Smocza Gra miejska Groteski i Gazety

Gra miejska. Na łeb, na szyję

To pytanie dręczyło blisko pięciuset śmiałków, którzy ruszyli na poszukiwania ukochanej Smoka Wawelskiego w niedzielę o świcie. Chodzili, biegali, wspinali się i starali się rozwikłać zagadkę zaginionej Pani Smok. Wszystko w ramach gry miejskiej "Gazety" i teatru Groteska, która zasięgiem objęła całą niemal Małopolskę, a nawet poprzenosiła niektóre miejscowości na mapie...

Wszystko zaczęło się rok temu. Wtedy to prawie pół tysiąca osób potwierdziło istnienie Smoka Wawelskiego. 1 czerwca podczas brawurowej akcji "Legendy z jajem" krakowianie tropili niezbity dowód jego istnienia. Na tyle duży i zielony, że tydzień później wykluły się z niego smocze bliźnięta. Smoczątka, które trafiły do rodzin zastępczych, mają się bardzo dobrze. Jednak jajo było dowodem na pewną historyczną nieścisłość - otóż nie wiadomo do końca, czy Wawelski był smokiem, czy smoczycą... Okazało się, że gady były dwa. Z tym, że Panią Smok podstępny szewczyk Dratewka pewnego dnia porwał, usypiając najpierw czytaniem na głos uchwał rady miejskiej w Krakowie. Dratewka podłego czynu dokonał na zlecenie Kraka, który marzył, że uda mu się przepędzić oba gady spod Wawelu. Ale po drodze pojawiły się komplikacje, Smoczyca zbiegła, później dopadła ją Czarownica i zamieniła w... coś bliżej nieokreślonego, co mieli odnaleźć w niedzielę gracze. Od ich sprytu i znajomości nie tylko Krakowa, ale i najciekawszych miejsc Małopolski zależało bowiem szczęście smoczej rodziny. 

Łatwo nie było. Po pierwsze dlatego, że trzeba było wykazać się bardzo dobrą kondycją fizyczną, a także orientacją w terenie, znajomością legend Małopolski, sprytem, a także umiejętnością gry w kości... 

Prawie pół tysiąca graczy na swojej drodze spotkało zbójów, dobrych i złych agentów, osoby duchowne i siły nadprzyrodzone. Był diabeł, z którym trzeba było zagrać w kości o swoją duszę, dać coś komuś na tacę, malować, rozwiązywać szpiegowskie łamigłówki, wiedzieć, jak Smok Wawelski budził każdego ranka swoją wybrankę, ale przede wszystkim wybrać odpowiedni klucz... Nic nie było tym, na co wyglądało, nie zabrakło sporej dawki ironii ani przewrotnych pułapek dla zbyt ambitnych. Wisła stała się na chwilę Dunajcem, kopiec Kraka zamienił się w pełną czarownic Babią Górę, plac Wolnica z niewiadomych przyczyn stał się Tarnowem, a Krzemionki Niedzicą. Na Kazimierzu natomiast, nie wiedzieć czemu, można było zajrzeć do Zalipia Murowanego. Można się było pogubić i tylko znajomość Małopolski i jej najbardziej interesujących miejsc przynosiła graczom ratunek. No i, jak zwykle, gra wymknęła się organizatorom spod kontroli i zaczęła żyć własnym życiem. 

Pierwsza na metę przy Babiej Górze (czyli kopcu Krakusa) dotarła zaprawiona w bojach rodzina państwa Kamień pod przewodnictwem 11-letniej Agnieszki. To zawodnicy, dla których łamigłówki i poszukiwania to nie pierwszyzna. Przed rokiem byli piątymi, którzy dotarli do smoczego jaja. Teraz jako pierwsi znaleźli się przy skrzyni z uwięzioną, zaczarowaną Smoczycą. - Bardzo dużo chodzenia i bardzo fajna zabawa - cieszyła się Agnieszka. Jej tata zdradził nam, że to dzielna 11-latka przygotowywała całą rodzinę do wyprawy. - Przynosiła książki i artykuły o najciekawszych miejscach Małopolski, uczyliśmy się kilka dni - przyznał. 

Organizatorzy ("Gazeta" wraz z teatrem Groteska) pragną serdecznie podziękować Graczom, którzy wzięli udział w naszej zabawie (zapraszając już na kolejną, równie przewrotną i intrygującą), a także restauracji Tupli z Kazimierza, która zamieniła się na chwilę w Zalipie Murowane, i Muzeum Historycznemu Miasta Krakowa Fabryka Schindlera, za udostępnienie miejsca dla misji jednego z tajnych agentów biorących udział w grze.
(ml)

Aneta Zadroga
Gazeta Wyborcza - Kraków
25 maja 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia