Smoleń, nie Smoleńsk

Stand-up w Klubie Komediowym Chłodna.

Stand-up jest okrutny. Każdy błąd komika to nienawiść ze strony publiczności: "Zejdź już ze sceny, przestań nas męczyć, to jest straszne" - pisze Sebastian Łupak w Newsweeku.

W Klubie Komediowym Chłodna nie zastanawiają się, czy można żartować ze Smoleńska, księży i gejów. Zastanawiają się, jak z nich żartować. Dzień Rafała Rutkowskiego, aktora teatru Montownia, musi być piekłem, tak samo zresztą jak nasza codzienność: stanie w korkach, użeranie się z pracownikami banku, męcząca praca, małżeńskie kłopoty łóżkowe. Jednak swoją frustrację Rutkowski zamienia w humor: na scenie w Klubie Komediowym Chłodna w Warszawie żartuje z siebie, swoich kłopotów, ale też Polski i naszego "betonowego katolicyzmu". Poprawność polityczną Rutkowski ma za nic: opisując swój niemiecki piekarnik do grzanek i tostów, aktor przywołuje niemieckie "piekarniki" z II wojny światowej. Opowiada też o "waleniu w kakao" (seks analny), odchodzeniu samolotu na drugi krąg, używaniu narkotyków przez byłego senatora Krzysztofa Piesiewicza, hemoroidach Andrzeja Wajdy czy dźwięku wibratora w małżeńskim łóżku. Nie jest to na pewno monolog dla wrażliwców.

Przy Chłodnej 25 Rutkowski od kilku miesięcy przedstawia spektakl w konwencji stand-up comedy zatytułowany "Tańczący z myślami". To jego kolejny projekt komediowy po "Seksie polskim" czy "To nie jest kraj dla wielkich ludzi". Pytam Rutkowskiego, czy rzeczywiście Smoleńsk, do którego się odnosi, to dobry temat do żartów.

- Na Smoleńsk nie poderwiesz dziewczyny - odpowiada Rutkowski. - Nie pójdzie do łóżka po tym, jak na randce będziesz ją próbował urzec męczeństwem. - To znaczy? - To znaczy, że ja i wielu ludzi mamy już dosyć tematu Smoleńska i chcemy żyć normalnym życiem - mówi Rutkowski. - Nie śmieję się z ofiar. Ale mam dosyć wykorzystywania tej katastrofy przez polityków, wałkowania tego tematu w nieskończoność przez partie. To się dzieje wbrew mnie, a moim sposobem obrony jest humor.

Zdaniem Rutkowskiego stand-up jest sposobem na rozbrojenie tykającej bomby: - Żyjemy w dziwnym kraju, gdzie o pewnych sprawach, jak seks czy religia, nie można mówić w sposób zwyczajny. Stand-up pozwala przez śmiech dotykać tematów, których na co dzień panicznie się boimy.

- Śmiejemy się, żeby nie zwariować - dodaje Rutkowski. - Przecież kiedyś wszyscy położymy się do "drewnianego piórnika", a po drodze musimy zmagać się ze strachami i frustracjami, kryzysami, tragediami życiowymi, szarością życia. Stand-up pozwala boksować się z tymi potworami.

Zejdź ze sceny!

To boksowanie się ze światem przybiera w Klubie Komediowym Chłodna różne formy. Pierwsza to stand-up. Tu główną postacią jest Rutkowski.

- Zobaczyłem kiedyś mojego kolegę po fachu Robina Williamsa wspomina Rutkowski. - Pozazdrościłem mu, że wyszedł na scenę i przez dwie godziny ładował żarty dla dwutysięcznej publiczności w teatrze. Miał na scenie mikrofon, 60 butelek wody i nic więcej.

To jest właśnie stand-up comedy: komik czy też stand-uper stoi na scenie i opowiada żarty. Z reguły to humor dosadny i kontrowersyjny.

