Śmierć małych ludzi, zrzucających skorupę małości.

Czym jesteśmy, jeśli nie resztkami dzieciństwa?

Sławomir Narloch zabiera widzów w podróż po cmentarzu wspomnień młodości, w którym każdy może znaleźć swoje miejsce, grób wyrwanego z rąk dzieciństwa.

Kontemplatywny spektakl stworzony na podstawie tomu poezji ,,Nakarmić kamień", Bronki Nowickiej, która otrzymała za niego Nagrodę Literacką Nike w 2016 roku, za pomocą prostych dialogów budzi skojarzenia, zakopane w człowieku przez ciężar minionych lat.

Łyżeczka, którą umarli nie posłodzą sami herbaty.
Kamień, który nie chce jeść.
Guziki, chowane za koszulą, by było ich wciąż za mało na śmierć.

I wiele innych przedmiotów, czeka na scenie na Dziecko, które nieustannie zaciskając palce na dłoni Smutku, opowie o życiu i świecie, ze swojej perspektywy. Scenografia jest uboga, ponieważ główną rolę gra słowo i to na nim należy się skupić. Oprócz paru elementów ze ,,spisu rzeczy", czterech aktorów i ubierającego ich w kolory światła, nie ma tam nic. Pustka. Pole dla wyobraźni. Reżyser, który również zajmował się scenografią zadbał, by ani dekoracje, ani kostiumy nie rozpraszały naszych zmysłów, przed pochłanianiem wymyślnych epitetów, przystrojonych w poetyckość.

Narloch dopracowanym scenariuszem pociąga za sznurki naszej uważności, serwując nam ciężkie refleksje pod pierzynką swobodnego kształtu. W zgrabny sposób wrzuca temat śmierci do uśmiechniętych ust. Po twarzach widowni moglibyśmy niesłusznie ocenić, że oglądają komedię, słysząc co chwilę rytmiczne śmiechy, jak ze ścieżki dźwiękowej programu rozrywkowego. Bliżej tu jednak do tragedii. Tragedii małych ludzi, którzy kiedyś dorosną.

Matka, jedna z dwóch postaci jakie gra Ewa Bukała, wydaje się być nieczułą kobietą, która z przymusu przejęcia sterów w domu, (wychowując Dziecko i męża alkoholika, w którego wciela się Dawid Suliba) zgubiła po drodze swoją wrażliwość. Nie reaguje na zaczepki Dziecka lub zbywa je jednym słowem. Zdaje się, że całą swoją cierpliwość i miłość rezerwuje dla niezdolnego do własnej egzystencji partnera, przez co jedynym przyjacielem najmłodszego bohatera staje się Smutek (Mateusz Jakubiec). Dzieci patrzą szybko, z niepohamowaniem, oblepiają rzeczy wzrokiem, rozdając im swoją uwagę, i mimo że opisują je prosto, w dorosłym wznieca się sprzeczność, bo dawno już nie widział rzeczy, takimi jakimi są. Tym dziwniej nam słuchać o świecie z dziecięcych ust, bo wszystko wydaje się być karykaturą. Główna postać (Maciej Łączyński) próżno szuka akceptacji, w domu, w którym unosi się zapach alkoholu i śmierci.

Muzyka jest elementem spójnym z grą aktorską. Spokojne melodie, wzmagają w nas ład duchowy, chaotyczne dźwięki wyrywają nas z zadumy, a autorskie piosenki stworzone z wyrwanych wierszom Nowickiej wersów, otulają odpowiednim klimatem.

W odbiorcy gotuje się zupa emocji. Można płakać na smutno i wesoło, przechodząc burzliwym szlakiem odczuć, sinusoidy wrażeń. Od melancholijnych powrotów do tego co zniekształciła pamięć, po ekstatyczne odnalezienie w sobie resztek dziecka. Pod naporem dorosłych definicji trudno nie chylić ciężkiego czoła, a przez to nie przegapić życia. W którymś momencie dorastania uciekamy prawdzie i zaczynamy ją adekwatnie do pogody ubierać. Dla dziecka rzeczywistość jest nieszablonowa, cała w sobie, w kawałku i całości na raz. Widząc jak mama ,,rodzi śmierć ryby" topi się w sobie od łez, bo nikt nie nauczył je płakać. Gubi zdrowe relacje z rodzicami gdzieś między dziesiątym ,,nie" a szesnastym ,,dowiesz się w swoim wieku", po drodze gubiąc też siebie. Lawiruje wciskając się w szczeliny wszystkiego co zakazane, nieznane, przeznaczone dla większych ludzi. Kipią w nim pytania, nieobdarowane wyjaśnieniem. Jego mózg karmi się doświadczeniami, tworząc nowe połączenia neuronalne. Jednak nie w każdej dziedzinie powinno się być samoukiem. Próbując wydobyć coś z rzuconych bezładnie odpowiedzi, tak naprawdę poznaje smak wody z kropel rosy, florę z bieguna południowego, piekło z nieba i anioły spod ziemi. Zamknięte w sobie umiera trochę, „tak trochę jak soli się jajko".

Spektakl wciska w nas egzystencjonalne przemyślenia. Przywołuje wspomnienia, z czasów, gdy ważyliśmy i mierzyliśmy zdecydowanie mniej. Przypomina momenty, kiedy nasze umysły zmęczyły się niedbałymi odpowiedziami z dorosłego świata. Przez co nie zastanawiamy się już z zapałem, dlaczego kolor pomarańczowy zwie się pomarańczowym, a nie czerwonym. Choć ta granica czasowa jest zawsze zatarta i rozmyta, ponieważ pamięć lubi się z nami bawić.

Dzięki tworowi Narlocha zaczynamy rozumieć nie tylko to czym się staliśmy, ale i czym przestaliśmy być.

Abigaila Kruszyk
Dziennik Teatralny Warszawa
6 grudnia 2021

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...