Śmieszna ciemność - recenzja
21. Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i NieprzyjemnychPanie i Panowie. Przed Państwem jedyna w swoim rodzaju "Śmieszna ciemność", sztuka oparta na wybitnym tekście nie mniej cenionego Francisa Forda Conrada. Słucham? Coś się nie zgadza? Nie było takiego pisarza? Pomylono Coppollę i Conrada? To tylko szczegół, zapraszamy w głąb popkulturowej opowieści przepełnionej śmiechem i złem opartej na klasyce literatury i filmu. Zrealizowaną przez austriacki Burg Theater.
Tym razem podróż nie odbywa się po rzece Kongo, czy też na terenie Wietnamu, a w Afganistanie. Dwóch członków Bundeswery - narrator opowieści Oliver Peller oraz Stefan Dorsh - płyną łodzią po Hindukszu. I niech nikt nie słucha tych, którzy mówią, że Hindukszu to góra, to wielka, tajemnica, mistyczna rzeka. Celem bohaterów, o czym do końca Dorsh nie wie, jest buntowniczy podpułkownik Karl Deutinger. I jego życie. Czyżby widz znał tę historię? Czyżby nie przypominała ona mu czegoś? Ależ oczywiście - Śmieszna ciemność garściami czerpie zarówno z "Jądra ciemności" jak i jej luźnej ekranizacji, czyli "Czasu Apokalipsy".
Łódź - podróż bezkresna i bezsensowna. Podróż do epicentrum zła. Podróż w trakcie której bohaterowie stykają się z niejednym odmieńcem, a to wielebnym "uczłowieczającym tubylców", a to Lodetti cierpiący z powodu strasznych działań - jedzenia zwierząt przez ludzi, a to z autorem "manifestu kontrpłciowego", który mówi mniej więcej o tym, że dupę ma każdy, więc co za różnica. Wszędzie zło i niezrozumienie. Błędne interpretacje działań, a zarazem dążenie do celu - zabicia buntownika. Świat przedstawiony w "Śmiesznych ciemnościach" to świat uprzedzeń, braku nici porozumienia, przepełniony zarazem grozą, jak i śmiechem.
Po pewnym czasie uważny widz zda sobie sprawę, że w prostocie tkwi siła przedstawienia. Na pierwszy rzut oka, scena wydawać by się mogła w lekkim niepotrzebnym nieładzie (czy aby na pewno te wszystkie porozrzucane rekwizyty, jak narzędzia w garażu, zostaną w uzasadniony sposób wykorzystane?), jednak po chwili wszystko się wyjaśnia, drewniana scena z czasem dekonstruuje się na maleńkie kawałeczki otwierając niejako scenę - statek. Pojawiające się przeźrocza tworzą klimat opowieści. Klimat tworzą również dźwięki, melodie, szepty, odgłosy, które są niczym innym jak sercem niepokojącej dzikiej, nieokiełzanej przyrody. Znajdujemy się na terenie dzikiego Afganistanu przypominającego przeciętną krainę trzeciego świata i ich rdzennych mieszkańców, gdzie wkraczają kolonialiści z zamiarem zdobycia gospodarczej dominacji i wprowadzenia euro-amerykańskiego "jedynie słusznego" modelu kultury.
Widz zauważa swobodę i radość z gry u aktorek, które na przemian grają różne role, różnej płci, rasy, co w żaden sposób nie ujmuje formie przekazywanej treści. Jeden z bohaterów powiedział "Najlepiej podchodzić z cynizmem, żeby się nie przejmować". Pojawiający się często absurd w wypowiedziach postaci to w gruncie rzeczy zakamuflowana krytyczna postawa autora wobec nie tylko ekspansji kolonialnej, ale wobec kapitalizmu, konsumpcjonizmie, nieustannej ciągłej wojnie, procesu globalizacji, utopijnej wizji stosunków międzynarodowych.
"Śmieszna ciemność" okraszona rubasznym humorem to dwie godziny głębokiej refleksji na temat zderzenia się dwóch światów - obecnej cywilizacji Zachodu i mieszkańców Trzeciego świata, odmieńców, wyznawców innych religii, reprezentantów innej kultury. Pytanie czy nadmierna ingerencja, liberalna demokracja to skuteczna forma organizacji porządku świata, czy jednak nieustannie wszystko wymyka się spod kontroli, bo każdy w gruncie rzeczy chce mieć władzę absolutną a historia swoim kołem się toczy. Całość świetnie komentuję zapowiedziany przez jednego z bohaterów Olivera Pellera psalm 137, który opowiada o niewoli babilońskiej w oryginale zaczyna się słowami "Nad rzekami Babilonu siedzieliśmy i płakali, wspominając Syjon" a tymczasem na scenie padają dźwięki przeboju "The lion sleeps tonight" znanego z "Króla Lwa": w dżungli, potężnej dżungli, lew śpi wieczorem