Stand-uper Bartek Walos zastanawiał się przy Chłodnej, skąd pomysł ocieplenia wizerunku rodzin smoleńskich, o jakim usłyszał w mediach. - Może, żeby ocieplić ich wizerunek, zaprośmy rodziny smoleńskie do "Familiady" - proponował. Występ zakończył apelem, abyśmy wszyscy "pamiętali o Smoleniu" (celowo podmienił Smoleńsk na nazwisko znanego komika).

To, że żarty bywają kontrowersyjne i niesmaczne, wie każdy komik. Tak było na przykład z radiowym żartem Figurskiego i Wojewódzkiego na temat "zgwałcenia mojej Ukrainki, gdyby była ładniejsza". - To był po prostu żart źle przygotowany i źle podany - mówi Rutkowski. - Każdemu komikowi może się to zdarzyć. W piwnicy przy Chłodnej jest miejsce na eksperyment, którego nie ma w radiu czy telewizji. Tu można sprawdzić, z czego jeszcze możemy się śmiać.

A co, jeśli nie działa? - Stand-up jest okrutny - mówi Michał Sufin, aktor i stand-uper odpowiadający przy Chłodnej za repertuar. - Cały czas szukamy, jak powiedzieć coś lapidarniej, błyskotliwiej, bardziej poruszająco. A każdy błąd to nienawiść ze strony publiczności: "Zejdź już ze sceny, przestań nas męczyć, to jest straszne".

Ciekawy sposób znalazł na to Wojtek Fiedorczuk. Podczas swojego występu ogłosił, że teraz jest taki trend w stand-upie, żeby "odchodzić od śmiechu", więc jemu nie zależy na reakcji publiczności, tylko na skupieniu i analizie tego, co właśnie powiedział. Publiczność i tak się śmiała.

Stand-up charakteryzuje się mocnym językiem. Ze sceny padają "kurwy" i "chuje" - Ten rodzaj humoru zakłada autentyzm i szczerość - mówi Rutkowski. - Ja tutaj nie jestem aktorem, tylko sobą i opowiadam o swoim dniu z takimi samymi bluźnierstwami, jakimi przeciętny Polak reaguje na stanie w korku czy odmowę przyznania kredytu. Oczywiście wiem, że pijana młodzież cieszy się już na sam dźwięk słowa "kurwa" na scenie, ale dla mnie to za mało. Ja nie chcę tylko szokować.

Sufin: - Był tu taki stand-uper, który opowiadał o swoim przyrodzeniu, używając w kółko wulgaryzmów. Śmialiśmy się, że już po 40 sekundach zaczął powtarzać własny materiał. To szybko się zużywa. Nikogo nie cenzurujemy, ale jeśli coś jest nieoryginalne i bazuje jedynie na szoku, publika to wyczuje.

Telewizja jest nudna

Chłodna to jednak nie tylko stand-up. Praktycznie co wieczór coś się tu dzieje, a zdarzają się po dwa przedstawienia w jeden wieczór. Specjalnością Michała Sufina jest improwizacja. Aktorzy z jego teatru Klancyk wychodzą przed widownię i wykonują scenki zadane przez publiczność. W przedstawieniu z gościnnym udziałem Macieja Stuhra aktorzy odgrywali np. scenę w kolekturze totolotka, dodając do niej coraz to nowe elementy, kiedy ktoś z widzów zaproponował, aby zagrać scenę kupowania losu totka w atmosferze świątecznej. Efekt był zadziwiająco zabawny, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że scenki te nie były wcześniej przygotowywane. - Dla aktora to jest masakra - mówi Maciej Stuhr. - Wiadomo, że aktor jest przyzwyczajony do tekstu, a ja zdecydowałem się na ten występ tylko dlatego, że mam za sobą przeszłość kabaretową. Uważam, że improwizacja może być przyszłością kabaretu, który już zjada własny ogon.

Podobnie złego zdania o tradycyjnym kabarecie jest Rutkowski. Zresztą ze sceny przy Chłodnej mówi: - Jeśli ktoś przyszedł na noc kabaretową, niech wypierdala!

- Kabaret w Polsce w tradycyjnej formie się kończy - mówi Rutkowski. - To, co pokazuje telewizja, jest nudne. Trzeba szukać nowych form wyrazu i być dla widza wyzwaniem, prowokować go, a nie podlizywać się.

Nowej formy wyrazu przy Chłodnej szuka też reżyser i autor tekstów Michał Walczak. Pracując z zawodowymi aktorami z warszawskich teatrów (m.in. Anna Smołowik, Andrzej Konopka), wystawia co miesiąc w Klubie Komediowym spektakl z cyklu "Pożar w burdelu" [na zdjęciu]. To inteligentny, a jednocześnie zabawny kabaret literacki, w którym bardzo ważne są słowa piosenek i ich sceniczna interpretacja.

Walczak w krzywym zwierciadle przedstawia życie we współczesnej Warszawie. W odcinku wigilijnym oglądaliśmy m.in. aktorkę chałturzącą w galerii handlowej jako Śnieżynka i śpiewającą "Chcę na etat" oraz pracownika naukowego dorabiającego jako św. Mikołaj, a raczej "kurwiącego się jak ostatnia kurwa w tej świątyni konsumpcji i konsumpcjonizmu".

Paradoksy życia we współczesnej Warszawie doskonale zna szef lokalu przy Chłodnej, 33-letni niedoszły prawnik Grzegorz Lewandowski. Jeszcze w zeszłym roku prowadził tu modny klub Chłodna 25. Organizował koncerty, wystawy i spotkania literackie, lecz przede wszystkim całonocne imprezy. Wtedy zbuntowali się sąsiedzi, nie wydając zgody na odnowienie koncesji na alkohol. Lewandowski musiał zmienić profil, stąd pomysł na Klub Komediowy Chłodna. Teraz miejsce zamyka się o 23, a Lewandowski, by sprzedawać piwo i wino, musi kupować co miesiąc piętnaście drogich dwudniowych koncesji, na które nie potrzeba zgody okolicznych mieszkańców. W efekcie kokosów z tego wszystkiego nie ma, bilety do salki na 80 osób są tanie (10-35 zł), więc klub ledwo wychodzi na zero.

- Czasem muszę opóźnić zapłatę czynszu - mówi Lewandowski. - Wstydzę się również pokazywać na oczy aktorom, którzy za występ dostają 200 zł. Uważam, że powinniśmy podnieść ceny biletów, bo ludzie boją się przychodzić na tanie spektakle, ale nie mogę się dogadać w tej sprawie z Sufinem.

Enlarge Your Penis

Na scenie Wojtek Fiedorczuk opowiada o czasach przed internetem: - Dziadek mi mówił, że w czasach przed Facebookiem oni zajmowali się orką. Zamiast sprawdzać statusy, szli patrzeć, czy już zaorane koło lasu. A wiadomości, które ja dostaję w spamie, abym "Enlarge Your Penis" dziadek dostawał normalnie pocztą od listonosza.

Zaraz po nim w piwnicy występuje grupa mgr Kempa i Wariaci, która z niezrozumiałych powodów występ zaczyna od rzucania w publiczność wafelkami prince polo w takt islandzkiej piosenki. Nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać: czy będzie to rasowy stand-up, czy jakaś kabaretopodobna abstrakcja.

- Z jednej strony mamy nieopierzonych, niemających za dużo warsztatu komików, a z drugiej teatralnie obszyty show Rutkowskiego - mówi Michał Sufin. - Łączy nas wiara, że komedia to niezmiernie ważna, choć zaniedbana w Polsce dziedzina sztuki. I jeszcze przekonanie, że komedia jest jak seks. Budujesz napięcie i starasz sieje rozładować. Humorem.

Sebastian Łupak
Newsweek
19 lutego 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia