęcia? Premier wulgarnie posuwający swoją żonę, która słyszy Głos Polski umacnia nas w przekonaniu, że uczestniczymy w jakimś metafizycznym cudzie? A wisielec, recytujący kwiat poezji polskiej odbiera widowni doszczętnie głos? Nikt się już nawet nie śmieje. Czy naprawdę to kwestia przejęcia, a może znurzenia? Znurzenia oczekiwaniem na ostateczny sens tego spektaklu. Zdaje się, że nie najedliśmy się tym razem.  

Dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu – Krzysztof Mieszkowski stwierdził, że reakcja festiwalowej zabrzańskiej publiczności na „Szajbę” jest najspokojnieszą i najbardziej zdystansowaną reakcją widzów, jaka dotąd zdarzyła się w historii tego przedstawienia. Powszechne salwy śmiechu i oklaski w trakcie to codzienność u Klaty? Nie rozumiem. Nie poznaję takiego Klaty, który, balansując na niebezpiecznej granicy humoru sytuacyjnego sitcomu oraz goryczy, nie przejmuje się, jeśli niepostrzeżenie wpadnie w przepaść żartu, z którego nie ma już wyjścia. Stąd liczne nieporozumienia, trudność w zidentyfikowaniu tego przedstawienia jako całości.

Z drugiej strony przedstawienie pełne jest chwytów tak charakterystycznych dla stylu Klaty. Jak zwykle świetnie dobrana muzyka, która u tego reżysera nie tylko komentuje, nie tylko tworzy klimat, ale jest dodatkową bohaterką. Zespolenie muzyki z akcją sceniczną w przedstawieniach Klaty wytwarza zupełnie nowe supły znaczeniowe, wiedzie znacznie dalej, można powiedzieć - wytwarza trzecie dno. Na podobnej zasadzie działają tu bezustanne niemalże aluzje do popkultury, tym razem chociażby Osama bin Laden śpiewający „Happy birthday” a la Marylin Monroe. Do tego wreszcie przewrotna scenografia, której zastosowanie w kontekście fabuły i akcji naprawdę trudno uzsadnić. Scenografia, która celowo gryzie się z treścią dialogów, z motywem bohaterów, wreszcie z muzyką. Kontrast i brak konskewencji w prowadzeniu danego chwytu, przełamywanie grozy śmiechem i śmiechu grozą to ulubione chwyty Jana Klaty, które przecież w całej panoramie są i tu, w „Szajbie”. Chciałoby się zatem zapytać, czy w tej szajbie jest reguła. Jeżeli wykładalibyśmy to matematycznie, zapewne byłby to współczynnik „klatowy”.

Małgorzata Bryl-Sikorska
Dziennik Teatralny Katowice
21 października 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia